AUTOR: Robert Graves
PIERWSZE WYDANIE: 1944
WYDAWNICTWO: Państwowy Instytut Wydawniczy
ROK: 2005
STRON: 470
OCENA: 2/5
"Ja, Klaudiusz" oraz "Klaudiusz i Messalina" bardzo mi się podobały, sięgnęłam więc kolejną pozycję tego autora. Robert Graves również w tej książce opisuje losy prawdziwych osób, ale już w przedmowie zastrzega, że napisał powieść, a nie biografię. Te osoby to przede wszystkim Marie Powell, która w 16tym roku życia poślubiła sporo starszego od niej Johna Miltona, znanego mi (i chyba większości) przede wszystkim jako autor "Raju utraconego".
Marie opowiada nam o swoim dzieciństwie spędzonym w majątku ojca, w Forest Hill, o swojej pierwszej i zarazem ostatniej miłości do Edmunda Verneya, o małżeństwie z Miltonem i o rewolucji angielskiej. Mnie najbardziej zainteresowały opisy ówczesnych obyczajów oraz John Milton "od kuchni".
Lubię powieści i filmy historyczne (ze względu na kostiumy chociażby), ale żyć w dawnych czasach bym nie chciała. Pozycja kobiety w rodzinie zależała od widzimisię jej męża, a na jego opinię o żonie miała wpływ przede wszystkim jej płodność (przy czym powinna koniecznie rodzić synów), przydatność w prowadzeniu gospodarstwa oraz wysokość posagu. Ponieważ pożycie małżeńskie państwa Miltonów układało się nieszczególnie, a zadłużony po uszy ojciec Marie nie mógł zapłacić posagu, wkrótce po ślubie została ona odesłana do rodzinnego domu, do czasu uregulowania należności. W międzyczasie wybuchła wojna, która spowodowała finansową ruinę Powellów. Po 3 latach Marie ubłagała Miltona, aby pozwolił jej wrócić i być mu posłuszną żoną.
Powieściowy Milton uważa, że kobiety są ze swej natury podległe mężczyźnie, że mąż i żona stanowią jedność do tego stopnia, że jeśli mąż swoim postępowaniem zasłuży na smażenie się w piekle po wsze czasy, to żona niechybnie i tam za nim podąży. Naturalnie nie działało to w obie strony. Przypuszczam, że takie poglądy miał w rzeczywistości - można takie wnioski wysnuć choćby po przeczytaniu drugiej części "Raju utraconego", gdzie m.in. określił kobietę jako "tę piękną wadę natury". (pierwsza część tego eposu podobała mi się zresztą znacznie bardziej)
Graves przedstawił Miltona jako postać dla mnie zupełnie antypatyczną - próżnego egocentryka, szowinistę, oportunistę. Owszem, Milton miał również sporo zalet - był bardzo inteligentny, pracowity, dysponujący szeroką wiedzą z wielu dziedzin. Toteż można go cenić jako poetę czy działacza politycznego (to w zależności od poglądów czytelnika), ale jako męża czy znajomego - zdecydowanie nie.
"Żona pana Miltona" nie dorównuje powieściom o Klaudiuszu. Po pierwsze, tło historyczne mnie jakoś szczególnie nie zainteresowało. Po drugie, Marie jako narratorka jest wiarygodna, kiedy mówi o swoich uczuciach czy rosnących cenach żywności, ale gdy relacjonuje wydarzenia polityczne albo opisuje bitwy - to już jakby mniej. Graves zasugerował wcześniej, że to typowa ówczesna angielska dziewczyna, która zna się przede wszystkim na gospodarstwie, a tu nagle rozprawia o idei parlamentaryzmu czy monarchizmu.
Książkę można przeczytać, ale można się i bez tego obyć.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
"Błogosławieni, którzy nie mając nic do powiedzenia, nie ubierają tego w słowa". Z drugiej strony lubię meandrujące dyskusje, więc komentarze nie na temat również są tu mile widziane;).
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.