Impresje

wtorek, 19 lipca 2011

MESJASZ

Tytuł: Mesjasz (Messiah)
Pierwsze wydanie: 1955
Autor: Gore Vidal
Tłumaczenie: Małgorzata Młynarz, Wojciech Młynarz

Wydawnictwo: SAWW
ISBN: 83-85006-42
Stron: 270

Ocena: 3-/5

Kiedy sięgałam po tę książkę, nie wiedziałam, czego się spodziewać, ale oczekiwałam przynajmniej kontrowersji. Gdybym czytała "Mesjasza" w czasach, kiedy został napisany i po raz pierwszy wydany, wywarłby może na mnie większe wrażenie, a na pewno - inne. Dziś (bo ja oceniam książki z własnej, współczesnej perspektywy) wydaje mi się pozycją, którą można sobie darować.

To opowieść o narodzinach, mniej więcej w połowie XX wieku, nowej religii. John Cave, grabarz, doznał pewnego dnia iluminacji i po prostu wiedział: dobrze jest umrzeć, śmierć nie jest niczym strasznym (ciekawe, do jakich wniosków doszedłby, gdyby wykonywał inny zawód). Zaczął głosić tę dobrą nowinę. Miał ogromną charyzmę, podejrzewano nawet, że hipnotyzuje swoich słuchaczy. Może gdyby nauczał w innym kraju albo w innym miejscu, szybko by o nim zapomniano, traktowano by go jako guru kolejnej dziwacznej sekty. Ale Cave udał się do Kalifornii, gdzie zainteresowało się nim parę osób z przemysłu filmowego i reklamowego oraz znudzeni i zblazowani intelektualiści. Dla tych pierwszych religia szybko stała się produktem, biznesem, dla tych drugich - zabawą i wyzwaniem. Do jej upowszechniania zastosowano absolutnie wszystkie triki reklamowe i psychologiczne oraz nowoczesne środki przekazu, natomiast do ugruntowania i utrzymania jej pozycji wykorzystano niedawne historyczne i polityczne doświadczenia: metody totalitarne. Sukces był tylko kwestią czasu, kilku lat. Dłużej opierały się tylko państwa arabskie.

W jednym z nich, konkretnie w egipskim Luksorze, od dwudziestu lat ukrywa się Eugene Luther, jeden ze współtwórców Słowa Cave'a. Musiał uciekać ze Stanów Zjednoczonych, ponieważ wraz ze swoimi zwolennikami sprzeciwiał się niektórym metodom stosownym przez cavitów. Po latach (w pierwszej dekadzie XXI wieku) pisze wspomnienia, czyli tę właśnie książkę, po to, aby choć w takiej formie przetrwała wiedza i pamięć o prapoczątkach nowej religii i nowego społecznego ładu. Niestety należy wątpić w to, że ktoś ją kiedykolwiek przeczyta.

***

Zastanawiam się, czy i w jakim stopniu poglądy głównego bohatera powieści są odzwierciedleniem opinii jej autora. W każdym razie chyba nie bez powodu Vidal naznaczył tę postać swoimi dwoma pierwszymi imionami oraz zainteresowaniem cesarzem rzymskim Julianem Apostatą. W trakcie lektury często odnosiłam wrażenie, że to nie Eugene Luther zwraca się do potencjalnych dwudziestopierwszowiecznych czytelników swojego pamiętnika, ale Gore Vidal pisze o kondycji amerykańskiego społeczeństwa do jakiegoś czasopisma z lat pięćdziesiątych XX wieku. Moim zdaniem swoje opinie mógł zaprezentować nieco subtelniej. Ciekawe, czy już w połowie lat pięćdziesiątych działali tzw. telewizyjni kaznodzieje, czy może Vidal dopiero przewidywał ich pojawienie się.

Nie za bardzo odpowiadał mi również styl autora, który miejscami chybotał się na krawędzi podniosłości i kiczu. Weźmy taki fragment:
Tam, gdzie mnie prowadziła, wszystko było obce, nieziemskie. I tak oto przy świetle księżyca straciliśmy nagle orientację i poddaliśmy się losowi; za jego to zrządzeniem przemieniliśmy się w bogów, w okaleczonego Merkurego i ciemną królową nieba. Spotkaliśmy się nad brzegiem morza, przebrani za ludzi, lecz świadomi swojego prawdziwego powołania i chociaż posługiwaliśmy się prostym językiem, każde wypowiedziane słowo niosło głęboką treść, odbijając się głośnym echem i współbrzmiąc z innymi. [str. 63]
Tego rodzaju ton nie pojawia się w "Mesjaszu" zbyt często, ale jednak. Z drugiej strony spodobało mi się określenie "elokwentna ignorancja" [str. 85] oraz zdanie, które nie jest może odkrywcze, ale za to bardzo trafne:
Ludziom zawsze można wmówić, że stan faktyczny jest czymś zupełnie naturalnym. [str. 193]

Szerzej pisał o tym Miłosz w cytowanym tu przeze mnie niedawno fragmencie "Zniewolonego umysłu".
***

Czy dziś może jeszcze powstać jakaś uniwersalna, ogólnoświatowa religia? A jeśli tak, to jakie byłoby jej główne przesłanie?
Wydaje mi się, że przynajmniej w najbliższym czasie to raczej niemożliwe, na pewno nie w naszym kręgu kulturowym, nie - dopóki utrzymamy pluralizm mediów. Wciąż jeszcze (od niedawna) mamy - to prawda, że ograniczony, ale jednak - wybór światopoglądów, wartości, sposobów życia i bycia, dzięki czemu nie musimy stać się niewolnikami żadnego z nich. Wiedza, świadomość, że w innych rejonach świata ludzie żyją inaczej, zmusza do refleksji nad sobą, do porównań, do doskonalenia, rozwoju naszego otoczenia. Przynajmniej niektórych. Indoktrynatorzy mają trudniej, choć i tak zbyt często odnoszą sukcesy, tymczasem jeszcze na mniejszą skalę.
A przesłanie... chyba zawsze będzie związane ze strachem przed śmiercią, bo przecież nic nie zagraża nam bardziej.

8 komentarzy:

  1. Również wychodzę z przekonania, że obecnie powstanie uniwersalnej religii jest niemożliwe.
    Zresztą nie wiem, czy kiedykolwiek będzie.
    Raczej nie sięgnę po ,,Mesjasza,, ,ale z miłą chęcią przypomnę sobie ,,Zniewolony umysł,, Miłosza :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Napisałam, że wydaje mi się to niemożliwe w najbliższym czasie, ale w bardziej odległą przyszłość nie patrzę już z takim optymizmem. W pewnych okolicznościach (chodzi mi np. o jakieś katastrofy ekologiczne, głębokie kryzysy finansowe, wojny) może do tego dojść. I wyobrażam sobie, że wtedy na czele ludzkości stanie jakiś szalony naukowiec, a reszta będzie mu biła pokłony w zamian za jedzenie i względny święty spokój.

    "Zniewolony umysł" wywarł na mnie niedawno spore wrażenie. Nie planuję w najbliższych miesiącach sięgać po inne jego utwory, ale biografię mam zamiar przeczytać.

    OdpowiedzUsuń
  3. Normalnie Elenoir Twoje autorskie komentarze mam chęć nazwać pobożnymi życzeniami ;D

    Od naukowego punktu widzenia wszystkie religie są zbudowane identycznie, zresztą mam nieodparte wrażenie, że i nauka dla niektórych staje się religią.
    Pluralizm mediów skończył się wraz z pojawieniem się przedimka "mass" (niektórzy zapisują, jako ma$$ ;-))

    Co do ostatniego zdania recenzji - jedna z niewielu rzeczy tak optymistycznie postrzegana przez religie ;-)
    Możesz odnieść formę (a po części treść) do "Ostatniego kuszenia Chrystusa" bądź "Jezusa z Nazaretu"?

    OdpowiedzUsuń
  4. Nie krępuj się zatem, Krzysztofie, i nazywaj:).

    Do mediów zaliczam również internet, dzięki któremu można poznać chyba wszystkie możliwe opinie na każdy możliwy temat. Owszem, korzystają z niego masy, ale nie są to masy jednorodne, wręcz przeciwnie. Jeśli interesuje Cię jakiś temat i chcesz poznać różne punkty widzenia na tę sprawę, to w sieci znajdziesz je bez problemu i będziesz mógł spróbować wyrobić sobie na ich podstawie własną opinię, własny pogląd.

    Nie oglądałam żadnego z tych filmów, więc nie mogę się do nich w żaden sposób odnieść, przykro mi:).

    OdpowiedzUsuń
  5. Znowu Cię podręczę blogowymi łańcuszkami, a co?!
    Zapraszam do siebie po odbior Lovely Blog Award. ;)

    OdpowiedzUsuń
  6. Oczywiście jest mi miło, że zaglądasz tutaj nadal, choć ostatnio piszę nieco rzadziej i prawie w ogóle nie komentuję cudzych blogów (choć regularnie je odwiedzam). Nie czuję się tym wyróżnieniem udręczona, ale pozwolisz, że nie wezmę czynnego udziału w tej zabawie. Blogi warte - moim zdaniem - uwagi polecam od dawna, a o sobie pisać mi się nie chce, bo właściwie nie mam na swój temat nic intrygującego do powiedzenia. Nic ponad to, co już mniej lub bardziej świadomie "przemyciłam" w swoich wpisach w ciągu tych dwóch lat.
    Z większym zainteresowaniem poczytałabym wypowiedzi osób stale goszczących na "moich łamach";), które opisałyby, jak też sobie mnie wyobrażają, jaki obraz mojej osoby wyłania się z mojej blogowej twórczości:)). Wszak pozory mylą, nawet w realu, a co dopiero w internecie...

    OdpowiedzUsuń
  7. Mam nosa. Prawie wszystkie osoby, które wybrałem chcą być na tyle tajemnicze, że odmawiają udziału. No, cóż. Trudno.

    Rzeczywiście to byłoby ciekawe dowiedzieć się jak wyobrażają nas sobie nasi czytelnicy. :)

    OdpowiedzUsuń
  8. Tu nie chodzi o tajemniczość, po prostu nie mam na swój temat nic ciekawego do powiedzenia, nic, co mogłoby kogoś postronnego zainteresować. Czasami zdarzają mi się takie bardziej prywatne wpisy, ale tylko pod wpływem jakichś emocji, a nie na zawołanie.

    Jeszcze raz dziękuję za wyróżnienie:).

    OdpowiedzUsuń

"Błogosławieni, którzy nie mając nic do powiedzenia, nie ubierają tego w słowa". Z drugiej strony lubię meandrujące dyskusje, więc komentarze nie na temat również są tu mile widziane;).

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.