Impresje

sobota, 4 maja 2019

Kobieta w literaturze LXIV

Źródło cytatu: "Silva rerum" Kristiny Sabaliauskaitė, tłumaczenie Izabeli Korybut-Daszkiewicz, Znak 2015, str. 172-176 


The Dream, Gustave Jean Jackuet
A drugi niepokój, jaki dręczył Elżbietę, kiedy szła do bernardynek, dotyczył jej samej - niech Bóg jej wybaczy takie myśli, ale może jest znacznie więcej kobiet, niżby się mogło wydawać, którym bardziej odpowiada powołanie zakonne od małżeńskiego, i nie wiadomo, jak by się ułożył jej los i czy przypadkiem nie byłaby szczęśliwsza, gdyby onegdaj, w młodości postanowiła wstąpić do klasztoru, bo chociaż nigdy w życiu, nawet na mękach, nie przyznałaby się do tego głośno, to w duchu, sama przed sobą musiała przecież wyznać, że ani bycie żoną, ani nawet bycie - wybacz jeszcze raz, Boże - matką swych dzieci, nie dało jej, Elżbiecie z Siedleszczyńskich Narwojszowej, jeśli już ma być zupełnie szczera, żadnego szczęścia. Przez te świętokradcze myśli Elżbieta czuła się teraz najgorszą zbrodniarką, kobietą grzeszną i niewdzięczną, ale nic nie mogła na to poradzić, bo chociaż Jan Maciej był wspaniałym człowiekiem zasługującym pod każdym względem na szacunek, choć kochał ją prawdziwie, całym sercem, chociaż udało im się, po wielu poronieniach i po śmierci malutkiej Anny Magdaleny, wychować dwoje bliźniąt, które nie są, Bogu dzięki, najgorszymi dziećmi, i jeśli wszystko się powiedzie, wyrosną na dobrych i godnych ludzi, to jednak gdyby miała z ręką na sercu wyznać prawdę jak na Sądzie Ostatecznym, bycie matką zawsze sprawiało jej więcej bólu niż radości.
Te wszystkie poronienia, śmierć Anny Magdaleny, czy to nie za wiele, przecież to ponad ludzkie siły, wydaje się, że po czymś takim nie sposób wrócić do równowagi, a jednak się wraca i wychowuje następne dzieci - te nieznające spoczynku bliźnięta, żywe srebro, o które bez przerwy, bez końca, w dzień i w nocy człowiek się martwi, odchodząc od zmysłów: żeby im się tylko nic złego nie przytrafiło, żeby niczego im nie zabrakło, żeby wszystko było dopilnowane, pozamykane, zdjęte z ognia, zabezpieczone; żeby się tylko nie utopiły, nie poparzyły, nie zabiły, żeby się nie zgubiły, nie zachorowały, żeby wszystko, co tylko Elżbieta może dla nich zrobić, było zrobione i żeby jej dzieciom i jej rodzinie nie stało się nic złego. A opowieści innych kobiet o tym, jakoby uśmiech niemowlęcia wynagradzał wszystkie ciężary, ani trochę jej nie przekonywały, bo kiedy wreszcie doczekiwała się tego uśmiechu od swoich bliźniąt, była już tak zmęczona, że - niech Bóg jej wybaczy - ani on ją ziębił, ani grzał, i w ogóle większość uśmiechów przypadała Janowi Maciejowi, gdyż to on bawił się z dziećmi i opowiadał im różne historie, a ona prawie nic nie robiła, tylko nieustannie i niedostrzegalnie troszczyła się o nie dzień i noc i trzymała w swoich wiotkich rękach całe gospodarstwo. Ale bynajmniej nie chce się na nic skarżyć, broń Boże: Jan Maciej kochał ją i szanował, i po tylu wspólnie przeżytych latach wciąż patrzył na nią nie tylko oczami małżonka, ale także oczami mężczyzny, i skłamałaby, mówiąc, że nie sprawiało jej to przyjemności, nie schlebiało miłości własnej; był wierny, troskliwy, gospodarny; podarował jej piękny dom, którym mogła rozporządzać wedle własnego uznania, najmować tyle służby, ile potrzebowała, i chyba, patrząc z boku, można było jej pozazdrościć takiego życia, w którym niczego nie brakowało. Niczego z wyjątkiem jednej rzeczy: otóż nikt jej nigdy nie pytał, czy rzeczywiście takiego życia pragnie; jak długo żyje na tym świecie, była tylko naczyniem pełnym cudzych marzeń, cudzych zasad i wymyślonych przez kogoś innego obowiązków, naczyniem, które solidnie, szczelnie i dobrze przechowywało w sobie to, czego oczekiwali od niej, Elżbiety z Siedleszczyńskich Narwojszowej, inni ludzie - żeby była posłuszną córką, pracowitą i miłą, żeby nie przerywała rozmówcom, żeby nie palnęła jakiegoś głupstwa, które mogłoby odstraszyć konkurentów, i dlatego żeby raczej milczała, niż mówiła; żeby była usłużna, dogadzała mężowi, wzorowo gospodarzyła, żeby była pobożna i świeciła przykładem, żeby dbała o zdrowie swoje i bliskich, żeby rodziła zdrowie dzieci i troszczyła się o to, aby nigdy nikomu niczego nie brakowało. Aby zajmowała się tysiącem dobrych i poczciwych prac, lecz tylko nie tym, czego pragnęło jej serce; a to jej dziwne serce, trzeba przyznać, miało czasami iście szalone pomysły, jak choćby w ostatnie święta Bożego Narodzenia, kiedy wszyscy tacy wystrojeni siedzieli przy obficie zastawionym stole w pięknym, podniesionym przez nią z ruiny dworze w Milkontach, i to jej serce nagle, niemal krwawiąc z powodu wyrzutów sumienia wywołanych ową świętokradczą myślą, wymarzyło sobie, żeby już więcej od niej, Elżbiety, nie zależało dobro jej męża i dzieci, żeby nie musiała pilnować służących, uwijających się w kuchni przy świątecznych potrawach, żeby nie musiała budzić się rano i znów, jak każdego dnia, zajmować się w kółko i bez końca tymi samymi sprawami - służbą, której codziennie trzeba było wszystko od nowa tłumaczyć; wyszukanym, smakowitym obiadem, który znów będzie zjedzony i zostaną po nim tylko resztki; czystą pościelą, którą znowu trzeba będzie prać; srebrem i lustrami, które znów się pokryją nalotem i trzeba je będzie czyścić; wszystkimi kątami w pokojach, które się znowu zakurzą. Zapragnęła po prostu znaleźć się gdzieś o tysiące mil stąd, choćby na pokładzie statku płynącego do Nowego Świata, choćby wśród katorżników czy zbójców, choćby na statku płynącym do kraju strasznych półnagich dzikusów, albo w ostateczności zachować się jak mężczyzna i pójść na wojnę, żeby zamiast tego otępiającego, ciągłego zmagania się z chaosem miałkiej codzienności i ogarniającymi ją złymi przeczuciami mogła poczuć prawdziwą grozę walki o przetrwanie, od której kipi w żyłach krew; chciała po prostu choć raz w życiu pobyć przez chwilę kimś, kim nigdy jeszcze nie była - zwyczajnie Elżbietą, Elżbietą bez nazwiska, bez rodziny, bez krewnych, nie być ani córką Siedleszczyńskich, ani żoną Narwojsza, ale Elżbietą bez żadnych obowiązków, które przyssały się do niej jak pijawki, i bez wyrzutów sumienia, iż źle te obowiązki wypełnia.




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

"Błogosławieni, którzy nie mając nic do powiedzenia, nie ubierają tego w słowa". Z drugiej strony lubię meandrujące dyskusje, więc komentarze nie na temat również są tu mile widziane;).

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.