Tytuł: Seans w Domu Egipskim
Pierwsze wydanie: 2018
Autorka: Maryla Szymiczkowa (czyli Jacek Dehnel, Piotr Tarczyński)
Wydawnictwo: Znak
Seria: trzecie śledztwo profesorowej Szczupaczyńskiej
ISBN: 978-83-240-4785-7
Stron: 299
W finale "Rozdartej zasłony" Zofia z Glodtów Ignacowa Szczupaczyńska stała w tłumie wiwatującym na cześć Najjaśniejszego Pana, ale nie podzielała już powszechnego entuzjazmu i wzruszenia, jakie towarzyszyły tej krótkiej wizycie. Zakończone niedawno śledztwo zmusiło ją do dostrzeżenia wreszcie niesprawiedliwości i bezzasadności modelu społecznego, w którym kobiety codziennie i stale są dyskryminowane dlatego, że są kobietami - bez względu na ich status majątkowy, ale oczywiście tych uboższych dotykało to szczególnie.
Iluminacja ta była niestety wyjątkowo krótkotrwała, bo w "Seansie" nie
ma już nawet śladu po tego rodzaju refleksjach. Nie oczekiwałam
oczywiście, że Zofia Szczupaczyńska zacznie organizować manify we wciąż
jeszcze dziewiętnastowiecznym Krakowie, ale liczyłam, że chociaż we własnym domu zaznaczy swoją indywidualność w sposób bardziej otwarty niż do tej pory. Ale nie, profesorowa poczyna sobie całkiem śmiało, ale zawsze dba o pozory i o to, żeby mąż o niczym się, broń Boże, nie dowiedział. Kiedy chce wymknąć się niezauważona na wieczór sylwestrowy, dolewa mu do bawarki laudanum...
A może to właśnie Ignacy oderwał się na chwilkę od lektury "Czasu" albo od pochłaniania obiadu i spacyfikował jej domniemane emancypacyjne zapędy? Trudno powiedzieć, bo mimo że między wydarzeniami opisywanymi w obu powieściach mijają ponad trzy lata, to autorzy zupełnie ten okres pomijają, skupiając się wyłącznie na sprawach bieżących. Szkoda. Myślę, że należałoby uzupełnić narrację o jeden czy dwa akapity, w których wyjaśniono by, co też w tym czasie działo się z profesorową. Oczywiście książka i bez tego bardzo mi się podobała, ale tego
rodzaju drobna dygresja byłaby dodatkową wisienką na smacznym torcie. Być może ucierpiałaby na tym odrobinę struktura powieści, ale oddani fani pani Zofii byliby usatysfakcjonowani.
Ponieważ struktura tego wpisu woła już o pomstę do nieba, przejdę może do sedna. Punktem wyjścia wydarzeń opisanych w tomie trzecim jest oczywiście morderstwo, choć tym razem nie to z prologu; w "Seansie" zbrodni dokonano dopiero około sześćdziesiątej strony.
Jeśli nawet w ciągu dwóch ostatnich lat życie profesorowej nie obfitowało w atrakcje i rozrywki, to bożonarodzeniowy wieczór u Beringerów wynagrodził jej to z nawiązką: zaćmienie Księżyca, nawiązanie znajomości z osławionym Przybyszewskim, seans spirytystyczny i wreszcie trup gospodarza zapowiadający (oczywiście nie dosłownie) nowe, ekscytujące śledztwo.
Szybko stało się jasne, że mordercą jest jeden z uczestników przyjęcia, tylko nie wiadomo było, który. Ponieważ wszystkim zależało na dyskrecji, zgodzili się na propozycję Zofii, żeby na miejsce wezwać sędziego śledczego Klossowitza, którego profesjonalizm i maniery już
znała, tak samo dobrze jak indolencję policji. Razem podjęli próbę rozwikłania sprawy do Nowego Roku, zanim na dobre ruszy biurokratyczna machina,
chwilowo nieco uśpiona świętami. Aby znaleźć motyw, należało prześledzić zawiłe relacje (niektóre i dziś uznalibyśmy za skandaliczne) między rodziną gospodarza i zaproszonymi gośćmi. Któż nadawał się do tego lepiej niż profesorowa?
Doświadczenie w przesłuchiwaniu ludzi przeróżnej konduity, jakie Zofia zdobyła poszukując mordercy swojej Karolci, nie przygotowało jej jednak na przestawanie z kimś takim jak Stanisław Przybyszewski i jego akolici czy na przebywanie w takich miejscach jak "Paon" albo jaskinia lwa, czyli mieszkanie Szatana przy Karmelickiej. Dzięki poczuciu obowiązku i determinacji, w którą autorzy wyposażyli swoją bohaterkę, zyskujemy interesujący wgląd w życie krakowskiej bohemy w momencie, w którym rząd dusz dzierżył wśród niej właśnie Stach. Czytałam już o nim trochę u Boya i myślę, że w "Seansie" to postać bardzo wiarygodna, żywa, ciekawa, szczególnie w dialogach.
Zagadka kryminalna jest przyzwoita; domyśliłam się, kto jest mordercą mniej więcej w tym samym czasie, co profesorowa, czyli troszkę wcześniej niż pozostali uczestnicy przyjęcia u Beringerów, choć oczywiście nie mogłam jeszcze znać dokładnego przebiegu zbrodni. Postaci drugo- i trzecioplanowe wypadają interesująco, niektóre z nich - jak Tadeuszek Żeleński albo Iwańcowie - poznaliśmy już w poprzednich tomach, ale większość pojawia się tutaj po raz pierwszy.
Tu mała dygresja. Zastanawiam się, czy wybierając takie a nie inne imię dla męża profesorowej, autorzy świadomie nawiązali do imienia seniora rodu Borejków z "Jeżycjady", w każdym razie charaktery tych panów pod wieloma względami są bardzo podobne. Obaj Ignacowie wszelkie obowiązki domowe zrzucają na co dzień na barki kobiet, odpowiednio: żony i służących albo żony i córek, a owe panie nie pomyślą nawet o drobnym buncie. (Inna ewentualność: obaj są wyznawcami teorii magicznego stolika kawowego). Cały wkład profesora Szczupaczyńskiego w trwające zapewne od tygodni przygotowania Bożego Narodzenia ograniczył się do zawieszenia choinki pod sufitem, ale nie mógł się przy tym powstrzymać od narzekania i złorzeczeń. Z kolei kiedy pierwszy i ostatni raz w życiu przed ślubem Idy Ignacy Borejko postanowił zdjąć nieświeże firanki, spadł z drabiny, potłukł się i tylko narobił bliskim dodatkowego kłopotu. Potępiał również początkowo zakup zmywarki, tak potrzebnej w tej licznej rodzinie, ale w końcu on z myciem naczyń nigdy wcześniej nie miał absolutnie nic wspólnego. Koniec dygresji.
Jak zwykle bardzo malowniczo wypadł Kraków, tym razem przyprószony śniegiem, skuty lodem, choć oczywiście ówcześni krakowianie mogli postrzegać tę porę roku raczej przez pryzmat nieodśnieżonych ulic i niebezpiecznie śliskich chodników. Miasto wciąż się zmienia, ale powoli, w końcu to Kraków. W Budapeszcie budują metro, a pod Wawelem tramwaj konny (!) nie może
pokonać lekkiego wzniesienia, bo na czas nie posypano drogi. Projekt Wielkiego Krakowa może już się tli w głowie Juliusza Lea, ale póki co wspomniana kamienica przy Karmelickiej - dziś w ścisłym centrum - położona jest jeszcze niemal na rubieżach. Wyspiański, który również pojawia się w powieści, choć raczej w tle, nie odgrywa w niej żadnej roli, mieszka na Placu Mariackim, ale niedługo przeprowadzi się na Krowoderską (a więc blisko Karmelickiej), skąd będzie miał taki mianowicie widok na Kopiec Kościuszki:
"Widok z okna pracowni na Kopiec Kościuszki", Stanisław Wyspiański, 1904 r. (zdjęcie z wystawy w Muzeum Narodowym w Krakowie) |
Za pierwszym razem czytałam "Seans", żeby dowiedzieć się, kto zabił, za drugim - jak zwykle w przypadku kolejnych tomów tej serii - dla krakowskich smaczków, choć zapewne daleko nie wszystkie wyłapałam. Pocieszam się jednak tym, że w przeciwieństwie do mnie zdecydowana większość rodowitych krakowian (do których ja się nie zaliczam) nie słyszała o wójcie Albercie ani nie wie, w którym kościele znajduje się rzekomy odcisk stopy pewnej polskiej królowej. (Trzeba się czasami nieco dowartościować...)
Niestety nie zdążyłam zapisać się na spacer muzealny "Kraków By Night - Demony i Dekadenci", który odbędzie się dokładnie za tydzień, ale na pewno wybiorę się na otwartą pod koniec czerwca w Kamienicy Szołayskich wystawę "Kraków 1900", gdzie - liczę na to - uzupełnię nieco swoje wiadomości.
***
A poza tym uważam, że osoby odpowiedzialne za demolowanie polskiego
systemu prawnego, politycznego, finansowego i społecznego powinny trafić co najmniej przed Trybunał Stanu.
Odcisk stopy Królowej Jadwigi na zewnątrz kościoła o.o. Karmelitów na Karmelickiej ;-)
OdpowiedzUsuńZresztą miły podpis, bardziej konkretny niż mój e-mailowy - ceterum censeo kaczysmum esse delendum. Mieszkałem 13 lat w Kraku, blisko Karmelickiej, stąd też moja wiedza na temat tej stopy - ale uciekałem przed dyktaturą PiSuaru.
Przepraszam za bałagan z usuniętymi wersjami komentarza - trochę się pogubiłem w dwóch różnych postach.
Przed tą plagą uciec można tylko do innego kraju, nieco bardziej cywilizowanego niż Polska, sam wyjazd z Krakowa chyba nie wystarczy:). Z drugiej strony populizm wszędzie się nasila, na Zachodzie też. Ludziom się teraz wydaje, że znają się na wszystkim, również na polityce czy ekonomii, bo przecież odpowiedź na każde pytanie można znaleźć w kilka sekund w internecie. Magia słowa pisanego zaślepia wtórnych analfabetów. Inna sprawa, że niedawne elity nie zrobiły nic, żeby ten analfabetyzm ukrócić, ale to już temat na długie rozprawy naukowe specjalistów, a nie na komentarz na blogu:).
UsuńBałagan już naprawiony:).