Nie spodziewałam się, że treść tej książki będzie taka dekadencka. Wojna się kończy, ale nic dobrego się nie rozpoczyna. Potencjalny entuzjazm mrożony jest przez zawłaszczenie zwycięstwa i władzy przez komunistów. Część dawnych elit liczy, że to tylko krótkie intermezzo, że prawdziwe wyzwolenie wywalczą działający w podziemiu byli akowcy. Tylko że sami akowcy stracili już wiarę w zwycięstwo. Jednych trzymają w organizacji tylko dawne przysięgi i niezgoda na powojenną polską rzeczywistość, przeciwko której nie potrafią inaczej niż zabijaniem i umieraniem zaprotestować. Inni odchodzą, żeby wreszcie zacząć żyć dla siebie, własnym życiem, co bywa poczytywane za tchórzostwo, ale niesłusznie, bo przecież ci ludzie i tak poświęcili już swoje najlepsze lata.
Próbują ich zastąpić ci, którzy w chwili wybuchu wojny byli zbyt młodzi, żeby wziąć w niej udział, a którym imponowały mundury i uzbrojenie starszych braci. Ale te próby naśladownictwa to właściwie karykatura. Pięciu chłopców spotyka się w piwnicy, w której kiedyś bawili się w Indian, co sugeruje, że ich aktualne przedsięwzięcie ma podobną wagę. Już na pierwszej zbiórce kłócą się o pieniądze na broń, a samozwańczy dowódca zabija jednego z nich, zresztą handlarza walutą. Walczą między sobą, zamiast odbudowywać poraniony wojną kraj.
źrodło: noircafe.pl |
Ale i po drugiej stronie nie jest wcale tak różowo. Owszem, partię współtworzą na różnych szczeblach ideowi komuniści, którzy, bywało, za swoje poglądy przed wojną siedzieli w więzieniach, jednak jest ich zbyt mało jak na potrzeby powstającego właśnie aparatu państwa totalitarnego. Tę lukę, nawet na wysokich szczeblach, wypełniają karierowicze i oportuniści gotowi głosić każdy pogląd w zamian za stanowisko i pieniądze. Dla takich ludzi nastały złote czasy.
Dawne i nowe elity świetnie się ze sobą dogadują, co symbolizuje wspólnie przez nie odtańczony w pijackim odurzeniu polonez A-dur Chopina, którym po całonocnej imprezie witają nowy dzień i nową rzeczywistość. Oczywiste nawiązanie do finału "Wesela" Wyspiańskiego. W filmie Wajdy polonez Chopina przechodzi w pewnym momencie w "Pożegnanie ojczyzny" Ogińskiego. W tonacji molowej.
Właśnie. A spodziewałam się powieści czarno-białej, tym bardziej że czytałam prawdopodobnie wersję poprawioną przez autora. Utwór ukazywał się początkowo w odcinkach w czasopiśmie "Odrodzenie" pod tytułem "Zaraz po wojnie", a w 1948 roku wydany został jako powieść "Popiół i diament". Potem Andrzejewski nawrócił się na marksizm i socrealizm i w 1954 roku w tym duchu wniósł do swojej powieści stosowne zmiany. Szkoda, że nie wiedziałam o tym wcześniej, bo postarałabym się o pierwotną wersję, która podobno ze względu na niejednoznaczność nie spodobała się żadnej ze stron, chociaż i ta poprawiona i tak nie jest taka całkiem czarno-biała.
Andrzejewski opowiada o tamtych czasach z perspektywy trzech bohaterów: Antoniego Kosseckiego, Stefana Szczuki i Maćka Chełmickiego.
Szczuka, sekretarz komitetu wojewódzkiego PPR, jest najmniej interesujący. Dużo mówi o komunizmie, solidarności, partii itd. I wierzy w to, co mówi, bo jego poglądy nie są wynikiem koniunkturalizmu - on z tych, którzy już w kołysce bawili się sierpem i młotem. Autor ocieplił nieco jego wizerunek, każąc mu cierpieć (w samotności, oczywiście, bo w oczach robotników musiał być jak skała) po stracie żony, która zginęła w obozie. Nawet zdeklarowani akowcy mają wątpliwości, czy Szczukę aby naprawdę należy zabić.
Ciekawsi są bohaterowie z dylematami, czyli Chełmicki i Kossecki. Na ich przykładzie Andrzejewski pokazuje dramat ludzi zaplątanych w historię. Gdyby nie wojna, ich losy potoczyłyby się zupełnie inaczej: Chełmicki może kończyłby właśnie warszawską politechnikę, a Kossecki pozostałby sędzią, cieszącym się szacunkiem mieszkańców Ostrowca. Tymczasem Maciek, któremu do niedawna było właściwie wszystko jedno, który żył chwilą, musiał nagle wybierać między miłością i nadzieją na normalne wreszcie życie a wiernością wobec kolegów i pewnych pryncypiów. U Sienkiewicza (czytałam niedawno "Potop", więc tak mi się skojarzyło) oba cele były ze sobą ściśle powiązane i bohater, który poświęcił się dla ojczyzny albo religii, nagradzany był życiem długim i szczęśliwym u boku ukochanej kobiety. Pod tym względem proza Andrzejewskiego jest jednak dużo bardziej realistyczna: Maciek wykonuje zadanie, ale zaraz potem ginie przez przypadek i bez sensu, właśnie w chwili, kiedy na życiu zaczęło mu zależeć. Podniósł, z poduszczenia przełożonych z podziemia, rękę na władzę ludową, a władza mu tę rękę odcięła.
Kossecki też miał wybór: pozostać szeregowym więźniem obozu w Gross-Rosen i prawdopodobnie umrzeć albo awansować na sztubowego baraku i przeżyć, ale cudzym kosztem i za cenę współpracy z wrogiem. Nie miał wtedy aż tyle do stracenia co Chełmicki, dobiegał już pięćdziesiątki, ale chęć przeżycia uznawał za najwyższy imperatyw, którym usprawiedliwiał wszystko, również okrucieństwo wobec słabszych czy mniej obrotnych. Po wojnie sumienie uspokoił przekonaniem, że wszystkiemu winne były okoliczności, w jakich się znalazł. Co więcej sądził, że przeszłość można oddzielić grubą kreską i że jak najbardziej nadal może wykonywać zawód sędziego, sprawiedliwie orzekać o winie i karze. Niestety dla niego - nie wszyscy podzielali ten pogląd.
Łatwo było Kosseckiego potępić, ale z drugiej strony, czy od ludzi sprowadzonych do roli podludzi można tak bezwzględnie wymagać ludzkich odruchów i szlachetności? Stanfordzki eksperyment więzienny dowiódł, że nawet przeciętny człowiek w pewnych warunkach bardzo łatwo może stać się oprawcą. Rozumiem jednak, że ofiary oprawców, zwłaszcza "zaraz po wojnie", mogły mieć nieco inny pogląd na tę sprawę.
Andrzejewski właśnie o tym zamierzał pisać opowiadanie, o prawniku, który był funkcyjnym w obozie, ale rozrosło mu się w tę książkę, niezbyt obszerną, ale jak widać, bogatą w treści.
Jak ta treść jest podana? Stosunkowo nieźle. Ciekawi są przede wszystkim bohaterowie, również ci drugoplanowi. Niejednoznaczni. Owszem, dialogi nieco sztywne. Szumne przemowy działaczy partyjnych trochę za długie i za drewniane, ale też nie niewiarygodne. Chwilami tendencyjność autora widoczna jest gołym okiem, jego socrealizm jest subtelny jak Antoni Macierewicz, a jednocześnie można się zastanawiać, jak niektóre fragmenty (na przykład te o braku entuzjazmu społeczeństwa dla komunizmu) mogły się w tamtych czasach ukazać w druku.
Szczuka, sekretarz komitetu wojewódzkiego PPR, jest najmniej interesujący. Dużo mówi o komunizmie, solidarności, partii itd. I wierzy w to, co mówi, bo jego poglądy nie są wynikiem koniunkturalizmu - on z tych, którzy już w kołysce bawili się sierpem i młotem. Autor ocieplił nieco jego wizerunek, każąc mu cierpieć (w samotności, oczywiście, bo w oczach robotników musiał być jak skała) po stracie żony, która zginęła w obozie. Nawet zdeklarowani akowcy mają wątpliwości, czy Szczukę aby naprawdę należy zabić.
Ciekawsi są bohaterowie z dylematami, czyli Chełmicki i Kossecki. Na ich przykładzie Andrzejewski pokazuje dramat ludzi zaplątanych w historię. Gdyby nie wojna, ich losy potoczyłyby się zupełnie inaczej: Chełmicki może kończyłby właśnie warszawską politechnikę, a Kossecki pozostałby sędzią, cieszącym się szacunkiem mieszkańców Ostrowca. Tymczasem Maciek, któremu do niedawna było właściwie wszystko jedno, który żył chwilą, musiał nagle wybierać między miłością i nadzieją na normalne wreszcie życie a wiernością wobec kolegów i pewnych pryncypiów. U Sienkiewicza (czytałam niedawno "Potop", więc tak mi się skojarzyło) oba cele były ze sobą ściśle powiązane i bohater, który poświęcił się dla ojczyzny albo religii, nagradzany był życiem długim i szczęśliwym u boku ukochanej kobiety. Pod tym względem proza Andrzejewskiego jest jednak dużo bardziej realistyczna: Maciek wykonuje zadanie, ale zaraz potem ginie przez przypadek i bez sensu, właśnie w chwili, kiedy na życiu zaczęło mu zależeć. Podniósł, z poduszczenia przełożonych z podziemia, rękę na władzę ludową, a władza mu tę rękę odcięła.
źródło: Kino Pod Baranami |
Kossecki też miał wybór: pozostać szeregowym więźniem obozu w Gross-Rosen i prawdopodobnie umrzeć albo awansować na sztubowego baraku i przeżyć, ale cudzym kosztem i za cenę współpracy z wrogiem. Nie miał wtedy aż tyle do stracenia co Chełmicki, dobiegał już pięćdziesiątki, ale chęć przeżycia uznawał za najwyższy imperatyw, którym usprawiedliwiał wszystko, również okrucieństwo wobec słabszych czy mniej obrotnych. Po wojnie sumienie uspokoił przekonaniem, że wszystkiemu winne były okoliczności, w jakich się znalazł. Co więcej sądził, że przeszłość można oddzielić grubą kreską i że jak najbardziej nadal może wykonywać zawód sędziego, sprawiedliwie orzekać o winie i karze. Niestety dla niego - nie wszyscy podzielali ten pogląd.
Łatwo było Kosseckiego potępić, ale z drugiej strony, czy od ludzi sprowadzonych do roli podludzi można tak bezwzględnie wymagać ludzkich odruchów i szlachetności? Stanfordzki eksperyment więzienny dowiódł, że nawet przeciętny człowiek w pewnych warunkach bardzo łatwo może stać się oprawcą. Rozumiem jednak, że ofiary oprawców, zwłaszcza "zaraz po wojnie", mogły mieć nieco inny pogląd na tę sprawę.
Andrzejewski właśnie o tym zamierzał pisać opowiadanie, o prawniku, który był funkcyjnym w obozie, ale rozrosło mu się w tę książkę, niezbyt obszerną, ale jak widać, bogatą w treści.
Jak ta treść jest podana? Stosunkowo nieźle. Ciekawi są przede wszystkim bohaterowie, również ci drugoplanowi. Niejednoznaczni. Owszem, dialogi nieco sztywne. Szumne przemowy działaczy partyjnych trochę za długie i za drewniane, ale też nie niewiarygodne. Chwilami tendencyjność autora widoczna jest gołym okiem, jego socrealizm jest subtelny jak Antoni Macierewicz, a jednocześnie można się zastanawiać, jak niektóre fragmenty (na przykład te o braku entuzjazmu społeczeństwa dla komunizmu) mogły się w tamtych czasach ukazać w druku.
Warto po tę książkę sięgnąć również dlatego, że nie ma aż tak znowu dużo powieści z tamtego okresu, które czytalne są również dziś. Nawet jeśli poprawiona wersja nie mówi całej prawdy o czasach, których dotyczy, to sporo jednak mówi o czasie, w którym się ukazała.
Tytuł: Popiół i diament
Autor: Jerzy Andrzejewski
Pierwsze wydanie: 1948, wersja poprawiona 1954
PIW (1967)
Stron: 355
Film z 1958 roku, z którego pochodzą wyżej zamieszczone zdjęcia, eksploatuje niemal wyłącznie historię Chełmickiego i Krystyny Rozbickiej, Antoni Kossecki nie pojawia się nawet na chwilę, wątek Szczuki ograniczono do minimum, zostawiono jednak (a nawet nieco urozmaicono) wątek karierowicza Drewnowskiego, którego zagrał świetnie Kobiela. Najbardziej charakterystyczne sceny z ekranizacji nie pojawiły się w książce: spirytus płonący w kieliszkach, wiszący do góry nogami krzyż, śmierć Maćka na hałdzie odpadków. Andrzejewski był współautorem scenariusza.
Tytuł: Popiół i diament
Autor: Jerzy Andrzejewski
Pierwsze wydanie: 1948, wersja poprawiona 1954
PIW (1967)
Stron: 355
Film z 1958 roku, z którego pochodzą wyżej zamieszczone zdjęcia, eksploatuje niemal wyłącznie historię Chełmickiego i Krystyny Rozbickiej, Antoni Kossecki nie pojawia się nawet na chwilę, wątek Szczuki ograniczono do minimum, zostawiono jednak (a nawet nieco urozmaicono) wątek karierowicza Drewnowskiego, którego zagrał świetnie Kobiela. Najbardziej charakterystyczne sceny z ekranizacji nie pojawiły się w książce: spirytus płonący w kieliszkach, wiszący do góry nogami krzyż, śmierć Maćka na hałdzie odpadków. Andrzejewski był współautorem scenariusza.
Linki:
"Zniewolony umysł" Miłosza. Część IV "Alfa - czyli moralista" dotyczy właśnie Andrzejewskiego
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
"Błogosławieni, którzy nie mając nic do powiedzenia, nie ubierają tego w słowa". Z drugiej strony lubię meandrujące dyskusje, więc komentarze nie na temat również są tu mile widziane;).
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.