Impresje

poniedziałek, 19 stycznia 2015

PÓŁNOC I POŁUDNIE

Tytuł: Północ i Południe (North and South)
Pierwsze wydanie: 1854-1855
Autorka: Elizabeth Gaskell
Tłumaczenie: Katarzyna Kwiatkowska

Wydawnictwo: Świat Książki 2011
ISBN: 9788324744987
Stron: 576



Powieść Elizabeth Gaskell to coś w rodzaju "Dumy i uprzedzenia" w scenerii przemysłowego miasta, ale podobieństw można się doszukiwać tylko w konstrukcji wątku, powiedzmy, romantycznego (natomiast uwielbiany brat marynarz skojarzył mi się z Williamem z "Mansfield Park"). Gaskell należała już do zupełnie innego pokolenia niż Austen, pisała inaczej i poruszała inne tematy. W ówczesnej prozie odzwierciedlano poważne przemiany społeczne, obyczajowe, ekonomiczne, które miały wtedy miejsce w Anglii. Trudno sobie wyobrazić, żeby którakolwiek heroina Austen zawarła znajomość z córką tkacza albo żeby siedziba pana Darcy'ego (czy nawet Bingleya) mieściła się tuż obok fabryki. W epoce wiktoriańskiej pieniądze są nadal bardzo ważne, jednak można je zdobyć nie tylko przez dziedziczenie, ale również dzięki ciężkiej pracy. Nadal obowiązuje sztywny podział na klasy społeczne, jednak i w tej materii zaczynają pojawiać się pierwsze jaskółki zmian.


Gaskell oparła swoją książkę na kontrastach: między zapracowaną przemysłową Północą i tkwiącym w letargu rolniczym Południem, między pozycją społeczną kobiety i mężczyzny, między sytuacją materialną biedaków, fabrykantów i szlachty. Zmienia się sceneria wydarzeń - autorka przenosi bohaterów (i czytelników) z eleganckiego domu w Londynie na plebanię niezbyt zamożnego prowincjonalnego pastora, a następnie do zasnutego przemysłowymi wyziewami Milton, gdzie wydarzenia rozgrywają się w domku ubogiego robotnika, w wynajmowanej za niewielkie pieniądze willi i w siedzibie fabrykanta urządzonej z nieco nuworyszowską przesadą.

O wątku romantycznym nie będę się rozpisywać. On uwielbia ją za urodę i wyniosłość, ona nim gardzi, bo sama wywodzi się z nieco lepszej sfery. Od początku wiadomo, jak to się skończy, chociaż rozmiary powieści sugerują, że łatwo nie będzie. Para głównych bohaterów - Margaret Hale i John Thornton - wydała mi się nieciekawa i niesympatyczna (może dlatego, że nie cierpię snobizmu i egzaltacji). Znacznie bardziej interesujące są te postaci, które akurat nie są zakochane. 

Szczególnie ciekawa byłam, jak potoczą się losy jedynego w tej powieści ateisty Nicholasa Higginsa (wszyscy inni są głęboko religijni, przynajmniej z pozoru, więc kibicowałam właśnie jemu). Higgins okazał się ateistą - jak ja to nazywam - raczej emocjonalnym, a nie intelektualnym, więc w stosownym momencie fabularnym nawrócił się (niestety) i stał się lepszym człowiekiem (oczywiście). Te jego światopoglądowe metamorfozy zupełnie mnie nie przekonały, ale warto mu się przyjrzeć z innych względów: oto na karty literatury Gaskell zaprosiła proletariat i nawet dopuściła go do głosu.
Higgins jest tkaczem i aktywnym związkowcem, współorganizuje strajk i czuje się odpowiedzialny za jego przebieg i konsekwencje, które w związku z tą akcją poniosą robotnicy. To człowiek niewykształcony, ale potrafi być rozsądny i nieobca jest mu swego rodzaju egzystencjalna zaduma. W każdym razie ma znacznie więcej do powiedzenia niż tylko "tak, jaśnie panie". (Szerzej o tej postaci w następnym wpisie).

Prości ludzie stają się coraz bardziej świadomi niesprawiedliwości społecznej wpisanej w system klasowy, zdają sobie sprawę z tego, że są ofiarami wyzysku ze strony osób nie lepszych od nich, które jednak miały szczęście urodzić się w zamożniejszej rodzinie. Warunki w fabrykach są straszne, robotnicy często chorują i przedwcześnie umierają, a wtedy do tej samej pracy muszą iść ich dzieci. A mimo to ci ludzie są dumni ze swego miasta, którego sukces współtworzą. "Wyklęty powstań, ludu ziemi, powstańcie, których dręczy głód".

Elizabeth Gaskell ujmuje się za robotnikami, pokazuje ich punkt widzenia, ale też ich nie idealizuje. Realizm w jej wykonaniu nie jest zbyt brutalny i radykalny, ale chyba nawet taka jego forma nie była wtedy powszechna w literaturze angielskiej, zresztą nie tylko angielskiej.

Robotnicy się buntują, ale kobiety jeszcze nie. Żony słuchają mężów, córki ojców, siostry potulnie godzą się z tym, że ich bracia otrzymują znacznie lepsze wykształcenie i że o wiele więcej im wolno. Te sprawy nie podlegają dyskusji. I tak np. nieustępliwa w innych sytuacjach pani Thornton, matka głównego bohatera, na wieść, że syn zamierza się ożenić zaczęła z umiejętnie ukrywanym smutkiem przygotowywać się na nadejście nowej pani jej domu, której nawet nie lubiła. Panu Hale'owi nie przyszło do głowy, żeby decyzję, które całkowicie zmieni życie jego rodziny, skonsultować z żoną i córką. Reputację kobiety może zupełnie zniszczyć jeden nieprzemyślany gest czy uczynek, który postronnym może wydać się dwuznaczny.

Wrócę jeszcze do bohaterów drugo- i trzecioplanowych. Elizabeth Gaskell stworzyła w tej powieści kilka wyrazistych postaci kobiecych: doświadczoną przez życie i niezwykle oszczędną w wydatkach i ciepłych uczuciach panią Thornton; rozczarowaną materialnie panią Hale, jej siostrę - panią Shaw, rozczarowaną uczuciowo; płytkie panny Edith i Fanny. Niektóre mają tylko epizodyczne rólki, ale wypadają w nich przekonująco. Nie przepadam na ogół za melancholijnymi bohaterami, jednak pan Hale, który tak wiele poświęcił, żeby żyć w zgodzie z własnym sumieniem, i który tak się na tym skupiał, że tracił z oczu bardziej przyziemne problemy, wypadł zupełnie wiarygodnie. Zastanawiam się, czy autorka nie obdarzyła go jakimiś cechami swojego ojca, który również był pastorem i który również zrezygnował z tej funkcji.


Napisałam, o czym ta książka jest, stworzyłam wpis, który już jest zbyt długi, zbyt nudny i wcisnęłam do niego moje prywatne poglądy, które nikogo nie interesują - myślę więc, że nie pogrążę się już bardziej, jeśli napiszę, czy powieść mi się podobała. 

Nie jest to stylistyczne mistrzostwo świata. Nie znalazłam tu fragmentu, który chciałoby mi się zacytować ze względu na jego walory językowe. Rzemieślnikiem Gaskell była jednak niezłym, bo czyta się tę powieść bardzo dobrze. Może dlatego, że stosunkowo dużo w niej dialogów i kilka nagłych zwrotów akcji. Dzięki temu byłam w stanie przełknąć partie dydaktyczno-moralizatorskie, bez których powieść wiktoriańska chyba nie mogła się obyć. Gaskell pisze bardzo serio i trudno się dziwić, bo mówi wprost o trudnej sytuacji robotników albo marynarzy, ale zabrakło mi jednak jakiegoś przebłysku poczucia humoru.

PS. O ekranizacji BBC z 2004 roku napisałam tutaj.

2 komentarze:

  1. Moja pierwsza przeczytana w tym roku. Mam to bajeczne wydanie ze Świata książki.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. I jakie wrażenia?
      Ja dysponowałam nieco mniej ładnym wydaniem, ale w końcu liczy się przede wszystkim treść, prawda?:)

      Usuń

"Błogosławieni, którzy nie mając nic do powiedzenia, nie ubierają tego w słowa". Z drugiej strony lubię meandrujące dyskusje, więc komentarze nie na temat również są tu mile widziane;).

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.