Tytuł: Frywolitki, czyli ostatnio przeczytałam książkę!!!
Pierwsze wydanie: 1997 (wybór tekstów, które ukazały się w prasie w latach 1994-1997)
Autorka: Małgorzata Musierowicz
Wydawnictwo Akapit Press
ISBN: 83-87463-10-8
Stron: 240
Trudno mi obiektywnie ocenić felietony Małgorzaty Musierowicz, bo były adresowane do "kochanych czytelniczek" i "inteligentnych panienek", a żadne z tych określeń do mnie nie pasuje i chyba nigdy nie pasowało. Zresztą nie należę do grupy docelowej nie tylko ze względu na charakter, ale i wiek: może gdybym była dwa razy młodsza, inaczej zareagowałbym na pedagogiczne wysiłki autorki.
"Frywolitki" nie okazały się - wbrew pozorom (czyli podtytułowi) - zapisem wrażeń z lektur, a przynajmniej nie tylko tym. Szkoda, bo moim zdaniem najciekawsze w tym zbiorze są właśnie te teksty, w których Musierowicz opowiada o niedawno przeczytanych książkach. Szczególnie ujmujące wydały mi się felietony o Andersenie, P.L. Travers i o autobiografii Christophera Robina Milne'a (Krzysia). Musierowicz potrafi pochylić się nad jednostką i w kilku akapitach przybliżyć postać innego pisarza, przedstawiciela kultury, nauki lub po prostu bohatera literackiego, ale stawianie diagnoz społecznych nie jest jej najmocniejszą stroną. Nie odmawiam jej prawa do ich publikowania - po prostu wydają mi się ogromnym uproszczeniem.
Czytałam pierwszą część "Frywolitek", a więc felietony z lat 1994-1997, kiedy - jak wynika z tych tekstów - w Polsce działo się źle i z dnia na dzień coraz gorzej. Komunizm może się i skończył, ale społeczeństwo wpadło z deszczu pod rynnę, tzn. znalazło się pod druzgocącym wpływem współczesnej telewizji: "prostackiego - pardon - molocha", który "bełkoce tonem przemądrzałym", "dudni", "mamle obleśnie", "ryczy" w centrum każdego polskiego domu, z wyjątkiem domu autorki, rzecz jasna. Musierowicz telewizor ma, owszem, ale w kuchni, gdzie jest najzimniej i kapie z kranu - umieściła go tam celowo; być może doszła do wniosku, że to jedyny sposób, żeby domownikom "dyskretnie obrzydzić" "Dynastię". Ona sama włącza odbiornik tylko po to, żeby obejrzeć jakiś ambitny film, albo żeby pośmiać się z uczestników "Koła Fortuny". Lub żeby zobaczyć i posłuchać papieża... o, przepraszam: Papieża. Teraz już wiem, że obsesja Borejków na punkcie telewizji nie wzięła się znikąd, skoro nawet "Królowa śniegu" kojarzy się Musierowicz z tym "molochem".
Pisarka obdarzyła ich również własnym przekonaniem o wyższości ludzi czytających nad nieczytającymi. Niby twierdzi tutaj, że ci drudzy są nie tyle gorsi, co ubożsi, ale już na następnej stronie (8) pisze:
Człowiek, który nie czyta, nie umie przeżyć życia w pełni, ponieważ po prostu nie wie, co to pełnia. Ograniczywszy swoje horyzonty do materialnych, straciwszy zainteresowanie dla zwierciadła, w którym mógłby ujrzeć własną duszę - człowiek ten jest, zdawałoby się, bezpowrotnie stracony, zamknięty w ciasnym pudełku, ograniczony.
Ja też kiedyś miałam skłonność do tego rodzaju uproszczeń i tego rodzaju snobizmu, ale potem chyba z tego wyrosłam. Czytam dużo i od zawsze, ale wcale nie uważam, żeby książki były jedynym źródłem mądrości na tym świecie. Co z ludźmi, którzy nie mają do nich dostępu, albo których własne życie absorbuje do tego stopnia, że na czytanie o cudzym nie mają już czasu albo siły? Zdaniem Musierowicz nie są gorsi, ale ograniczeni. Ponieważ ten pogląd pojawił się już w pierwszym felietonie, zraziłam się już na wstępie do całych "Frywolitek".
Inna kontrowersyjna uwaga tej pisarki: złośliwe recenzje (w prasie) piszą ludzie, którzy "leczą swoje frustracje starając się dokopać bliźniemu, oczywiście pod pretekstem, że bronią Literatury" (str. 54). Nareszcie wiem, dlaczego nie podobała mi się "McDusia"!
Nie jest jednak tak, że w żadnej sprawie nie zgadzam się z autorką. Mamy podobne opinie o twórczości Jane Austen i "Krystynie, córce Lavransa" Undset (ale już nie o Madzi Brzeskiej!). Mnie, tak jak i Musierowicz, irytuje prymitywny język mediów (teraz jest jeszcze gorzej niż dwadzieścia lat temu!), poziom publicznej debaty (debaty!) i przyzwolenie na zupełne ignorowanie zasad poprawnej polszczyzny. Doceniam zaangażowanie pisarki w upowszechnianie informacji o autyzmie. Dzięki lekturze "Frywolitek" przypomniałam sobie o książkach, o których kiedyś tam słyszałam, ale które mi umknęły: "Śmierć pięknych saren", "Marianna i róże" i twórczość Anny Boleckiej.
Kilka problemów, o których Musierowicz pisała w połowie lat dziewięćdziesiątych, zostało już częściowo rozwiązanych dzięki nowoczesnej technologii. Literatura dziecięca, o której kiedyś traktowało jedno fachowe czasopismo, jest obecnie promowana i doceniania na wielu blogach książkowych i rodzicielskich. Pozycje warte uwagi, ale ignorowane przez poważnych krytyków - również. (Z drugiej strony w internecie bardzo łatwo wypromować każde badziewie, o którego przynależności do literatury świadczy tylko nadany ISBN). Książki, które ukazały się swego czasu w bardzo niewielkim nakładzie i są dziś trudno dostępne, można zdigitalizować i sprzedawać jako ebooki - to nie jest jeszcze powszechne, ale już możliwe.
Nie wiem, jaki jest stosunek Małgorzaty Musierowicz do internetu, ale chyba nie tak negatywny jak do telewizji: autorka ma swoją stronę, na której prowadzi też coś w rodzaju blogaska, na którym rozmawia z "kochanymi czytelniczkami".
Niestety w tomie drugim i trzecim MM poszła już niemal wyłącznie w diagnozy i rzucanie gromów, a szkoda, bo faktycznie o pisarzach i ich dziełach potrafi pisać bardzo pięknie. Chociaż uwielbienia dla Madzi Brzeskiej tej nie podzielam :P
OdpowiedzUsuńI tak nie zamierzałam sięgać po kolejne tomy. Jeśli będę miała ochotę na felietony, to zajrzę raczej do "Kronik tygodniowych" Słonimskiego, które sobie niedawno kupiłam:). Może Musierowicz powinna zacząć prowadzić blog o książkach? Jeśli pisałaby o nich tak, jak w pierwszym tomie "Frywolitek", to pewnie bym zaglądała:).
UsuńWczoraj wieczorem zaczęłam się zastanawiać, czy aby ja sama nie robię tutaj tego, co zarzucam Musierowicz... Nieświadomi grożącego im niebezpieczeństwa czytelnicy szukają opinii o literaturze, a trafiają na dyletanckie teksty o ateizmie czy sytuacji kobiet. Tylko jakoś żaden poważny tygodnik się po nie nie zgłasza, więc zanudzam tylko pojedyncze osoby;)).
Słonimski to jednak była ciężka artyleria. Podczytuję sobie po kawałku czasem. Książkowy blog MM mógłby zyskać poczytność, ale właśnie pod warunkiem trzymania się literatury.
UsuńCo do Twoich wątpliwości, to czytelnicy MM raczej u niej na teksty o ateizmie i feminizmie nie natrafią :)
Z drugiej strony pisanie ciągle o tym samym może nieco nużyć - coś o tym wiem;).
UsuńMadzia Brzeska - geniusz uczucia.
OdpowiedzUsuńA co w zasadzie pisała o Krystynie - tez poleca?
I na cóż się tej biednej Madzi ten geniusz przydał? Prus może i był człowiekiem do rany przyłóż, jak pisze Musierowicz, ale jego stosunek do kobiet był co najmniej dwuznaczny.
Usuń"Krystynę" Musierowicz bardzo poleca. I ja też. Świetna historia, taka... uniwersalna, życiowa, mimo że akcja dzieje się dawno temu, w innej kulturze.
Pomimo mojej miłość do Jeżycjady... chyba sobie odpuszczę.
OdpowiedzUsuńMoja sympatia do "Jeżycjady" ma swoje granice i obejmuje tomy do "Brulionu Bebe B." (po pozostałe sięgałam z przyzwyczajenia). Na pewno nie obejmuje "Frywolitek";).
Usuń