Impresje

niedziela, 16 października 2011

ŚNIADANIE U TIFFANY'EGO

Tytuł: Śniadanie u Tiffany'ego (Breakfast at Tiffany's), Harfa traw (The Grass Harp)
Pierwsze wydanie: 1958, 1951
Autor: Truman Capote
Tłumaczenie: Bronisław Zieliński

Wydawnictwo: Prószyński i S-ka
ISBN: 83-7180-290-0
Stron: 156

Ocena: 3+/5

"Śniadanie u Tiffany'ego" dzięki ekranizacji z Audrey Hepburn w roli Holly Golightly jest chyba najbardziej znanym utworem Trumana Capote*. Twórcy filmu po hollywoodzku tę historię ugrzecznili i uromantycznili - wersja źródłowa wydaje mi się jednak ciekawsza, choć może nie tak urocza. 

Rzecz dzieje się w Nowym Jorku, podczas II wojny światowej. Początkujący pisarz, pełen nadziei na karierę i wiary we własny talent, wprowadza się do starej czynszowej kamienicy i zaprzyjaźnia z Holly, lokatorką mieszkania znajdującego się piętro niżej. Ich znajomość trwa stosunkowo krótko, ale fascynacja jej osobą nie opuści go już nigdy. 

Holly była znana w niezbyt wytwornych kręgach Nowego Jorku - towarzyszyła zamożnym starszym panom i przyjmowała od nich prezenty. O jej przeszłości wiedziano tylko tyle, ile sama zechciała nakłamać. Była młoda, ładna i trochę zwariowana. Świadomie pozowała często na słodką idiotkę, bo to się podobało mężczyznom, ale patrzyła na życie bardzo trzeźwo i realistycznie, choć w sposób zupełnie inny niż większość jej rówieśniczek. Na eleganckiej karteczce na skrzynce na listy umieściła informację: "Panna Holiday Golightly, w podróży", a większość swoich rzeczy trzymała zapakowanych w kufrach - wciąż poszukiwała właściwego dla siebie miejsca i na wszelki wypadek wolała być przygotowana do natychmiastowego opuszczenia dotychczasowego lokum. Porównywała się do dzikiego zwierzęcia, które nie należy do nikogo, korzysta z ofiarowywanej mu miłości, ale jej nie odwzajemnia.

Spodobał mi się sposób, w jaki Capote wprowadza czytelnika w opowieść o Holly, oraz to, że zmusza go do dopowiedzenia sobie jej dalszych losów po swojemu. Nie jest to jakieś wiekopomne dzieło, ale przeczytać na pewno warto - jeśli lubi się ciekawe portrety psychologiczne kobiet w literaturze.


Film nie przypadł autorowi do gustu. Przytoczę stosowny fragment "Rozmów z Capote'em", o których jakiś czas temu pisałam:
Lawrence Grobel: A wracając do filmów, czy chciałbyś zobaczyć nową wersję Śniadania u Tiffany'ego?
Truman Capote: Tak, bo pierwsza wersja nie była za dobra.
LG: Cóż w niej było nie tak?
TC: Mój Boże, wszystko. Był to najgorzej obsadzony film jaki kiedykolwiek widziałem. Chciało mi się rzygać. Taki Mickey Rooney grający japońskiego fotografa. Faktycznie, był w książce japoński fotograf, ale z pewnością nie był to M i c k e y R o o n e y. I chociaż bardzo lubię Audrey Hepburn i jest ona moją wielką przyjaciółką, byłem mocno zaskoczony i wściekły, kiedy obsadzono ją w tej roli. To była najzwyczajniejsza zdrada ze strony producentów. Nie spełnili żadnej z obietnic. Miałam w i e l e ofert na kupno tej książki, praktycznie od wszystkich, a sprzedałem ją w tej grupie z Paramount, ponieważ obiecali mi pewne rzeczy, zrobili nawet listę obietnic i żadnej z nich nie dotrzymali. Od dnia, w którym podpisałem kontrakt, odwrócili się do mnie plecami i zrobili wszystko na opak. Wzięli tak beznadziejnego reżysera jak Blake Edwards. Miałbym ochotę na niego splunąć! George Axelrod napisał scenariusz. Powiem tylko, że zaproponowali napisanie scenariusza mnie, ale nie lubię pisać scenariuszy do własnych książek, wolę je pisać do książek innych.
LG: Czy mimo to nie będziesz rozważał napisania nowej wersji Śniadania?
TC: Znajdę kogoś odpowiedniego, żebym mógł z nim blisko współpracować i żeby nie było żadnych nieporozumień co do tego, kim ta Holly jest. N i e j e s t szykowną czy smukłą Audrey Hepburn o wyrazistych rysach twarzy; jest bystrą dziewczyną, lecz bystrą w zupełnie inny sposób.
LG: Bardziej przypomina Jodie Foster?
TC: Ona jest idealna do tej roli. [str. 161-162]
Wcześniej Truman Capote widział w tej roli inną swoją przyjaciółkę - Marilyn Monroe. I chyba rzeczywiście bardziej pasowałaby do tej roli, niektóre wypowiedzi książkowej Holly w jej ustach brzmiałyby wiarygodniej, np. ta:
Oczywiście, ja nie mam  nic przeciwko kurwom. Tyle tylko, że niektóre mogą być uczciwe w gębie, ale wszystkie są nieuczciwe w głębi serca. No, bo nie można podrywać faceta, wyciągać od niego forsy i przynajmniej nie starać się wierzyć, że go się kocha. Ja tak nigdy nie postępowałam. Nawet z Bennym Shacklettem i tymi wszystkimi gryzoniami. Jakoś sama się hipnotyzowałam, żeby myśleć, że ich czysta szczurowatość ma pewien urok. [str. 52]
Podobno istnieją dwa polskie tłumaczenia "Śniadania u Tiffany'ego". Czytałam wersję Bronisława Zielińskiego - nie wiem, z którego roku pochodzi ten przekład, ale fragmenty, w których postaci mówią slangiem, nie wytrzymały próby czasu. Ciekawa jestem, jak sobie z nimi poradził Rafał Śmietana.

*O odmianie tego nazwiska można przeczytać w Poradni językowej PWN

8 komentarzy:

  1. Książkę zacząłem czytać z konieczności - musiałem się przygotować na prezentację na wykładzie z przedmiotu "Główne nurty literatury współczesnej", ale dokończyłem już z własnej, nieprzymuszonej woli.

    Całkowicie zgadzam się z Twoją opinią, że warto się z tym dziełem zapoznać. Mam jednak wątpliwości co do stwierdzenia, że Holly była osobą mądrą. Wg mnie była naiwną i łatwowierną młodą dziewczyną, której historia dzieciństwa zmusiła do wcześniejszego zmierzenia się z problemami ludzi dorosłych. I to właśnie ta naiwność (w moim przekonaniu) sprawiała, że udawało jej się to, co zaplanowała. Wierzyła, że wszystko będzie tak, jak sobie tego zażyczy. Zauważ, że gdy tylko coś działo się nie po jej myśli, od razu panikowała (ze zdemolowaniem mieszkania włącznie) i wpadała w rozpacz. Następnie wybierała się w inne miejsce, bo wierzyła, że skoro tu się coś nie udało, to widocznie tak miało być, bo to nie miejsce dla niej. I zapewne dlatego była ciągle "w podróży". Bo jak wiemy, wyjazd z NY nie był jej ostatnią przeprowadzką. Po wielu latach informacja o niej pojawiła się z zupełnie innej części świata, a i tam była tylko przejazdem.

    Może to i nadinterpretacja z mojej strony, ale jak dla mnie ta opowieść to nie tylko obraz NY lat 40., ale też próba odpowiedzi na pytanie dość filozoficzne - jak by to było, gdyby żyć z dnia na dzień, nie tylko nie martwiąc się o jutro, ale wierząc, że to jutro będzie wspaniałe i pomyślne?

    OdpowiedzUsuń
  2. Ja posiadam wersję filmową i jestem pod dużym wrażeniem. Książkę chętnie bym przeczytał. Dla mnie to prawdziwy klasyk.

    OdpowiedzUsuń
  3. Kiedyś b. się zdziwiłam, kiedy wyczytałam, że Capote widział MM w roli Holly i to zdziwienie do dzisiaj mi pozostało;) Osobiście wolę Hepburn. Z pewnością Monroe była seksowniejsza, ale podoba mi się, że reżyser nie postawił na stereotyp.

    Muszę sprawdzić w wersji oryginalnej, jakiego słowa używa bohaterka mówiąc o kurwach;)

    OdpowiedzUsuń
  4. Ramzelu, nie napisałam wcale, że uważam Holly za szczególnie mądrą - moim zdaniem po prostu nie była głupia.
    Mylisz chyba naiwność z optymizmem, który przecież niczym złym nie jest. Po co tkwić w miejscu, w którym nic się nie udaje, skoro jest nadzieja, że gdzie indziej będzie lepiej? Czy dojrzałość polega na biernym znoszeniu przeciwności losu, z podniesionym czołem, zaciśniętymi zębami i permanentnie złamanym sercem?

    Holly była osóbką impulsywną, ale nie demolowała mieszkania z byle powodu - zrobiła to po otrzymaniu wiadomości o śmierci ukochanego brata.

    O Nowym Jorku nie dowiedziałam się z tego opowiadania zbyt wiele, ale sposób życia Holly bardzo mi się spodobał i wydaje mi się wcale nie takim głupim pomysłem.

    Anno, nie sądzę, żeby twórcom filmu zależało na walce ze stereotypami - zakończenie filmu (przeokropne!) wskazuje na coś zupełnie innego.

    Sprawdziłam wersję oryginalną na Amazonie: Holly używa słowa "whores";).

    OdpowiedzUsuń
  5. O tak, zakończenie było wyjątkowo ckliwe;(

    OdpowiedzUsuń
  6. Być może i autorowi nie podobało się obsadzenie Audrey w roli Holly, ale nikt nie może zaprzeczyć, że aktorka w tej roli odniosła wyjątkowy sukces, jest znana, rozpoznawana, a fotosy z filmu do dziś są nadzwyczaj popularne.

    OdpowiedzUsuń
  7. Agnes, toteż nikt temu nie zaprzecza:). Film sam w sobie jest niezły, a Hepburn - urocza i stylowa, ale końcówka bardzo spłyca całą tę historię i tę postać.

    OdpowiedzUsuń
  8. Zgadza się, Capote podobno był niezadowolony, że to nie Monroe zagrała Holly.

    Dla mnie Hepburn jako Holly stała się ikoną.

    OdpowiedzUsuń

"Błogosławieni, którzy nie mając nic do powiedzenia, nie ubierają tego w słowa". Z drugiej strony lubię meandrujące dyskusje, więc komentarze nie na temat również są tu mile widziane;).

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.