Tytuł: Na krakowskim ck bruku
Autor: Jan Rogóż
Pierwsze wydanie: 2008 (jak sądzę)
Wydawnictwo: Radamsa
ISBN: 978-83-86552-32-0
Stron: 240
Odpoczywam, jak widać, od beletrystyki. Ponownie sięgnęłam po felietony dotyczące przeważnie wydarzeń z przełomu XIX i XX wieku, ale tym razem napisane współcześnie - zawarte w książce teksty ukazywały się na łamach krakowskiego "Dziennika Polskiego" w latach 2001-2007.
Autor: Jan Rogóż
Pierwsze wydanie: 2008 (jak sądzę)
Wydawnictwo: Radamsa
ISBN: 978-83-86552-32-0
Stron: 240
Odpoczywam, jak widać, od beletrystyki. Ponownie sięgnęłam po felietony dotyczące przeważnie wydarzeń z przełomu XIX i XX wieku, ale tym razem napisane współcześnie - zawarte w książce teksty ukazywały się na łamach krakowskiego "Dziennika Polskiego" w latach 2001-2007.
Pan Jan Rogóż poszperał w starych rocznikach lokalnych gazet i innych archiwach i wydobył stamtąd na światło dzienne wydarzenia i ludzi, o których dziś mało kto pamięta. Albo pamięta, ale w zupełnie innym kontekście.
Najbardziej na moją wyobraźnię podziałały felietony dotyczące sytuacji ówczesnych robotników i służących oraz opis kryminogennej okolicy wiaduktu kolejowego nad ulicą Lubicz (zaraz koło Dworca Głównego), ale poruszone zostały i inne tematy, np. pierwszy pokaz lotniczy nad Krakowem, eksplozje wojskowych magazynów z bronią (wszak Kraków był twierdzą), wyjątki z kroniki kryminalnej miasta itd. Kiedy czytam o dawnym Krakowie, zdumiewa mnie wciąż, jak bardzo w stosunkowo krótkim okresie zmieniły się jego granice administracyjne. Do 1910 roku powierzchnia miasta wynosiła niecałe 7 kilometrów kwadratowych (w tym Błonia). Dziś od siebie do mojej siostry jadę tramwajem ponad pięćdziesiąt minut.
Autorka: Anna Kaczmarz, źródło: Dziennik Polski |
Deweloper budujący obecnie mieszkania na terenie dawnego browaru, nieopodal wspomnianego wiaduktu nad ulicą Lubicz, reklamuje swoją inwestycję hasłem: "Najbardziej prestiżowy adres w Krakowie". Z takim twierdzeniem można oczywiście dyskutować (moim zdaniem najbardziej prestiżowy adres w Krakowie to Wawel - tak, są tacy, którzy są tam zameldowani), ale nie wydaje się ono już tak bardzo absurdalne, jak jeszcze sto lat temu. Oddaję głos autorowi:
Dowiedziałem się przy okazji, iż wiadukt ów, wsparty na 16 kamiennych kolumnach, zbudowany w latach 1896-1898 był pierwszym cywilnym dwupoziomowym skrzyżowaniem w naszym mieście i największym tego typu założeniem drogowo-mostowym na ziemiach polskich pod zaborem austriackim. Projekt inwestycji przygotowali specjaliści austriackich kolei państwowych, które również sfinansowały budowę, asygnując na nią niebagatelną kwotę ponad pół miliona koron. Wykonanie powierzono znanemu krakowskiemu architektowi Teodorowi Talowskiemu. Do czasu budowy wiaduktu ulica Lubicz krzyżowała się z torami kolejowymi na jednym poziomie, co bardzo utrudniało ruch.
Dzięki przepustowi pojazdy i mieszkańcy Krakowa mogli już bez przeszkód, nie bacząc na ruch pociągów przedostać się na drugą stronę kolejowego szlaku. Była to zatem inwestycja bardzo ważna dla miasta. Pociągnęła za sobą jednakowoż pewną dolegliwość - skądinąd nieuniknioną, a wynikającą z bliskości dworca, który przyciąga jak magnes różnego autoramentu podejrzane osobistości. ["Nocne życie pod wiaduktem", str. 69]
Z rozbawieniem przeczytałam, że w jednej z nobliwie dziś wyglądających kamienic przy ul. Lubicz, dokładnie w miejscu, w którym przez pewien czas pracowała moja siostra, mieścił się kiedyś "wyszynk najpodlejszej kategorii", do którego w pierwszej kolejności kierowali swe kroki policjanci szukający sprawcy jakiegoś przestępstwa.
Również Pawia nie była miejscem szczególnie przyjemnym - znajdował się przy niej najbardziej obskurny dom publiczny. Lokalizacja dla tego rodzaju działalności była świetna, nie tylko ze względu na bliskość dworca - z felietonu pana Rogoża dowiedziałam się, że w budynkach należących dziś do Politechniki Krakowskiej znajdowały się koszary wojskowe, podobnie zresztą jak przy Rakowickiej i na Olszy.
Była to więc dzielnica uciech, równie tanich co niewyszukanych, krakowski "trójkąt bermudzki" - gdzie ludzie i portfele po zapadnięciu zmroku przepadali bez wieści. A wszystko to pod bokiem krakowskiej policji, która miała swą kwaterę nieopodal, przy ulicy - nomen omen - Zacisze.
Wszystkie szlaki tych nocnych - czy to z konieczności, czy z własnego wyboru - marków: podróżnych, pijaków, amatorów nocnych rozrywek, złodziei, nożowników, prostytutek krzyżowały się w sposób naturalny w podziemnym przejściu pod wiaduktem. [j.w. str 71]
Wiadukt i przejście pod nim zostały kilka lat temu odnowione. Zresztą dzięki budowie nowego dworca PKS, usunięciu tych wszystkich budek sprzed dworca PKP (przynajmniej z terenu obecnego Placu Jana Nowaka-Jeziorańskiego) i renowacji kolejnych kamienic okolica dużo zyskała na estetyce. Pozytywny efekt zrównoważyło, a może nawet przeważyło, wybudowanie Galerii Krakowskiej, która pasuje tam jeszcze mniej niż Bunkier Sztuki do Plant. Zresztą jeden z felietonów dotyczy właśnie tego miejsca przy Placu Szczepańskim - pan Rogóż pisze o pożarze znajdującej się tu kiedyś secesyjnej kawiarni Drobnera.
Wspomniałam, że niektóre teksty traktują o trudnym życiu krakowskich rzemieślników i robotników. Ci ludzie zapracowywali się niemal na śmierć. W latach 1898-1899 przeprowadzono wywiady z robotnikami reprezentującymi różne zawody. Pytano o zarobki, czas pracy, warunki, bezpieczeństwo itd.
Jeden z ankietowanych, zatrudniony w piekarni w Czarnej Wsi (dziś to część Krakowa - przyp. E.), zapodał, że praca trwała tam od 9 wieczór do 6 po południu, z przerwami. W czasie przerwy nie wolno było jednak wychodzić do domu, więc spało się we wspólnym łóżku. W innej piekarni, ankietowany, który dostarczał o niej wiadomości, pracował od 7.30 wieczorem do 4 po południu, tak że nie wracał po kilka dni do domu. Odpoczywał tylko w nie dzielę od 9 rano do 6, 7 wieczorem. Wszystko to za 8 złr. tygodniowo. ["Stare dobre ciężkie czasy", str. 33]Powszechnym zjawiskiem było pracowanie również w niedzielę i święta, przy czym wcale nie dotyczyło to tylko najsłabiej wykwalifikowanych robotników czy czeladników. W niedzielne przedpołudnie funkcjonowały sądy, a wyżsi urzędnicy zostawali w pracy tyle, ile "służba wymaga", co często oznaczało pracę po godzinach, nawet w święta.
Nielekko miała też służba domowa. Autor przytacza historię niejakiego Karola Pochwalskiego ("Jak kelner Karol po Europie podróżował"), który pokłócił się z pracodawcą i uciekł z jego domu. Adwokat Balka (ów pracodawca) zwrócił się do policji, żeby Pochwalskiego aresztować i "odstawić na powrót do obowiązku". Policja stanęła - wyjątkowo - na wysokości zadania, delikwenta odnalazła i wychłostała, oczywiście dopiero wtedy, kiedy lekarz orzekł, że zbieg jest zdrowy. Odprowadzono Pochwalskiego do mecenasa, który pokwitował jego odbiór.
W obowiązującym jeszcze w roku 1890 regulaminie dla sług domowych w Galicji, w paragrafie 8 czytamy: "jeśli sługa wzbrania się wstąpić w służbę to stosownie do zachodzących okoliczności trzeba go ukarać i na żądanie służbodawcy nawet użyciem środków przymusowych zniewolić do wstąpienia do służby". [str. 209]A jeśli już o służących mowa, dowiedziałam się z tej publikacji, że "na przełomie XIX i XX stulecia w każdy pierwszy i piętnasty dzień miesiąca pod pomnikiem (Mickiewicza - przyp. E) odbywał się też swoisty targ niewolników" ("Dziewczęta spod Mickiewicza"). Pod Adasiem panie domu, które szukały służącej, mogły przebierać w tłumie dziewczyn i kobiet, które nie miały wyjścia. Teoretycznie było to nielegalne, "służbodawczynie" powinny korzystać z pośrednictwa biur "stręczenia sług", ale praktyka była właśnie taka.
Dzięki tej lekturze zrozumiałam, co miał na myśli Boy, kiedy pisał o nocnym stróżu z halabardą. Okazuje się, że w Krakowie mniej więcej do 1907 roku przetrwała instytucja stróżów nocnych, wywodząca się z formacji porządkowej istniejącej w tym mieście od ok. 1627 roku. Na przełomie XIX i XX wieku było ich około dwudziestu i odgrywali już tylko niewielką rolę. Mieszkali wraz z rodzinami w zrujnowanych basztach i bramach miejskich, na służbie nosili halabardy, co już wtedy wyglądało niedorzecznie, ale dodawało nocnemu Krakowowi swoistego klimatu. Tak ich wspominał Boy w "Prawym brzegu Wisły":
W dzień jeszcze Kraków miał jakieś pozory życia, nie bardzo zharmonizowanego zresztą z jego murami; za to w nocy mury brały władztwo nad człowiekiem. Z uderzeniem dziesiątej krakowianin, oszczędny z musu, chronił się do domu przed godziną tradycyjnej s z p e r y, oszczędzając na stróżu niemniej tradycyjną s z ó s t k ę. Zdąży, nie zdąży... Zdążył: zdyszany dopadł bramy, zanim niechętnie spoglądający na ten wyścig stróż zdołał ją zamknąć, i za chwilę już wydzwaniały ową dziesiątą cztery wieżowe zegary, otrębywał ją hejnał mariacki na cztery strony maleńkiego świata. Na opustoszałej ulicy zostawał jedynie policjant i ta samotna „kokotka”, której – jak opiewała jedna z piosenek Szopki krakowskiej – nie pozostawało nic, jak rozkochać się w romantycznym pięknie tego miasta umarłych. Ale niebawem wsiąkała w mury i ona, wyłaniał się stróż nocny z halabardą, można było mniemać, że się jest, het, w wiekach średnich. [wolnelektury.pl]
Na starość staję się coraz bardziej sentymentalna, a poza tym lubię czytać o przeszłości miejsc, które znam, więc lektura książki pana Rogoża sprawiła mi niemałą przyjemność. Miałabym jednak kilka uwag co do jej strony, że tak powiem, technicznej. Rozumiem, że trudno jest edytować i redagować własne teksty (przypuszczam, że pan Rogóż robi to samodzielnie, bo jest właścicielem wydawnictwa, a nie podano w książce informacji o korekcie i redakcji w wykonaniu innych osób), ale jednak literówek jest trochę za dużo; tu i ówdzie poprawiłabym również interpunkcję. Poza tym w egzemplarzu, który wypożyczyłam z biblioteki, kilka stron było wklejonych w niewłaściwej kolejności. I to "pisze na nim" (chodzi o bilet) na str. 228...
Też już mi parę razy przyszło do głowy, by panu Rogóżowi zaproponować (darmową) korektę :) Niemniej jednak plusy przeważają. A czytasz jego omówienia ulic i placów w miesięczniku "Kraków"?
OdpowiedzUsuńNie, bo nie czytam tego miesięcznika:). Warto? Jeśli tak, to się rozejrzę w czytelni.
UsuńChciałabym jeszcze zaznaczyć, że o historii Krakowa nie wiem zbyt wiele. Zainteresowałam się tym tematem, kiedy kilka lat temu Wyborcza publikowała Spacerowniki. Od tamtej pory coś tam czasem czytam, ale bardzo niesystematycznie:).
Zastanawiałam się, jak odmieniać nazwisko autora. Wybrałam opcję proponowaną na stronie KUL, ale nie jestem jej w 100 procentach pewna.
Czy warto? Warto na pewno wspomniane artykuły, a poza tym - jak na pismo o tym tytule - niestety często zostawia mi duży niedosyt, ponieważ zawiera mnóstwo materiałów bezpośrednio z Krakowem nie związanych. No ale cena na szczęście nie powala na kolana, więc można to znieść (6 zł)...
UsuńPrzejrzałam spis treści najnowszego numeru - niezbyt zachęcający. Ale w czytelni jednak się rozejrzę.
UsuńWyjątkowo ciekawa lektura. Zapiszę sobie ten tytuł.
OdpowiedzUsuńJeśli interesuje Cię historia Krakowa, to polecam.
Usuń<(moim zdaniem najbardziej prestiżowy adres w Krakowie to Wawel - tak, są tacy, którzy są tam zameldowani)> - padłam! Świetny wpis, aż sama bym chciała poczytać te felietony, zapiszę sobie na listę, może kiedyś się uda:-)
OdpowiedzUsuńHmmm. Nie wiem, czy dobrze rozumiem Twoją wypowiedź, czy też może dopatrzyłaś się żartu tam, gdzie go nie było:). Chodziło mi o to, że - z tego, co wiem - na Wawelu są zameldowani niektórzy pracownicy Zamku Królewskiego. W każdym razie widziałam dowody osobiste, w których widniał taki właśnie adres zameldowania: Wawel.
UsuńA, no to dopatrzyłam się żartu, gdzie go nie było, szkoda, że nie podałaś kontekstu;-) Co nie zmienia faktu, że w świetle niedawnych wydarzeń politycznych i tak jest to zabawne.
UsuńTen kontekst, o którym Ty pomyślałaś, nie przyszedł mi wcześniej do głowy, ale faktycznie ten fragment zabrzmiał dwuznacznie:).
UsuńInteresujące, będę musiał upolować tę książkę i porównać ją z moimi doświadczeniami w przeglądaniu starej prasy:)
OdpowiedzUsuńTakie sięganie w przeszłość uważam za bardzo pouczające i pozwalające nabrać dystansu do naszej teraźniejszości.
Może i Ty książkę na ten temat wydasz?:)
Usuń