Impresje

niedziela, 4 marca 2012

ZŁA KREW

Tytuł: Zła krew (Ont blod)
Pierwsze wydanie: 1998
Autor: Arne Dahl (właściwie: Jan Arnald)
Tłumaczenie: Dominika Górecka

Wydawnictwo: MUZA
ISBN: 978-83-7495-947-6
Drugi tom serii o Drużynie A
Stron: 342

Ocena: 2/5

Wypożyczyłam tę książkę w ciemno - nie wiedziałam, że to druga część serii (że w ogóle jest taka seria) ani że to szwedzki kryminał. Spodziewałam się dobrej książki, bo pamiętałam, że na kilku blogach czytałam pozytywne, wręcz entuzjastyczne recenzje tej powieści. Spotkał mnie jednak zawód. 

Wybitni pisarze kryminałów na ogół nie tworzą, robią to zwykle mniej lub bardziej sprawni rzemieślnicy. Liczy się przede wszystkim ciekawy, nowatorski pomysł na zbrodnię, intrygująca postać detektywa, który przeprowadzi widowiskowe śledztwo,  w finale wskaże winnego, a prawda i sprawiedliwość zatriumfują. 

Arne Dahla zaliczam do tych mniej sprawnych. Pomysł miał całkiem niezły: szwedzkie służby otrzymują od amerykańskich informację, że w samolocie lecącym właśnie do ich kraju znajduje się seryjny morderca, który krótko przed odlotem, na lotnisku Newark torturował i zabił szwedzkiego krytyka literackiego. Nie wiadomo, jak wygląda, pod jakim pseudonimem podróżuje i dlaczego w ogóle udaje się do Szwecji, skoro przez jakieś dwadzieścia lat (z pewną przerwą) działał w Stanach. 
Uporanie się z tą sprawą powierzono Drużynie A - zespołowi policjantów, którzy zajmowali się przestępstwami o charakterze międzynarodowym, choć właściwie na koncie mieli dopiero jedno śledztwo tego rodzaju (opisane w pierwszym tomie serii pt. "Misterioso"). 

Autor opisał przede wszystkim żmudne policyjne śledztwo, od czasu do czasu skupiał się jednak na chwilę na osobach policjantów i to jest zrozumiałe. Zastanawiam się tylko, dlaczego przemyślenia jednego z nich, Paula Hjelma, są takie pretensjonalne. Zaczyna się, już na ósmej stronie, tak:
Paul Hjelm był przekonany, że istnieją martwe poranki.
Czasami rano niewiele się dzieje. Doprawdy, co za oryginalna myśl! Zwłaszcza jak na policjanta z czterdziestoletnim doświadczeniem życiowym, który lubuje się w prozie Kafki.
Bez wątpienia należał do nich właśnie ten, jeden z ostatnich poranków lata. Na pobladłych drzewach na dziedzińcu nie poruszył się ani jeden liść. I ani jeden kłębek kurzu. Stał w pokoju, patrząc bezwolnie przed siebie.
Bezwolnie? Przecież "bezwolny" oznacza "pozbawiony woli, biernie wykonujący czyjeś polecenia" lub "świadczący o braku woli" (źródło). Niezbyt szczęśliwie użyto tu tego słowa.
Również w jego głowie tylko niektóre szare komórki wykonywały jakikolwiek ruch.
Odczuwanie ruchu komórek nerwowych w głowie powinno skutkować skierowaniem do psychiatry, a nie awansem zawodowym.
Innymi słowy, był to całkowicie martwy poranek w budynku komendy policji na Kungsholmen. Co gorsza, był to również całkowicie martwy rok.
Więc bywają też martwe lata? O rany! Całe szczęście, że autor opisał ów rok ledwie w kilku akapitach.

A teraz przykład kiczu z końca książki (podkreślenia moje):
Meditations z Johnem Coltrane'em. Wszedł w ten nieokreślony stan między jawą a snem, który był uprzywilejowaną przestrzenią spokoju
Coś wtargnęło do Szwecji. Tak sądziliśmy. Ale naprawdę to coś jednak już tu było, od dawna. Wystarczyło to obudzić. 
Zamierzał kupić pianino. Ta myśl dojrzewała w nim, gdy szedł przez zalane deszczem przedmieścia. Identyczne szeregi domów przyglądały mu się zza zasłon mgły. Szedł powoli, chciał, żeby deszcz sięgnął każdego pora skóry. Chciał zostać oczyszczony. Dogłębnie. 
Nie było księżyca. Dawno już nie widział prawdziwego księżyca. W Stanach nie miał czasu, żeby się przyglądać. Zbliżył się do Kerstin w sposób, jakiego się nie spodziewał. Gdzieś w środku tęsknił za nią, ale jego dziecinne marzenia o małym skoku w bok zamieniły się w coś całkiem innego. Czy się starzał? A może doroślał? 
Doszedł do rzędu szeregowców. Wyglądały szaro i nudno, równie anonimowo jak wieżowce, choć miały świadczyć o wyższym statusie. Wszystko było fikcją. Nic nie było takie, jakie się wydawało
Przede wszystkim nie było szare i nudne. Nie w środku. W środku nic nie jest takie samo. Zawsze to już coś. Ślad pogodzenia się z tym, przez co przeszedł. [str. 340-341]
Nie chce mi się już komentować poszczególnych zdań, zresztą mówią same za siebie.  Kryzys wieku średniego i towarzyszący mu pesymizm można chyba opisać bez uciekania się do truizmów i taniego sentymentalizmu. 

Pomysł na intrygę i samo śledztwo uważałam za ciekawe aż do 231 strony, 

UWAGA! SPOILER!

kiedy to Paul Hjelm odkrywa, kto jest mordercą, a właściwie mordercami z Kentucky. Amerykańska policja od dwudziestu lat prowadziła drobiazgowe, ale nieskuteczne śledztwo. Tylko szwedzki policjant mógł wpaść na pomysł, że warto by się bliżej przyjrzeć synowi głównego podejrzanego i że ów podejrzany może mieć w domu ukrytą piwnicę. Niedorzeczność. 

KONIEC SPOILERÓW

Kiepski styl jeszcze bym jakoś przełknęła, ale bardzo mnie zdenerwował taki sposób poprowadzenia akcji. Być może kolejne części serii są ciekawsze i lepiej napisane, ale nie zamierzam tego sprawdzać. Nie podoba mi się i już.

Słówko o wydaniu. Okładka jest paskudna, to raz. Dwa: może i niektóre słowniki dopuszczają pisownię "wte i wewte" , ale ja uważam, że to forma wyjątkowo niechlujna i nie powinna znaleźć się w książce (str. 43), zwłaszcza w opisie zachowania redaktora działu kulturalnego dużego dziennika. Trzy: zaintrygował mnie następujący fragment:
Podziękowali i wyszli. Chavez odezwał się już na klatce schodowej: 
- A ja ci tu, kurwa, niby do czego byłem potrzebny? 
- Kerstin uznała, że przydałoby ci się trochę słońca - odparł z troską w głosie. 
- No to nie mogliśmy lepiej trafić. 
- Szczerze powiedziawszy, potrzebowałem przenośnej białej tablicy, kogoś, kto nie ma gotowej opinii na temat Larsa-Erika Hassela. Co powiesz? [str. 82]
"Przenośnej białej tablicy"? Hmmm.... Autor, tłumaczka czy ja?

9 komentarzy:

  1. Dzisiaj skończyłam 4 książkę z serii. Po raz kolejny byłam zachwycona.
    Przypadł mi do gustu styl autora i jego tempo. Lubię też osadzenie zagadki w kontekście społecznym, światowym.
    Największym plusem jest zaskoczenie, które pojawiało się na końcu każdej książki.

    Nie będę Cię jednak przekonywać, bo przecież każdy ma prawo do własnego zdania i nie ma pisarza, którego lubią wszyscy. :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No widzisz, a mnie ten jego styl uwiera. Jeśli się do niego zniechęcę, to trudno mi się czyta książkę.

      Usuń
  2. Też nie lubię tych bełkotliwych wtrąceń Dahla, o których piszesz, jednak lubuje się nimi głównie w cz. 2, na która trafiłaś :) Ogólnie staram się je szybko przeczytać i iść dalej, czyli do samych kryminalnych historii, które mnie dobrze relaksują. Aha, no Hjelm z czasem przestaje być takim palantem, choć najgorszy był w cz. 1.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Właśnie jeden element kryminalnej historii mnie dobił - ten, o którym wspomniałam we fragmencie, który jest spoilerem. Gdyby w inny sposób odkryto, kto jest mordercą, to może oceniłabym powieść nieco wyżej. Nieco:).

      Usuń
  3. Wyżyłaś się. Super się czytało tę recenzję :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie było to moim zamiarem, ale być może tak wyszło. Zresztą ja się chyba po prostu za bardzo czepiam. Np. ostatnio zobaczyłam zapis "wte i wewte" w "Śmierci czeskiego psa" Rudnickiego.

      Cóż.

      Usuń
  4. Ależ miałyśmy podobne wrażenia z lektury! Wkurzałam się na to samo i to całkiem mocno.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A jednak sporo osób tę serię lubi, więc może z nami jest coś nie tak:).

      Usuń
    2. E tam, nie uznaję czegoś takiego jak "literackie coś nie tak" ;) Może dla tych osób co innego jest ważne w tej książce, niż dla nas i stąd te rozbieżności. Bo i pod moją recenzją wypowiedzi są mocno pozytywne.

      Usuń

"Błogosławieni, którzy nie mając nic do powiedzenia, nie ubierają tego w słowa". Z drugiej strony lubię meandrujące dyskusje, więc komentarze nie na temat również są tu mile widziane;).

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.