Impresje

niedziela, 28 października 2018

TESSA D'URBERVILLE

Tytuł: Tessa d'Urberville. Historia kobiety czystej (Tess of the d'Urberville. A Pure Woman)
Pierwsze wydanie: 1891
Autor: Thomas Hardy
Tłumaczenie: Róża Czekańska-Heymanowa

Wydawnictwo: Świat Książki 2003
Seria: Wielkie Miłości
ISBN: 83-7311-811-X
Stron: 445


Moje pierwsze spotkanie z prozą Hardy'ego trudno uznać za bardzo udane. Być może tragiczna historia Tessy Durbeyfield trafiała w gust wiktoriańskich czytelników, ale dzisiaj zalatuje nieco kiepskim melodramatem. Oczywiście krytykuję tutaj - na razie - tylko warstwę fabularną, dostosowaną (jak podejrzewam) do publikowania powieści w odcinkach w prasie. Najpierw kolejne epizody ukazywały się w tygodniku "The Graphic", wydanie książkowe nastąpiło później. Odnoszę zresztą wrażenie, że fabuła była dla Hardy'ego kwestią trochę drugorzędną, raczej środkiem do celu niż celem w samym sobie. Ów cel trudno dostrzec przez gąszcz symboli, często niełatwych do zinterpretowania dla dwudziestopierwszowiecznego czytelnika-amatora. 

Czegóż tu nie ma: nawiązanie do obrzędów ku czci rzymskiej bogini Ceres, korelacja między porami roku a losem bohaterów i relacjami między nimi, sugerowany wpływ postępowania odległych nawet przodków na sytuację współczesnych pokoleń (coś w rodzaju sprawiedliwości dziejowej) i kiczowata właśnie przez swój nachalny symbolizm scena na Stonehenge - w tym momencie przerwałabym lekturę, gdyby do końca książki nie pozostało już tylko kilka kartek. Dysonans między naturalizmem większości fragmentów i metaforycznością niektórych okazał się dla mnie zbyt silny.

Oczywiście czasami Hardy po prostu nie mógł być zbyt dosłowny; na przykład o tym, że Tessa została zgwałcona, dowiadujemy się tylko pośrednio, a i to tylko w wersji powieściowej, zgodnej z pierwotnym zamysłem autora. Zamysł ów nie zyskał jednak uznania wydawców, początkowo trzech odrzuciło rękopis i tekst mógł się ukazać dopiero, kiedy Hardy sam go nieco ocenzurował i złagodził (źródło). W wersji z "The Graphic" nie ma w ogóle mowy o gwałcie. Najwyraźniej wrażliwość wiktoriańskich czytelników prasy różniła się zdecydowanie od wrażliwości ówczesnych miłośników literatury.

Pisałam już, że interpretacja tej powieści nie jest prosta, a jednocześnie jest to jedna z tych pozycji, które po prostu trzeba jakoś sobie samemu wytłumaczyć zaraz po przeczytaniu. Zmusza do tego finał, który - rozumiany tylko dosłownie - wypada pompatycznie i sztucznie.

Kadry w filmu "Tess" Romana Polańskiego
Pierwsza interpretacja, która sama się narzuca zaraz po zakończeniu lektury: Hardy napisał książkę o tym, że kobieta zawsze stoi na z góry przegranej pozycji. Tessa była zakładnikiem swojej rodziny, więźniem swojej sfery i ówczesnej obyczajowości, a jej osobiste zalety - dobroć, inteligencja i uroda - niczego tutaj nie zmieniały, chyba nawet pogłębiały jej tragedię. Przez chwilę miała jednak szansę na szczęście, ale niestety jej ukochany Angel Clare, który sam uważał się przecież za nonkonformistę, okazał się niewolnikiem konwenansu i przykładał zupełnie inną miarę do uczynków kobiet i mężczyzn. Tej miary hipokryzję naprawdę rzadko się spotyka, więc Angel "awansował" na jednego z najbardziej samolubnych, głupich i nieczułych bohaterów literackich, o jakich kiedykolwiek czytałam; jego późniejsze nawrócenie niczego pod tym względem nie zmieniło.

Chyba każdą dziewiętnastowieczną powieść można ponadto zinterpretować jako (niekoniecznie zamierzoną przez autora) krytykę systemu klasowego i brutalnego kapitalizmu. Historia Tessy byłaby zupełnie inna, gdyby w ówczesnej Anglii istniała zinstytucjonalizowana pomoc społeczna. Być może wtedy śmierć starego konia nie przesądzałaby od razu o przyszłości całej rodziny.
Libertarianom i korwinowcom ku rozwadze.


Można czytać "Tessę" również jako opowieść o roli przeznaczenia albo przypadku w życiu człowieka - wydaje mi się, że Hardy nie mógł się co do tego zdecydować. Niby krytycznie pisze fatalizmie prostych ludzi i ich zdawaniu się we wszystkim na Opatrzność, a potem sugeruje, że być może w osobie Tessy został ukarany ród d'Urberville'ów, którzy w swoich długich dziejach zapewne niejedno mieli na sumieniu., więc teraz ktoś z nich musi ponieść karę.
Próba buntu przeciwko przeznaczeniu - bo taki chyba był motyw jej zbrodni - nie doprowadziła do niczego dobrego. "Annuszka już kupiła olej słonecznikowy, i nie dość, że kupiła, ale już go nawet rozlała".

Mimo ciężaru tych potencjalnych znaczeń (a przecież wymieniłam tylko niektóre) "Tessa" nie przytłacza -  może dzięki licznym dialogom i dzięki temu, że wiele wydarzeń rozgrywa się pod gołym niebem, w malowniczych okolicznościach przyrody fikcyjnej krainy Wessex. Zresztą ta powieść nie składa się tylko z romansu i tragedii: miłość miłością, ale brukiew trzeba wykopać, a krowy wydoić. Hardy urozmaica główny wątek fabuły scenkami rodzajowymi z życia robotników rolnych i w ogóle ludzi ubogich. 

Umiejętnie buduje nastrój kolejnych scen, lirycznych i dramatycznych. Opis poślubnego wieczoru państwa Clare naprawdę chwyta za serce. Żeby tak pisać, autor musiał mieć nie tylko talent literacki, ale też mnóstwo empatii i psychologicznego zacięcia. Największą zaletą tej książki jest właśnie Tessa. To świetna, bezpretensjonalna i wiarygodna postać i można tylko żałować, że Hardy wtłoczył ją w przesadnie melodramatyczną i przeładowaną symbolami fabułę.




***
A poza tym uważam, że osoby odpowiedzialne za demolowanie polskiego systemu prawnego, politycznego, finansowego i społecznego powinny trafić co najmniej przed Trybunał Stanu. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

"Błogosławieni, którzy nie mając nic do powiedzenia, nie ubierają tego w słowa". Z drugiej strony lubię meandrujące dyskusje, więc komentarze nie na temat również są tu mile widziane;).

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.