Autor: Michel Faber
Pierwsze wydanie: 2006 (za granicą niektóre opowiadania były publikowane wcześniej)
Tłumaczenie: Maciej Świerkocki
Wydawnictwo: W.A.B.
ISBN: 978-83-7414-318-9
Stron: 207
Ocena: 3-/5
Chyba wszystkich czytelników "Szkarłatnego płatka i białego" zaskoczyła niejednoznaczna końcówka tej powieści, taki książkowy cliffhanger, sugerujący, że autor podpisał z wydawnictwem kontrakt na kilka tomów przygód Sugar. Ten zbiór opowiadań trudno jednak nazwać kontynuacją powieści; owszem, spotykamy ponownie niektórych bohaterów, ale podglądamy te wydarzenia z ich życia, które miały miejsce albo zanim William Rackham poznał Sugar, albo długo po zakończeniu ich związku.
Nie będę tutaj streszczać tych utworów, napiszę o nich bardziej ogólnie niż to mam w swoim zwyczaju.
Przede wszystkim nie wszystkie opowiadania mi się podobały, mam tu na myśli zwłaszcza "Czekoladowe serduszka z Nowego Świata", "Jak panu Bodleyowi dokuczyła mucha" oraz "Lekarstwo". Podczas lektury tych utworów miałam wrażenie, że czytam kilkanaście stron wydartych z kilkusetstronicowej powieści, migawki z życia bohaterów, o których dowiaduję się zbyt mało, żeby się tymi ich przeżyciami przejąć. Te opowiadania jako odrębne historyjki wydały mi się średnio ciekawe.
"Boże Narodzenie na Silver Street" i "Jabłko" są już lepsze, do złudzenia przypominają początek "Szkarłatnego płatka..." - autor znów zwraca się wprost do czytelnika i przedstawia mu Sugar, kilka lat młodszą niż w powieści, już profesjonalistkę, ale jeszcze nie perfekcjonistkę.
Bohaterką drugiego opowiadania w zbiorze pt. "Clara i pan Szczur" jest była służąca państwa Rackhamów, którą okoliczności zmusiły do zarabiania na ulicy. Historia obrzydliwa, a jednak na swój sposób intrygująca.
"Boże Narodzenie na Silver Street" i "Jabłko" są już lepsze, do złudzenia przypominają początek "Szkarłatnego płatka..." - autor znów zwraca się wprost do czytelnika i przedstawia mu Sugar, kilka lat młodszą niż w powieści, już profesjonalistkę, ale jeszcze nie perfekcjonistkę.
Bohaterką drugiego opowiadania w zbiorze pt. "Clara i pan Szczur" jest była służąca państwa Rackhamów, którą okoliczności zmusiły do zarabiania na ulicy. Historia obrzydliwa, a jednak na swój sposób intrygująca.
Najbardziej przypadła mi do gustu "Chmara kobiet w wielkich kapeluszach". Myślę, że nie zdradzę zbyt wiele, gdy napiszę, że jej narratorem jest syn Sophie, który już jako człowiek w podeszłym wieku wspomina dzieciństwo spędzone w Australii, a potem w okolicy londyńskiego Bloomsbury. Koncentruje się zwłaszcza na 21 czerwca 1908 roku, kiedy wraz z rodzicami bierze udział w wielkiej demonstracji w Hyde Parku, której uczestnicy domagają się prawa głosu dla kobiet. Ciekawa historyjka o ciekawych ludziach i czasach. No i otrzymujemy wreszcie, co prawda bardzo szczątkowe, informacje o dalszych losach Sugar.
W opowiadaniach nie ma tego powieściowego rozmachu, epickości, które tak mnie wcześniej ujęły. Zainteresują mimo wszystko czytelników "Szkarłatnego płatka...", ale pozostałe osoby większością tych utworów chyba się nie zachwycą. Można je przeczytać z pominięciem powieści, ale po co?
Na początku zbioru znajduje się przedmowa Michela Fabera, w której w kilku zdaniach streszcza fabułę "Szkarłatnego płatka...", tłumaczy się ze sposobu jego zakończenia, przytacza kilka listownych reakcji czytelników na tę książkę i krótko napomyka o genezie opowiadań. Cóż, ja uważam ten spoiler za zupełnie zbędny - zniechęca do lektury powieści tych, którzy jeszcze jej nie znają.
Ze zdziwieniem dowiedziałam się z tego wstępu, że niektórzy pisarze czytają listy od czytelników. Dotychczas wyobrażałam sobie, że tymi papierowymi palą w kominku, a maile wywalają do spamu. W końcu kto koresponduje z autorami? Przypuszczam, że w ogromnej większości są to bezkrytyczni entuzjaści ich twórczości oraz zoile. Pisanina jednych i drugich nadaje się tylko do kosza:)
Jeszcze jedno. Przeczytany przeze mnie egzemplarz pochodzi z biblioteki, nie jest jakoś specjalnie zużyty, a już wypadają z niego kartki! Cena okładkowa to 34,90 zł, twarda okładka, ale klejenie fatalne! Nieładnie.
Miałam podobną przygodę z "Eryniami" Krajewskiego - co z tego, że ciekawa, twarda okładka, kiedy rozpada się po kilku czytaniach;(
OdpowiedzUsuńDobrze, że mnie oświeciłaś, że w ogóle taka książka się ukazała, choć nie pobiegnę od razu do biblioteki;) "Płatek" był moim zdaniem b. dobry, "Pod skórą" niestety nie podobało mi się. Ale opowiadania lubię, więc może i na "Jabłko" rzucę okiem;)
Oprócz maili czytają też uwagi na forach internetowych i blogach;)
Swoją drogą tłumaczenie się autora, co miał na myśli tworząc dany utwór, jest dla mnie zawsze niepotrzebne. Czasami myślę nawet, że artyści sami się dziwią czytając różne interpretacje swoich dzieł, bo przecież ilu odbiorców, tyle odczuć.
Próbowałam kiedyś czytać Krajewskiego, ale przerwałam lekturę po kilkunastu stronach, bo zupełnie nie mogłam wczuć się w nastrój tej prozy. Może powinnam dać jej jeszcze jedną szansę?
OdpowiedzUsuńNo widzisz, a ja z kolei nie słyszałam o "Pod skórą".
Problem z opowiadaniami (nie tymi Fabera, ale ogólnie) polega, moim zdaniem, na tym, że ich autorzy próbują zbyt często zasłonić brak dobrego pomysłu czy brak sensu swoją wysiloną "błyskotliwością". Z każdego takiego utworu wylewa się na czytelnika sensacja i obsceniczność, a w finale wali się go jeszcze po głowie szalenie elokwentną (w mniemaniu pisarza) pointą. Autorzy za bardzo starają się zrobić na odbiorcy "wrażenie", podczas gdy wystarczyłoby go zaciekawić czy zaintrygować np. dobrą fabułą lub bohaterem. Napisanie powieści tą metodą jest chyba trochę trudniejsze, toteż ja preferuję trochę dłuższe utwory.
Opowiadania Fabera nie były, jak na opowiadania, takie złe:)
Może niezbyt precyzyjnie wyraziłam się w moim poście - Faber nie interpretuje w przedmowie opowiadań, tylko pisze, dlaczego napisał właśnie je, a nie kolejną powieść o Sugar.
Jeśli w książce jest przedmowa, to jej nie pomijam, natomiast na ogół najpierw czytam utwór, a dopiero potem, ewentualnie, szukam wywiadów z autorem albo zaglądam na jego stronę, żeby się dowiedzieć, co miał na myśli.
Może rzeczywiście pisarze zaglądają też na fora i blogi, bo zauważyłam, że sami czasami prowadzą swoje. Nawet zajrzałam na kilka, ale wydały mi się nieszczególnie ciekawe. Podczytuję tylko od czasu do czasu Pilcha w "Przekroju";)
Trochę chaotyczna ta moja wypowiedź, ale poruszyłaś tyle tematów, do których chciałam się odnieść... :)
Czytając twoje uwagi o rozbuchanych pomysłach w opowiadaniach pomyślałam o Alice Munro - b. podobała mi się jej "Uciekinierka". Niespieszna akcja, zwykli ludzie (głównie kobiety). Ciekawe, czy czytałaś?
OdpowiedzUsuńJa też przedmowy czytam po przeczytaniu utworu, i owszem, czytam wywiady z twórcami;) Jednak nie lubię łopatologicznego tłumaczenia, co, jak, dlaczego itp. Artyści mają - z mojej strony;) - wolność wypowiedzi i uznaję, że skoro napisał/a tak, jak napisał/a, to miał/a ku temu powody, a ja mogę to zaakceptować lub nie. Ale lubię wiedzieć, skąd się wziął np. pomysł na pannę w żółtej sukience u rzeczonego Pilcha (którego wręcz uwielbiam;).
A czy Ciebie nie rozczarowują blogi pisarzy? Przeglądałam kilka pisanych przez polskie pisarki i stwierdziłam, że wolę ich książki;)))
Sprawdziłam, że "Jabłko" w mojej bibliotece jest, więc pewnie się skuszę. No i jak nie były złe, skoro oceniłaś je na 3-? To bliskie tzw. zagrożenia w dawnej skali szkolnej;)))
Nie czytałam "Uciekinierki", ale zarezerwowałam sobie tę książkę w bibliotece, jestem pierwsza w kolejce, więc za jakieś dwa, trzy miesiące będę ją mogła odebrać. Lubię książki o normalnych ludziach, choć i o nienormalnych od czasu do czasu też:)
OdpowiedzUsuńCałkowicie zgadzam się z tym, co napisałaś w drugim akapicie. Autor może robić ze swoją książką co mu się żywnie podoba, np. Faber mógł pozostawić czytelników "Szkarłatnego płatka..." w niepewności. Z kolei czytelnicy mogli się poczuć nieco rozczarowani, bo jesteśmy przyzwyczajeni do jednoznacznych zakończeń. W Kinga wampiry są krwiożerczymi potworami, a u Meyer mają marmurowe torsy - każdemu autorowi wolno na swój sposób wyobrażać sobie te stwory. A ja mogę się bać albo zżymać na grafomanię:)
Zdarzyło mi się zajrzeć na parę pisarskich blogów -nie podobały mi się, po artystach można spodziewać się czegoś więcej, ale patrzyłam tylko na ostatnie notki, bez wnikania w szczegóły.
Książki oceniam raczej w skali goodreadsowej niż szkolnej, zresztą w stopce bloga jest legenda. Ale może powinnam jakoś szerzej o tej mojej skali napisać?
Marmurowe torsy? Toż to fascynujące;)))) Podziwiam Twoją wytrwałość w zgłębianiu twórczości pani Meyer, serio;)
OdpowiedzUsuńO skali pisać nie trzeba, to mój błąd, po wklepaniu posta przypomniało mi się, że faktycznie zamieściłaś "legendę" do ocen;)
O "Płatku" rewelacyjnie na forum książkowym gazety.pl pisał tuż po ukazaniu się tej książki niejaki braineater. To była znakomita analiza głównie jej formy, byłam pod ogromnym wrażeniem wiedzy tego gościa (zresztą nie po raz pierwszy), szkoda, że już się nie udziela;(
Tak, czytelnicy wyobrażają sobie bóg-wie-co na temat artystów, a to przecież ludzie jak my. W końcu nie cały czas z ich ust padają głębokie myśli;)))
Munro warta jest lektury (choć to moje b. subiektywne zdanie), niedługo ma się ukazać w PL kolejny jej zbiór opowiadań. Miło będzie wymienić się wrażeniami;)
Wspomniany wątek na forum znalazłam:
OdpowiedzUsuńhttp://forum.gazeta.pl/forum/w,28749,39481925,0,Smierc_powiesci.html
Sama z zainteresowaniem go jeszcze raz przeczytałam.
Zajrzałam na amazon.co.uk - Jabłko ma całkiem niezłe notowania, choć to o nie zawsze miarodajne źródło;)
No cóż, jeśli już zacznę czytać jakąś serię, a mam pod ręką kolejne części, to zwykle po nie sięgam. Przyznaję: lubię wiedzieć, co było dalej. Natomiast w sytuacji, gdy w bibliotece nie ma kontynuacji, a na własny egzemplarz nieszczególnej książki szkoda mi pieniędzy, zwykle sobie odpuszczam.
OdpowiedzUsuńPrzeczytałam dyskusję, do której linkowałaś. Choć nie jestem tak przenikliwa czy elokwentna jak braineater, to jednak się z nim zgadzam, myślę podobnie. Faber napisał powieść, którą świetnie się czyta, a to niemałe osiągnięcie. Wielu pisarzom to się nigdy nie udaje. Jednym z ważniejszych celów beletrystyki jest dostarczanie szeroko pojętej rozrywki, a przynajmniej ja tak uważam. Pod tym względem "Szkarłatny płatek..." sprawdza się naprawdę znakomicie. Brak wydumanej głębi, trzeciego czy czwartego dna wcale nie zawsze musi być wadą, a z kolei ich obecność w książce nie oznacza, że jest ona arcydziełem.
Mnie się wydaje, że prawdziwi Artyści chyba się jednak trochę różnią od zwykłych śmiertelników (niekoniecznie pozytywnie), obawiam się jednak, że wśród pisarzy nie ma ich zbyt wielu. Słowo "pisarz" bardzo się zdezawuowało - dziś wystarczy wydać jedną książkę i już zasługuje się na to miano.
Na goodreadsie "Jabłko" ma średnią ocenę 3,51/5 przy 115 głosujących, ale jak widać, ja też nie zawsze zgadzam się z zamieszczonymi tam ocenami:)
O, tak "Płatek" był świetną rozrywką, pamiętam, że go pochłonęłam, choć za grubymi książkami nie przepadam;)
OdpowiedzUsuńMam podobne odczucia co do pisarzy. Coraz częściej zastanawiam się, co tak naprawdę decyduje o wydaniu tej a nie innej książki. Mam na myśli wartość dzieła, nie potencjalny zysk;) Ostatnio chyba najbardziej dziwią mnie książeczki powstałe na podstawie seriali (nie odwrotnie;) typu "Brzydula" i coś o pannie fotograf z Krakowa. Wyobrażam sobie, że kupują to nastolatki zachwycone serialem, a to chyba dość niszowy kupujący?
Jutro jadę zapolować w bibliotece na "Jabłko";)
Seriale... polskich nie oglądam, ale niestety kilka amerykańskich i jeden brytyjski mnie wciągnęły;) Natomiast nie przyszłoby mi do głowy, żeby czytać książki na ich podstawie, zwłaszcza napisane przez aktorki.
OdpowiedzUsuńPrzypuszczam, że wydaje się książki po to, żeby na nich zarobić:) Ale pojęcia nie mam, po czym decydenci z wydawnictwa poznają, że mają do czynienia z potencjalnie dochodowym tytułem. Po Toskanii w tytule? Po tym, ze głównym bohaterem jest wampir? Po tym, że fabuła przypomina tę z Kopciuszka, którym jest trzydziestoletnia singielka z problemami (liczą, że wyż demograficzny to kupi)?
Mam nadzieję, że polowanie się udało:)
Najwyraźniej wydawcy ściągają wzorce z Zachodu - tam sprzedała się Bridget Jones, Kod Leonarda, Harry Potter, wampiry, więc czemu nie u nas? Przy dobrej promocji nawet Rozlewiska itp. (choć to akurat produkt polski) można nieźle sprzedać.
OdpowiedzUsuńCzęsto zastanawiam się, ile jest książek mało reklamowanych, znanych, które raczej by mi się podobały.
Niestety z nastaniem kapitalizmu książka stała się takim samym produktem jak np. odzież. Takie jest przynajmniej moje odczucie.
Polowanie jak najbardziej się udało i przeczytałam nawet przedmowę. Można ją potraktować jako odrębne opowiadanie, autor tak sprytnie wkręcił korespondencję czytelników w całość, że powstał zgrabny tekst. Ale podejrzewam (nie wiem, dlaczego;)), że te liściki są wymysłem pisarza i wstęp jest kolejną zabawą Fabera.
Za pomocą niektórych książek, aktualnie modnych i/albo uchodzących za kontrowersyjne, też można się lansować, równie skutecznie jak za pomocą ciuchów. Wystarczy odpowiednio wyeksponować okładkę w publicznym miejscu. Toteż mnie nie dziwi i w sumie specjalnie nie razi traktowanie książki jak produktu, towaru, jeszcze jednego dobra konsumpcyjnego, gdzieś między płytami a biletami do kina. Jedzenie jest nam bardziej potrzebne do życia niż literatura, a przecież się do niego nie modlimy:)
OdpowiedzUsuńDziwi mnie natomiast notoryczne niedofinansowanie bibliotek publicznych i szkolnych - na to funduszy nie ma, tymczasem na orliki pieniądze się znalazły. Czy mamy być krajem sportowców, którzy jednego sensownego zdania nie będą umieli sklecić?
We mnie przedmowa Fabera nie wzbudziła tego typu podejrzeń; przyczyną tego może być ma naiwność albo nabyta dawno temu wiara w prawdziwość słowa drukowanego, zwłaszcza drukowanego w książkach:)
Masz na myśli, że zwykły obywatel lansuje się przy pomocy książki? O biznesmenach, którym fachowcy urządzają mieszkania i biura, a przy okazji umieszczają w nich interesujące albumy itp., słyszałam. Przed 1989 r. tj. w czasach posuchy książkowej faktycznie można było szpanować nieuchwytnymi, i często dobrymi tytułami, ale dzisiaj? Oświeć mnie proszę, które tytuły mogą być trendy;))) Pytam, bo nie znam ludzi, którzy mogliby tak się lansować;)
OdpowiedzUsuńCo do bibliotek, to w dużych miastach chyba mają się całkiem nieźle? W mojej okolicy nawet nadążają za nowościami (różnego gatunku);) W szkołach raczej jest to problem, w małych gminach na 100%. Młodzież dzisiaj często ma problem nie tylko ze skleceniem zdania, ale z płynnym odczytaniem go z kartki - niejednokrotnie byłam tego świadkiem;(
Przedmowę do "Jabłka" przeczytam jeszcze raz po skończeniu całości, może mi się odmieni? ;)
Zwykły polski obywatel prawie niczego nie czyta, więc trudno mu w ten sposób zaimponować. Ale tak samo jest np. z ubraniami - ja raczej nie interesuję się modą, więc choćby ktoś miał trampki za tysiąc złotych, to ja się na tym nie poznam i pozostanę obojętna. Autolans skierowany bywa zwykle do wąskiej grupy "odbiorców". Ostatnio jechałam sobie busem z mojego rodzinnego miasta do Krakowa. U jednego ze współpasażerów zauważyłam "Życie seksualne" Freuda, u innego "Czarne dziury i wszechświat" z serii Na ścieżkach nauki wydawnictwa Prószyński i S-ka. I co? Ten pierwszy przez całą drogę (specjalnie patrzyłam) trzymał zamkniętą książkę na kolanach, a drugi swoją się wachlował i też ani razu nie otworzył! I tak przez prawie trzy godziny! Nie znajduję na to innego wytłumaczenia, jak chęć wywarcia pewnego wrażenia.
OdpowiedzUsuńCo do bibliotek... Wciąż pamiętam frustrację, jaką wywoływały we mnie wizyty w bibliotece w moim rodzinnym mieście (ok. 50 tys mieszkańców). Szłam tam z długą listą książek, o których przeczytałam w gazetach czy gdzieś usłyszałam, przeszukiwałam katalog (taki "szufladkowy") i ze smutkiem konstatowałam, że 95% pozycji z mojej listy tam nie ma. Nowości, o ile jakieś były, pozostawały stale wypożyczone co najmniej przez rok od wydania. Nie funkcjonowały tam listy oczekujących, toteż podejrzewałam, że panie bibliotekarki wypożyczają je po prostu swoim znajomym czytelnikom. To wszystko nie działo się jakoś bardzo dawno temu, ale pod koniec ubiegłej dekady.
Teraz jestem zapisana do dzielnicowej biblioteki w Krakowie i tu jest trochę lepiej, ale jest też wiele do zrobienia. Katalog on-line wprowadzono stosunkowo niedawno, ostatnio wymieniono okna.. Chyba powinnam się zapiać do biblioteki wojewódzkiej...
To jest arcyciekawe, co piszesz o książkowym lansie;) Muszę zwrócić na to uwagę. W podmiejskiej maz. kolejce najczęściej widuję pisma kolorowe, materiały do szkoły lub pracy, a z książek rzeczy raczej lekkie.
OdpowiedzUsuńBiblioteki - znam ten ból. W moim 24-tys. mieście katalog sobie, a zbory sobie. Komputeryzacja jeszcze nie nastąpiła, ale powoli się zbliża. Chyba dziki temu, a dokładnie porządkom, ostatnio znalazłam kilka starszych książek, których tu nigdy na oczy nie widziałam (Byatt, Roth). Ale w przeciwieństwie do stołecznych bibliotek szybciej docierają do nas nowości (o jakieś 2-3 miesiące). I rzeczywiście są tacy, którzy przetrzymują książki nawet prze rok, tak słyszałam;( Temat rzeka - bo już nie mam czasu na pisanie o braku kwalifikacji bibliotekarzy;)
W pewnych sytuacjach bywam wścibska i zawsze staram się podpatrzeć, co czytają ludzie w tramwaju czy autobusie. Jeśli nie widać okładki, staram się wywnioskować z tekstu, o jaką książkę chodzi, choć naturalnie nie zawsze mi się to udaje. Przyznaję się: oceniam ludzi po tym, co czytają, ale jednocześnie zdaję sobie sprawę z powierzchowności tego kryterium, toteż zwykle gotowa jestem szybko zmienić zdanie, o ile tylko znajdzie się do tego podstawa.
OdpowiedzUsuńPokaż mi swoje lektury, a powiem ci, kim jesteś - coś w tym jest;) Ja też podglądam i też się sugeruję, choć bardziej czytaną prasą. I jak np. ktoś czyta "Nasz Dziennik", to mam milion myśli na ten temat;)))
OdpowiedzUsuńA teraz odnośnie nieczytania książek przez Polaków. To chyba nie jest do końca prawda. Zgodzę się, że nie kupujemy za dużo książek. ALE: Dzisiaj po raz kolejny byłam w bibliotece kilka minut przed otwarciem i uwierz mi, były jeszcze 4 osoby:) Przestępowaliśmy z nogi na nogę jak niegdyś pijący przed monopolowym o 13.00;) Zważywszy, że był środek dnia (ok. 14.00), to wynik jest bardzo pocieszający.
Z innej beczki - zdecydowana większość moich znajomych (o różnym stopniu wykształcenia) czyta sporo, nawet ci najbardziej oporni mieszczą się w średniej krajowej. Ale może ja mam szczęście?
Popatrz, jaką miłą dyskusję "Jabłko" wywołało:)
Są ludzie, którzy w ogóle nie czytają. Np. mój tata chyba nigdy dobrowolnie nie przeczytał żadnej książki, co najwyżej jakieś fragmenty, ale naprawdę bardzo, bardzo rzadko i dawno temu. I całe jego rodzeństwo i większość ich dzieci (a jest ich trochę) też. Z moją mamą było trochę lepiej, ale też od lat nie widziałam jej z książką, czyta co najwyżej gazety w rodzaju "Chwila dla Ciebie", koncentrując się przy tym na przepisach i łzawych historiach rodzinnych. Dlatego myślę, że w tych zatrważających statystykach coś jednak jest.
OdpowiedzUsuńW bibliotece, do której teraz jestem zapisana, faktycznie trafiam zwykle na co najmniej kilku czytelników (sporo wśród nich osób starszych), ale kiedy zaglądam do sąsiedniej biblioteki dla młodzieży, nie zastaję nikogo albo jedną osobę, mniej więcej w moim wieku. Może w roku szkolnym będą chociaż wypożyczać lektury?
Może obie lubimy dygresje?:) A w dodatku czasami mi się wydaje, że o wszystkim, o czym pomyślę, muszę informować świat;)
Zatem jak to się stało, że sama dużo czytasz? To niebywałe, bo skoro z domu nie wynosi się takiego nawyku, to trudno go wyrobić sobie samemu. Chyba, że trafi się na dobrego ducha, który zaszczepi takie zainteresowanie. W moim przypadku tak było z teatrem - tę miłość zawdzięczam wychowawczyni z pierwszych lat w podstawówce, i kolejnej - już w liceum.
OdpowiedzUsuńRzeczywiście młodzieży widuję mało, głównie przychodzą po lektury. Ale też widziałam ostatnio nastolatkę w parku z grubym tomem na kolanach. Podejrzałam - był to któryś tom wampirycznego cyklu Meyer;)
Dygresje nie są złe, a wracając do tematu - jestem w środku drugiego opowiadania z "Jabłka" i całkiem przyjemne jest zanurzenie się w takie "nieestetyczne" rejony epoki wiktoriańskiej. I nawiązując do rzadko czytanego egz. "Maurycego" zauważyłam, że mój egz. "Jabłka" jest jak nowy. Czyżby ta książka nie miała promocji? Po sukcesie "Płatka" można sądzić, że powinna być rozchwytywana;)