Impresje

wtorek, 14 lipca 2009

Moje prywatne uprzedzenia

Istnieje mnóstwo serwisów, których użytkownicy oceniają różne rzeczy - książki, filmy, sprzęt agd oraz różnych ludzi. Ja robię to na goodreads (książki) i na filmwebie (oczywiście - filmy). Oprócz tego, że możemy wyrazić tam swoją opinię, poznajemy też opinie innych. I tu przyznam się, że jest parę tytułów, które stanowią dla mnie papierek lakmusowy przy ocenie czyjegoś gustu (to nieprawda, że się o nim nie dyskutuje).

W przypadku filmów sprawdzam ocenę "Efektu motyla". Jeśli jest wysoka, wiem, że na opinii tej osoby o innych tytułów polegać nie mogę.

Na goodreads takim wyznacznikiem jest dla mnie kilka książek.
I tak, jeśli ktoś wysoko ocenia "Kod Leonarda da Vinci", książki Stephenie Meyer, "Jesienną miłość" Sparksa albo daje 5 gwiazdek książkom o Harrym Potterze, "Cieniowi wiatru" czy "Pachnidle", a jednocześnie nie podobało mu się "Mistrz i Małgorzata" albo np. "Portret Doriana Graya", to o guście czytelniczym takiej osoby nie mogę powiedzieć nic przyjemnego, a jej opinie o innych książkach mogą i być słuszne, ale ich nie czytam i mnie nie interesują. Błyskawiczne uprzedzenie się do kogoś umożliwia mi opcja "compare books". Pozwala ona, jak sama nazwa wskazuje, wyświetlić tytuły, które ja i druga osoba przeczytaliśmy oraz w jaki sposób te utwory oceniliśmy.

Do przeczytania książki zniechęcam się jeszcze w innych przypadkach:
- jeśli autor jest mormonem albo scjentologiem (już od początku wiedziałam, że nie przeczytam sagi Meyer, a znajomość kilku fragmentów pozwoliła mi stwierdzić, że uprzedziłam się jak najbardziej słusznie);
- jeśli autorka/autor pochodzi z Polski, książka leży na półce z romansidłami (romansów jest tam tylko kilka), została albo zostanie wkrótce sfilmowana i obejrzało/obejrzy ją 100 tys. widzów; wiadomo chyba, które tytuły mam na myśli... ;
- jeśli np. główny bohater wyrusza bez przygotowania na Alaskę, żeby poznać "real life" i jego sens ("Wszystko za życie" Krakauera) - ja nie widzę sensu w czytaniu o tym;
- jeśli autorem jest Coelho (po 2 stronach "Alchemika" odpadłam), Marquez (próbowałam, próbowałam "Sto lat samotności" i "Miłość w czasach zarazy" - nie podobały mi się i nie doczytałam do końca) albo Dan Brown.

To są oczywiście moje prywatne uprzedzenia, które z przyjemnością pielęgnuję i w których się z wiekiem umacniam;)

7 komentarzy:

  1. A co takiego w Marquezie Ci się nie podobało? Pytam z ciekawości. :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Rzadko nie kończę książek, które już zaczęłam czytać. Zdołałam przebrnąć przez pół "Stu lat samotności" i ani rusz dalej. Nie interesowała mnie ta historia, męczyłam się czytając. Za to "Miłość w czasach zarazy" zniechęciła mnie już po kilkunastu stronach. Może sposób patrzenia na świat przez autora jest tak zupełnie różny od mojego, że uniemożliwia mi zrozumienie albo polubienie jego prozy? Nie twierdzę, że jest zła - jest nie dla mnie.

    OdpowiedzUsuń
  3. Akurat Marqueza byłem szczególnie ciekawy, bo to jest mój ulubiony pisarz. I wiadomo, nie wszystkim się musi podobać. :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Właśnie, mnie się nie podoba, choć coś musi być w jego książkach, skoro jest tak popularny, otrzymał Nobla... O jego bliskiej znajomości z Fidelem Castro dowiedziałam się później, tak że nie miało to wpływu na moją opinię.

    OdpowiedzUsuń
  5. Ja też najpierw zacząłem czytać jego książki, a potem dowiedziałem się, że jest socjalistą, a ja - przeciwnie, a nawet bardzo przeciwnie, jeżeli tak można powiedzieć.

    W każdym razie jako pisarza cenię sobie go ogromnie.

    OdpowiedzUsuń
  6. Trafiłam na Twojego bloga po raz pierwszy, ale po przeczytaniu kilki postów jestem pewna, że nie ostatni :)
    Też Marquez, Cohelo i Sparks są dla mnie nie do przebrnięcia (chociaż się starałam), pewnie dodałabym do tej listy jeszcze Whartona. Jedno co mnie zastanawia, dlaczego akurat "Efekt motyla"? Ja tego filmu nie widziałam, więc nie wiem, co w nim jest takiego charakterystycznego.

    OdpowiedzUsuń
  7. Cóż, o "Efekcie motyla" było dość głośno parę lat temu, podobno w pewnych kręgach uchodzi za film kultowy. Ja uważam go za straszliwie banalny, przereklamowany i kiepsko zagrany. Nie wnikając w szczegóły - bohaterem jest Evan, który odkrywa, że może nieco zmieniać przeszłość, np. pomagając komuś, a tym samym wpływa na przyszłość. Chce dobrze, ale skutki jego działań niekoniecznie są takie, jakich oczekiwał. Wielbicielami tego filmu są osoby, które poraziła zawarta w nim "wielka prawda" - że nawet drobne zdarzenie może mieć kolosalny wpływ na nasze i cudze życie. Widocznie wcześniej o tym nie wiedziały.
    Mnie się wydaje, że ten temat znacznie lepiej został przedstawiony w "Przypadku" Kieślowskiego. Też nie za bardzo odkrywczo, ale w znacznie lepszym stylu.

    Zapraszam oczywiście ponownie na mój blog:)

    OdpowiedzUsuń

"Błogosławieni, którzy nie mając nic do powiedzenia, nie ubierają tego w słowa". Z drugiej strony lubię meandrujące dyskusje, więc komentarze nie na temat również są tu mile widziane;).

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.