Truman kilka razy usiłował opublikować swoją prozę w "The New Yorkerze". Był przekonany, że jest to jedyne odpowiednie miejsce dla utalentowanego młodego pisarza. Jednak za każdym razem spotykał się z uprzejmą odmową. Nie wiedział, że puka do niewłaściwych drzwi. Miejscem, którego szukał, miejscem, w którym nowych autorów nie tylko przyjmowano, ale wręcz witano z radością, nie były nieco duszne gabinety kolegów Harolda Rossa przy Czterdziestej Trzeciej Zachodniej Ulicy, lecz nie tak znane, zaskakujące adresy - redakcje kobiecych pism poświęconych modzie, zwłaszcza "Harper's Bazaar" i "Mademoiselle", które przez ponad dwa dziesięciolecia, od połowy lat trzydziestych do połowy lat pięćdziesiątych, publikowały najciekawsze, najoryginalniejsze krótkie utwory prozatorskie amerykańskich autorów.
Ten interesujący, ale raczej zapomniany epizod w dziejach literatury amerykańskiej - gdy utwory najwyższej próby literackiej znajdowały schronienie w gąszczu reklam bielizny - w dużej mierze zawdzięczamy dziełu jednego człowieka, o którym także dziś mało kto pamięta: grubego i leniwego, ale zawsze błyskotliwego redaktora, który nazywał się George Davis. Ten niegdyś utalentowany młody prozaik cierpiał na klasyczny przypadek nieuleczalnej blokady pisarskiej. Jednak jako szef działu prozy, najpierw w "Harper's Bazaar", w latach 1936-1941, a potem przez osiem lat w "Mademoiselle", potrafił - pochlebstwem, kpiną i ciągłym nękaniem - wydobyć z umysłów innych autorów słowa, których sam nie potrafił przelać na papier.
W działach handlowych obu czasopism narzekano, że kwalifikuje do druku teksty na zbyt wysokim poziomie lub zaskakujące, takie jak choćby opowiadanie fantasy Raya Bradbury'ego na temat Święta Dziękczynienia u wampirów, ale popierały go sławne redaktorki naczelne obu miesięczników, Carmel Snow, szefowa "Harper's Bazaar", i Betsy Talbot Blackwell, szefowa "Mademoiselle". Wydawcy, dla których proza i poezja stanowiły jedynie niezbędny wypełniacz miejsca między rysunkami, zdjęciami a reklamami, ostatecznie wzruszali ramionami i dawali za wygraną. Słusznie chyba uznali, że ich czytelniczki będą miały dość rozsądku, by unikać dużych płaszczyzn tekstu, który mógłby wzbudzić ich zastrzeżenia. Davis miał wiec dużo więcej swobody w kolorowych miesięcznikach poświęconych modzie, niż miałby w "The New Yorkerze", "The Atlantic Monthly" czy innych czasopismach skupiających się głównie na słowie. Pozwalano mu publikować teksty Virginii Woolf, Edith i Osberta Sitwellów oraz Colette, zamówić u Christophera Isherwooda i Wystana Hugh Audena relację z podróży do Chin w okresie wojny chińsko-japońskiej, a także poświęcić większą część dwóch numerów na druk odważnej i szokującej w tamtych czasach krótkiej powieści Carson McCullers W zwierciadle złotego oka.
Pod koniec II wojny światowej miesięczniki poświęcone modzie (zwłaszcza "Harper's Bazaar"), w których Truman zaczął publikować, należały do najciekawiej redagowanych amerykańskich czasopism. W ciągu trzynastu lat swoich rządów niezwykła pani Snow, urodzona w Dublinie i obdarzona wytrwałością irlandzkich kobiet, przekształciła "Harper's Bazaar" ze zwykłego miesięcznika na temat mody w schronienie wszystkiego, co nowe i śmiałe w dziedzinie fotografii i projektowania oraz prozy. Diana Veerland, z żarliwością godną Kalwina podejmująca kwestie długości halki i stylu uczesania, kierowała działem mody, Alexey Brodovitch, który projektował niegdyś scenografię dla zespołu Diagilewa, był naczelnym grafikiem, a Mary Louise Aswell, łącząca ciepłe, życzliwe usposobienie z bezwzględnością w egzekwowaniu wysokich standardów estetycznych, kierowała działem prozy, wcale nie gorzej niż Davis w "Mademoiselle". [...]
Właśnie w ten tętniący życiem, dynamiczny świat wkroczył Truman, gdy z Nowego Orleanu powrócił do Nowego Jorku. Wiosną 1945 roku wszedł do redakcji "Mademoiselle" przy Czterdziestej Drugiej Wschodniej Ulicy i powiedział recepcjonistce, że ma opowiadanie, które chciałby opublikować. "To świetnie, chłopcze" - powiedziała. "Czy napisałeś na nim nazwisko i adres?". Na co padła spokojna odpowiedź, wygłoszona z niezachwianą pewnością siebie, o jakiej prawdopodobnie nigdy wcześniej nie słyszała: "Zaczekam, dopóki go nie przeczytają". Natychmiast zadzwoniła do George'a Davisa, który wysłał do holu swoją asystentkę, Ritę Smith, żeby "zobaczyła, co to za wariat tam przyszedł". Rita, która była tylko dwa lata starsza od Trumana, nieśmiało zajrzała do poczekalni, po czym na paluszkach wróciła do szefa z wiadomością, że nie ma tam nikogo poza małym chłopcem. Davis wysłał ją jeszcze raz. Podeszła do tego nad wiek rozwiniętego chłopca, który wręczył jej maszynopis. Prawdopodobnie było to krótkie, gorzkie opowiadanie Te ściany są zimne o zepsutej, bogatej dziewczynie, która dostaje za swoje od niezorientowanego marynarza. Ricie tekst się spodobał i chciała go kupić, ale Davis całkiem słusznie podjął inną decyzję. Opowiadanie było naśladownictwem prozy "The New Yorkera", nie miało wyrazu, mógłby je napisać każdy dobry pisarz.
Dla człowieka, który przyzwyczaił się do ciągłych odmów ze strony "The New Yorkera", entuzjazm Rity Smith był zachęcający. Truman wkrótce zjawił się ponownie. Przyniósł coś znacznie lepszego, opowieść humorystyczną zatytułowaną Moja strona medalu. [...] Rita Smith, która pochodziła z Georgii i była młodszą siostrą Carson McCullers, była zachwycona. Truman sprzedał już Moją stronę medalu czasopismu "Story", ale poprosiła, żeby przyniósł to, co napisał.
Pokazał jej Miriam, zupełnie inną, efektowną i wciągającą opowieść psychologiczną, którą trudno zapomnieć, gdy się ją raz przeczyta. [...]
Jedna z tych opowieści jest mroczna, druga słoneczna, ale Miriam i Moja strona medalu mają jedną wspólną cechę. Obie są o wiele lepsze niż to, co Truman wcześniej napisał. Przynoszą głęboką wiedzę dotyczącą psychologii postaci i takie bogactwo obrazów oraz metafor, jak gdyby napisał je ktoś zupełnie inny. W pewnym sensie tak było. Podczas samotnych i ciężkich miesięcy spędzonych na Południu Trumanowi udało się zrzucić jarzmo tego, co uważał dotąd za uznany sposób pisania opowiadań, i uwolnić się od piętna prozy "The New Yorkera". Niemal z dnia na dzień dokonał przełomu. Opuścił świat konwencjonalnych tematów konwencjonalnej prozy i wkroczył do świata pod względem stylu i treści stworzonego przez siebie samego. Wpatrując się w życiodajne wody stawu koło Młyna Kapelusznika, nie tylko wpadł na pomysł powieści Inne głosy, inne ściany, ale także odnalazł własny sposób wypowiedzi, swój głos pisarza.
Ponaglany przez Ritę Smith George Davis niezwłocznie odpowiedział na ten głos. "Mademoiselle" opublikowało
Miriam w czerwcowym numerze z 1945 roku. W tych czasach opowiadania wzbudzały większe zainteresowanie niż dzisiaj (rozmawiano o nich tak, jak dziś rozmawia się o przebojach filmowych albo bestsellerowych powieściach). Reakcja czytelników była niemal natychmiastowa, w dodatku okazała się bardziej entuzjastyczna, niż Truman mógł sobie zamarzyć. Jedna historyjka sprawiła, że znalazł się dokładnie tam, gdzie zawsze chciał się znaleźć: w centrum uwagi literackiego świata, podziwiany, doceniany i poszukiwany. "Przeczytałam
Miriam w <<Medmoiselle>> i pomyślałam: <<To jest ktoś, kogo musimy mieć w <<Harper's Bazaar>> - wspominała Mary Louise Aswell. "Kiedy ten niewielki człowieczek, ten mały duszek pojawił się w redakcji, powiedziałam mu: <<Chcę zobaczyć wszystko, co napisałeś>>.
Dał jej Drzewo nocy, historię równie poruszającą i przerażającą, jak Miriam, ale pod wieloma względami jeszcze lepszą. [...]
"Harper's Bazaar" opublikowało tę widmową historię w październiku 1945 roku. W grudniu w "Mademoiselle" ukazał się Gąsiorek bilonu, ciepła, urocza opowieść o spełnionym życzeniu. Zestawienie dwóch utworów o tak różnej tonacji było powieleniem wzorca, którym stały się Miriam i Moja strona medalu. Do końca lat czterdziestych Truman wielokrotnie posługiwał się nim. Zamieszczał na przemian opowiadania mroczne i słoneczne, przerażające i zabawne. Oba czasopisma przez resztę dekady rywalizowały o jego teksty. Krytyk Alfred Chester charakteryzując zainteresowanie twórczością Trumana, stwierdził, że "<<Harper's Bazaar>> i <<Mademoiselle>> zamieniły się w świątynie, do których wyznawcy wkraczali co miesiąc, żywiąc rzadko spełnianą nadzieję, ze ich mały bóg opublikował nowe opowiadanie".
W styczniu 1945 roku Truman był tylko gońcem w "The New Yorkerze", mającym przed sobą ponurą i niepewną przyszłość. Kilka miesięcy później mówiono o nim jako o potencjalnej gwieździe powojennego pokolenia pisarzy.
Scenariusz z mianownikiem wspólnym dla wielu pisarzy (o ile dobrze pamiętam, Hemingway pisał np. do magazynu Esquire), ale mnie poruszył ten fragment z tymi pismami. Dzisiaj jak się mówi, że w np. w magazynie Playboy też były teksty na jakimś tam poziomie, to często słychać ironiczne potwierdzenia. A opowiadania zostały wyparte, niestety, przez rozrastająca się do nienormalnych i niemoralnych rozmiarów publicystykę.
OdpowiedzUsuńJa prawie nie czytam prasy, poza "Polityką", przeglądam tylko serwisy internetowe różnych dzienników i tygodników, również te reprezentujące inny niż mój światopogląd. W każdym razie na pewno nie przyszłoby mi do głowy, żeby szukać tam opowiadań i dlatego ten fragment książki wywarł na mnie takie wrażenie, że aż postanowiłam go tu przytoczyć. Nie wyobrażam sobie, że udany debiut we współczesnym czasopiśmie o modzie otworzyłby młodemu pisarzowi, tak jak wtedy, wszystkie drzwi.
UsuńBo chyba kiedyś duża część gazet miała charakter (i ambicje) bardziej ogólny(e), w sensie, że to nie tak jak dziś - jeden temat, jedno uniwersum - sześć magazynów/gazet na półce.
UsuńInnymi słowami, dzisiaj Capote miałby trudniej, tak jak nie cieszą się już taką popularnością opowiadania.
A to, że lubisz publicystykę, to już wszyscy Eleonoro wiedzą ;)
Mnie na samym początku bardzo podał się Newsweek (circa pierwsze dwa lata tego magazynu), niestety jak to bywa z mediami, ze świeżego, dobrego i ambitnego dziennikarstwa zaczął się staczać w formę "pudelkowatą".
Teraz jedynie jakiś poziom mojej akceptacji ma Tygodnik Powszechny, ale tu też są niepokojące symptomy. Do dziennikarskiego profilu Polityki mam bardzo obojętny, żeby nie powiedzieć chłodny stosunek.
Może kiedyś część literacka była swego rodzaju listkiem figowym, przykrywającym nieco trywialność reszty artykułów? Czytanie o tym, jaki kolor będzie w nadchodzącym sezonie najmodniejszy, albo wgapianie się w rozkładówki z nagimi paniami to bardzo aintelektualne zajęcia. A tak to można było udawać, że czyta się poważną prasę.
UsuńDzisiaj poważnej prasy jest coraz mniej, zresztą trudno jej wydawcom i twórcom konkurować - pod pewnymi względami - z amatorami z internetu i pseudoprofesjonalistami z tabloidów. Jeśli owa poważna prasa w ogóle się ostanie, to chyba tylko jeśli skupi się na eksperckich analizach rzeczywistych i antycypowanych problemów. Newsy każdy znajdzie sobie w sieci. Jeśli będzie chciał.
Odnośnie pierwszego akapitu, a mnie kompletnie nie przeszkadza taka dychotomia, jedno i drugie wzajemnie mogłoby się wzbogać, choć aktualnie ten temat jest tylko wspominaniem przeszłości, której ja nawet - z racji wieku - nie mogłem "zasmakować". Są pisarze, którzy nie dzieli tych dwóch światów, dla których ten podział był sztuczny, przytoczyć tu należy na przykład Bukowskiego :)
UsuńW drugim akapicie nie jestem już takim optymistą. Do "internetu" muszą przyjść naprawdę duże pieniądze, aby można było pomyśleć o normalnych, prawdziwych niusach. I to nie jestem pewny czy się uda. Póki co, mój sceptycyzm jest uzasadniony, bo niusy się produkuje, rządzi klikalność i nie raz ze smutkiem czytałem niektóre niusy będące nierzetelne w treści, z błędami z zakresu ortografii i stylistyki, których nikt nie raczył poprawić - mimo technicznie łatwiejszych możliwości edycji niż w tradycyjnym druku. Ktoś pamięta choćby instytucje erraty? ;)
No, o Bukowskim to ja nie mam najlepszego zdania, na pewno nie kupowałabym żadnego czasopisma dla jego utworów:).
UsuńCo do newsów, które to są Twoim zdaniem te "normalne" i "prawdziwe" poza internetem? Bo ja takich nie widuję i nie słyszę. Często "wiadomości", "fakty" itd. dotyczą spraw kontrowersyjnych, ale rzadko naprawdę ważnych. Zresztą trudno spodziewać się czegoś innego, skoro serwisy informacyjne są nadawane tak często. Wątpię, żeby chodziło tylko o pieniądze. Powierzchowność to obowiązujący trend.
Errata? Które wydawnictwo traciłoby na to w dzisiejszych czasach czas i pieniądze?