Tytuł: Tessa d'Urberville. Historia kobiety czystej (Tess of the d'Urberville. A Pure Woman)
Pierwsze wydanie: 1891
Autor: Thomas Hardy
Tłumaczenie: Róża Czekańska-Heymanowa
Wydawnictwo: Świat Książki 2003
Seria: Wielkie Miłości
ISBN: 83-7311-811-X
Stron: 445
Moje pierwsze spotkanie z prozą Hardy'ego trudno uznać za bardzo udane. Być
może tragiczna historia Tessy Durbeyfield trafiała w gust wiktoriańskich
czytelników, ale dzisiaj zalatuje nieco kiepskim melodramatem.
Oczywiście krytykuję tutaj - na razie - tylko warstwę fabularną,
dostosowaną (jak podejrzewam) do publikowania powieści w odcinkach w
prasie. Najpierw kolejne epizody ukazywały się w tygodniku "The
Graphic", wydanie książkowe nastąpiło później. Odnoszę zresztą wrażenie, że fabuła była dla Hardy'ego kwestią
trochę drugorzędną, raczej środkiem do celu niż celem w samym sobie. Ów
cel trudno dostrzec przez gąszcz symboli, często niełatwych do zinterpretowania
dla dwudziestopierwszowiecznego czytelnika-amatora.
Czegóż tu nie ma:
nawiązanie do obrzędów ku czci rzymskiej bogini Ceres, korelacja między
porami roku a losem bohaterów i relacjami między nimi, sugerowany wpływ
postępowania odległych nawet przodków na sytuację współczesnych pokoleń
(coś w rodzaju sprawiedliwości dziejowej) i kiczowata właśnie przez swój
nachalny symbolizm scena na Stonehenge - w tym momencie przerwałabym
lekturę, gdyby do końca książki nie pozostało już tylko kilka kartek.
Dysonans między naturalizmem większości fragmentów i metaforycznością
niektórych okazał się dla mnie zbyt silny.
Oczywiście
czasami Hardy po prostu nie mógł być zbyt dosłowny; na przykład o tym, że Tessa
została zgwałcona, dowiadujemy się tylko pośrednio, a i to tylko w
wersji powieściowej, zgodnej z pierwotnym zamysłem autora. Zamysł ów nie
zyskał jednak uznania wydawców, początkowo trzech odrzuciło rękopis i
tekst mógł się ukazać dopiero, kiedy Hardy sam go nieco ocenzurował i
złagodził (źródło).
W wersji z "The Graphic" nie ma w ogóle mowy o gwałcie. Najwyraźniej
wrażliwość wiktoriańskich czytelników prasy różniła się zdecydowanie od
wrażliwości ówczesnych miłośników literatury.
Pisałam
już, że interpretacja tej powieści nie jest prosta, a jednocześnie jest
to jedna z tych pozycji, które po prostu trzeba jakoś sobie samemu
wytłumaczyć zaraz po przeczytaniu. Zmusza do tego finał, który -
rozumiany tylko dosłownie - wypada pompatycznie i sztucznie.
Kadry w filmu "Tess" Romana Polańskiego |
Pierwsza
interpretacja, która sama się narzuca zaraz po zakończeniu lektury:
Hardy napisał książkę o tym, że kobieta zawsze stoi na z góry przegranej
pozycji. Tessa była zakładnikiem swojej rodziny, więźniem swojej sfery i
ówczesnej obyczajowości, a jej osobiste zalety - dobroć, inteligencja i
uroda - niczego tutaj nie zmieniały, chyba nawet pogłębiały jej
tragedię. Przez chwilę miała jednak szansę na szczęście, ale niestety
jej ukochany Angel Clare, który sam uważał się przecież za
nonkonformistę, okazał się niewolnikiem konwenansu i przykładał zupełnie
inną miarę do uczynków kobiet i mężczyzn. Tej miary hipokryzję naprawdę
rzadko się spotyka, więc Angel "awansował" na jednego z
najbardziej samolubnych, głupich i nieczułych bohaterów literackich, o
jakich kiedykolwiek czytałam; jego późniejsze nawrócenie niczego pod tym
względem nie zmieniło.
Chyba każdą
dziewiętnastowieczną powieść można ponadto zinterpretować jako
(niekoniecznie zamierzoną przez autora) krytykę systemu klasowego i
brutalnego kapitalizmu. Historia Tessy byłaby zupełnie inna, gdyby w
ówczesnej Anglii istniała zinstytucjonalizowana pomoc społeczna. Być
może wtedy śmierć starego konia nie przesądzałaby od razu o przyszłości
całej rodziny.
Libertarianom i korwinowcom ku rozwadze.
Można
czytać "Tessę" również jako opowieść o roli przeznaczenia albo
przypadku w życiu człowieka - wydaje mi się, że Hardy nie mógł się co do
tego zdecydować. Niby krytycznie pisze fatalizmie prostych ludzi i ich
zdawaniu się we wszystkim na Opatrzność, a potem sugeruje, że być może w
osobie Tessy został ukarany ród d'Urberville'ów, którzy w swoich
długich dziejach zapewne niejedno mieli na sumieniu., więc teraz ktoś z nich musi ponieść karę.
Próba buntu przeciwko przeznaczeniu - bo taki chyba był motyw jej
zbrodni - nie doprowadziła do niczego dobrego. "Annuszka już kupiła olej
słonecznikowy, i nie dość, że kupiła, ale już go nawet rozlała".
Mimo
ciężaru tych potencjalnych znaczeń (a przecież wymieniłam tylko
niektóre) "Tessa" nie przytłacza - może dzięki licznym dialogom i
dzięki temu, że wiele wydarzeń rozgrywa się pod gołym niebem, w malowniczych
okolicznościach przyrody fikcyjnej krainy Wessex. Zresztą ta powieść nie składa się tylko z
romansu i tragedii: miłość miłością, ale brukiew trzeba wykopać, a krowy
wydoić. Hardy urozmaica główny wątek fabuły scenkami rodzajowymi z
życia robotników rolnych i w ogóle ludzi ubogich.
Umiejętnie buduje
nastrój kolejnych scen, lirycznych i dramatycznych. Opis poślubnego
wieczoru państwa Clare naprawdę chwyta za serce. Żeby tak pisać, autor
musiał mieć nie tylko talent literacki, ale też mnóstwo empatii i
psychologicznego zacięcia. Największą zaletą tej książki jest właśnie Tessa. To świetna, bezpretensjonalna i
wiarygodna postać i można tylko żałować, że Hardy wtłoczył ją w przesadnie melodramatyczną i przeładowaną symbolami fabułę.
***
A poza tym uważam, że osoby odpowiedzialne za demolowanie polskiego
systemu prawnego, politycznego, finansowego i społecznego powinny trafić co najmniej przed Trybunał Stanu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
"Błogosławieni, którzy nie mając nic do powiedzenia, nie ubierają tego w słowa". Z drugiej strony lubię meandrujące dyskusje, więc komentarze nie na temat również są tu mile widziane;).
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.