Pierwsze wydanie: 1909
Autorka: Gabriela Zapolska
Wydawnictwo: Universitas 2002
Seria: Klasyka mniej znana
ISBN: 83-242-0187-4
Stron: 248
Spoilery
W ciemnych zaułkach Lwowa belle époque traciła cały swój blichtr. Prostytucja była zjawiskiem powszechnym, tradycyjną, tanią i ławo dostępną formą "rozrywki", niby potępianą, ale akceptowaną jako zło konieczne. Oceniano ją w kategoriach moralnych, ignorując przeważnie tło społeczne*. Oryginalność powieści Gabrieli Zapolskiej polega chyba właśnie na nieco innym ujęciu tego tematu. Autorka wyposaża prostytutki w podmiotowość, uczucia, ambicje, charakter - ecce homo, chciałoby się powiedzieć. Na ogół nie postrzegano takich kobiet w ten sposób (polecam cytat w poprzednim wpisie).
"O czym się nie mówi" to pod pewnymi względami bardzo kameralna historia. Krajewski, znudzony urzędnik podatkowy, wyrusza na miasto w poszukiwaniu kolejnej kochanki, ale nieoczekiwanie znajduje miłość swojego życia, Franię Wątorek, którą nazywa Porankiem. Ich związek jest z góry skazany na niepowodzenie. Pochodzą z bardzo różnych sfer: on ma dobry rodowód i wykształcenie, arystokratyczny wygląd i maniery, ale nie ma majątku, natomiast ona jest ubogą, ładną, ale nieco ordynarną szwaczką - przynajmniej tak się wydaje Krajewskiemu, a dziewczyna nie wyprowadza go z błędu.
Cóż, nie pomylił się aż tak bardzo jak Bernard Boursicot... Kiedy Krajewski zaczął już nawet rozważać małżeństwo z Franią, dowiedział się, że dziewczyna jest prostytutką. Takimi kobietami zawsze gardził, co oczywiście nie oznacza, że nie korzystał z ich usług. Zwykle szukał jednak "okazji" wśród szwaczek czy sklepowych, starając się wybierać takie, które dziewictwo straciły już z kimś innym; to, że nie był ich "pierwszym", na ogół uspokajało jego i tak niezbyt wrażliwe sumienie.
Spodziewałam się, że związek tej pary zakończy się w tym właśnie punkcie, jednak Zapolska poprowadziła swą opowieść nieco dalej, nadając jej wymiar bardziej uniwersalny. Wstrząsająca historia, którą Krajewski wydobywa w końcu z Frani, staje się ostrą krytyką aparatu państwowego, który podtrzymuje istnienie brutalnego przemysłu prostytucji i czerpie z niego konkretne korzyści, jednocześnie uniemożliwiając kobietom rezygnację z tego zawodu i porzucając je na łaskę stręczycieli i oszustów. W "Szkle i brylantach" Arael Zurli pisał/a o tym w ten sposób (str. 380-381):
Tutaj koniecznie trzeba wyjaśnić, że rejestracja taka dokonywała się zazwyczaj pod przymusem: dziewczyna przyłapana na zaczepianiu mężczyzn przechodziła badanie policyjne i lekarskie, po czym wciągano ją w rejestr, wydawano legitymację (tzw. czarną książeczkę - przyp. A.M.), za którą jak na urągowisko musiała zapłacić, po czym nakazywano chodzić wyłącznie po określonych ulicach oraz regularnie zgłaszać się na kontrole u wenerologa. Jeżeli nowo mianowana "kapłanka wolnej miłości" tych wymogów przestrzegała, nie miała kłopotów z policją, natomiast nie mogła już porzucić hańbiącej profesji, gdyż nawet za czasowe poniechanie zajęcia groziła wysoka grzywna lub czternaście dni aresztu.
O ile styl Zapolskiej mocno mnie chwilami irytował - zwłaszcza gdy starała się być wzniosła, pisząc o uczuciach bohaterów - to rozumiem doskonale tę jej egzaltację, którą podkreślała rozpaczliwą sytuację wykorzystywanych kobiet:
Och! jak się często taki głos słyszy. Taki bezłzawy, gdzieś z trzewiów wyrywający się głos. Po nocy ciemnej, tylko punktami żółtymi latarni znaczonej, po błocie, po oślizgłych flizach szamocze się kobieta, jak wilczyca w dybach, które krwią jej na śniegu ociekają. Wyje do gwiazd, do przestworza, wyje o pomoc. Nie tylko w tej chwili. Bo zwykle ta chwila jest jakimś marnym momentem jej życia. Lecz głos takiej prostytutki szamocącej się czy z władzą, czy z siłą jaką równie brutalną, w tym charakterystycznym krzyku ma w sobie skargę milionowego legionu, całych wieków, całej nędzy potwornej ciał, na żer i łup piętnowanych.Wyje bezsilnie. Wrzaskiem swym wstrząsa i przeraża.A czasem... śmieszy.Zwłaszcza gdy padnie na klęczki i tak kolanami po bruku jest do więzienia wleczona. Albo na inspekcję.Bo wszystko musi być w porządku.Inaczej, cóż by się stało z ładem społecznym? (str. 199)
Łatwo zrzucić odpowiedzialność za sytuację prostytutek na państwo, ale przecież działało ono w imieniu społeczeństwa, a właściwie jego połowy - mężczyzn, którzy drugą część społeczeństwa, czyli kobiety, uznawali za niezdolne do podejmowania decyzji o czymkolwiek poza strojem i menu. Prostytutki wywodziły się przeważnie z nizin społecznych, bieda zmuszała je do sprzedawania się z marne grosze, którymi musiały się jeszcze dzielić ze swoimi alfonsami. I nie robiono nic, żeby ludzi z tej nędzy wydobywać, przeciwnie - przydeptywano palce tym, którzy próbowali wypełznąć z rynsztoka.
Historia Krajewskiego i Poranka wydaje się nieprawdopodobna, ale - jak pisze Arael Zurli - tworząc ją, Zapolska inspirowała się prawdziwymi wydarzeniami: "jej znajomy, lwowski literat Antoni Godziemba-Wysocki, nawiązał romans z prostytutką, którą wyciągnął z domu publicznego, by umieścić w zakładzie prowadzonym przez siostry zakonne, gdzie uczyła się bieliźniarstwa. Nazwał ją Promyczkiem i z czasem sprowadził do siebie do domu, podobno nawet przemyśliwując o małżeństwie" ("Szkło i brylanty", str. 378). Ta historia skończyła się tragicznie, natomiast Zapolska w "O czym się nie mówi" pozostawiła zakończenie otwarte - dalsze losy Frani Wątorek mieliśmy poznać w kontynuacji powieści, która jednak nie powstała.
Czy to jest dobra książka? Nie jest zła, ale byłaby znacznie lepsza, gdyby nie styl, o którym wspomniałam. Oczy bolą, kiedy to się czyta, ale pewnie kiedyś tak się po prostu pisało. Jednak nie w całej powieści styl jest taki kiepski - są fragmenty dobre i bardzo sugestywne, np. opis burdelu, faktora Kornbluma, nędzy Zamarstynowa. Naturalizm, chwilami niemal reporterskość Zapolskiej są naprawdę interesujące.
Wbrew pozorom bohaterowie wcale nie są tutaj tacy jednowymiarowi. Frania jest prawdziwa: autorka nie zrobiła z niej szlachetnej, ubogiej dziewczyny, która pod wpływem uczucia awansuje na anioła. Nie, ona zawsze pozostaje sobą - dziewczyną ze wsi, ze swoim własnym systemem wartości i wypracowaną na własny użytek moralnością, doświadczoną przez życie, a przez to patrzącą na wszystko znacznie realniej niż starszy, wykształcony i obyty przecież Krajewski. Zresztą on też ma jakąś tajemnicę: wśród współpracowników uchodzi za "figurę fantastyczną", ze swoim wykształceniem i sposobem bycia nie pasuje do grona zwykłych urzędników, ale też specjalnie nie zabiega o towarzystwo ludzi z własnej, wyższej sfery. Również postaci drugo-, a nawet trzecioplanowe zapadają w pamięć - stróżka Romanowa, faktor Kornblum, praczka Prysadna, urzędnik Konitz.
Podobno powieść miała dobre recenzje, jeszcze przed wojną była dwa razy przeniesiona na ekran - w 1924 i w 1939 roku (ta wersja jest do obejrzenia na youtubie), musiała więc jakoś trafiać do tamtych odbiorców. Dziś nie wszystkich może zainteresować, ale mnie dała do myślenia.
*Nawiasem mówiąc w Krakowie dominują obecnie kategorie estetyczne: od końca marca "przepisy
zakazują w lokalach na terenie Parku Kulturowego Stare Miasto
działalności polegającej np. na pokazach striptizu, tańców erotycznych
lub świadczeniu usług, powszechnie uznawanych za niemoralne. (...)
Wszystkie nowe zakazy i ograniczenia mają pomóc w zapewnieniu jeszcze
większej ochrony dla unikalnego krajobrazu zabytkowego centrum Krakowa,
docenionego poprzez wpis na Listę światowego dziedzictwa UNESCO oraz
uznanego za pomnik historii". [źródło: Gazeta Krakowska]. Poza ścisłym centrum niemoralność nadal można szerzyć.
***
A poza tym uważam, że osoby odpowiedzialne za demolowanie polskiego
systemu prawnego, politycznego, finansowego i społecznego powinny trafić co najmniej przed Trybunał Stanu.
Podobny motyw występuje w "Lalce" - Wokulski zabiera z ulicy pannę Mariannę i odsyła do magdalenek, tyle że dziewczyna ma trochę więcej szczęścia bo wychodzi za mąż za Węgiełka. Inna sprawa, że nie wiadomo jak to małżeństwo się ułoży.
OdpowiedzUsuńStyl Zapolskiej faktycznie dzisiaj może przyprawić o ból zębów, a szkoda bo pomysły na fabułę miała naprawdę niezłe.
Być może Godziemba-Wysocki zainspirował się powieścią Prusa, ale wydaje mi się, że inne wyjaśnienie jest bardziej prawdopodobne: po prostu ten jego Promyczek musiał być naprawdę ładną dziewczyną.
UsuńWstyd przyznać, ale z całej jej twórczości znam tylko "Moralność pani Dulskiej" i od niedawna właśnie tę powieść. Mam gdzieś jeszcze na płytach CD albo DVD słuchowisko "Ich czworo", które kiedyś wygrałam w jakimś radiowym konkursie, może więc w końcu je sobie odtworzę. W dramatach styl Zapolskiej nie rzuca się aż tak w oczy.
Ponieważ jednak zamierzam przeczytać również kilka jej nowel i powieści (choćby "Kaśkę Kariatydę"), mam nadzieję, że braki literackie zrekompensuje właśnie fabuła i tło społeczne.