Pierwsze wydanie: 2012
Autorka: Elżbieta Cherezińska
Wydawnictwo: Zysk i S-ka
Seria: Odrodzone królestwo (tom I)
ISBN: 978-83-7785-060-2
Dzięki akcji Czytaj PL sięgnęłam po dwie książki: "Księżniczkę z lodu" Camilli Läckberg i "Koronę śniegu i krwi" Elżbiety Cherezińskiej (może jeszcze doczytam "Sekretne życie drzew). Na tę drugą pozycję zdecydowałam się tylko dlatego, że jednocześnie czytam "Zanim Polska została Polską" Przemysława Urbańczyka i ciekawa byłam, jak w XIII wieku poradzą sobie potomkowie bardzo enigmatycznych Piastów z przełomu X i XI stulecia. Teoretycznie powinnam to wiedzieć z lekcji historii, ale cóż - nie był to mój ulubiony przedmiot:).
Dzieje tej dynastii to świetny materiał na powieść historyczną albo serial (zresztą TVP właśnie coś tworzy na ten temat), pełen intryg i zbrodni, na przeprowadzanie których Piastowie - zdaje się - zużywali całą swoją kreatywność i kiedy należało nadać imię nowemu męskiemu potomkowi, to do głowy przychodziło im już tylko kilka możliwości: Bolesław, Kazimierz, Henryk albo ewentualnie Władysław. Po lekturze powieści Cherezińskiej niektórzy ówcześni książęta zyskali w moich oczach pewną osobowość, zmniejszyło się więc ryzyko, że pomylę na przykład śląskich z wielkopolskimi. Kto wie, może dzięki temu odważę się wreszcie zajrzeć do "Tylko Beatrycze"? U Parnickiego znajdę na pewno to, czego w "Koronie śniegu i krwi" niestety w ogóle nie ma: świetny styl. Cherezińska pozostaje tylko sprawnym rzemieślnikiem - opowiada ciekawe historie, ale jej książki nie mają wielkiej wartości literackiej.
Oczywiście doceniam umiejętność pisania o wydarzeniach z trzynastego wieku w sposób zrozumiały i przede wszystkim interesujący dla współczesnego przeciętnego czytelnika. Autorka dobrze wybrała sobie głównego bohatera - Przemysł II sam w sobie nie jest może w tej powieści szczególnie fascynującą postacią, ale jego losy dobrze ilustrują ten okres w historii naszego kraju (należałoby raczej napisać - w historii terenów obecnie należących do Polski). Poznajemy go jako młodego księcia poznańskiego (który oczywiście jest waleczny i bardzo przystojny), obserwujemy, jak dojrzewa do tej roli, jak poszerzają się jego perspektywy, rosną ambicje - do tego stopnia, że zaczyna myśleć o zjednoczeniu dzielnic/księstw i koronie królewskiej. Niestety, pretendentów do tronu było więcej, nie tylko wśród samych Piastów zresztą. Tym lepiej dla czytelnika, bo dzięki temu poznajemy nieco bliżej Wacława II (księcia, potem króla Czech, a w końcu i Polski) czy Władysława Łokietka, dwie kontrowersyjne postaci z trudnym dzieciństwem.
Władca świecki nie mógł wówczas (w jeszcze większym stopniu niż dziś) obyć się bez poparcia władzy duchownej. We wspomnianym procesie zjednoczenia kluczową rolę odegrał arcybiskup Jakub Świnka. Niestety, Cherezińska zrobiła z tym bohaterem mniej więcej to samo, co Sienkiewicz z Augustynem Kordeckim z "Potopie": przeidealizowała, i to mocno. Jakub jest skromny, pokorny, pobożny, "okropnie nie lubi polityki", wzrusza się, spuszcza oczy, "z nerwów zaciska palce u stóp" i mówi "jejku". Autorka posunęła się jeszcze dalej: wymyśliła sobie, że Świnka jest potomkiem Bezpryma (!), a nawet przytoczyła kilka jego dialogów z Bogiem (natomiast pewien książę rozmawia z Czarnym Panem i nie o Voldemorta tutaj chodzi...). Zaakceptowałabym elementy fantasy w powieści historycznej, ale nie idiotyczny, ckliwy dewotyzm. Tymczasem w "Koronie śniegu i krwi" mamy jeszcze Kingę i jej męża Bolesława Wstydliwego. On ma spiczaste uszy (?) i mówi do niej: "świątobliwości moja", ona pachnie liliami, świeci, przewiduje przyszłość, zapala czubkami palców świece, w jej obecności słychać anielskie chóry, a poza tym oboje potrafią latać. To już ten poziom absurdu, którego nie trawię.
Jeśli Cherezińska chciała wprowadzić trochę niesamowitości do swojej powieści, to mogła to zrobić w inny, bardziej sensowny sposób, na przykład poświęcając więcej miejsca Starszej Krwi (czyli - według autorki - plemionom zamieszkujących te ziemie przed nadejściem chrześcijan). Owszem, otrzymujemy tutaj kilka scen z "pogańskimi" obrzędami, ale jednocześnie czytelnik odnosi wrażenie, że możliwości przywódców Starszej Krwi ograniczają się do podsuwania chrześcijańskim władcom pięknych prostytutek, właściwie nie wiadomo, po co, skoro te kobiety nie zdobywały żadnego realnego wpływu na decyzje książąt. Szkoda. Marion Zimmer Bradley udowodniła, że o styku starych i nowych wierzeń można pisać z dużo większym rozmachem.
Tak, uwagi mam, liczne i krytyczne, ale mimo wszystko "Koronę śniegu i krwi" czytało mi się bardzo dobrze, również dlatego, że po "Sadze Sigrun" i "Legionie" wiedziałam, czego mogę się spodziewać po prozie Cherezińskiej i nie nastawiałam się na arcydzieło. Styl tej autorki, jak już wspomniałam, mnie osobiście wcale nie zachwyca, ale muszę przyznać, że kreowanie postaci wychodzi jej coraz lepiej. W tej powieści widać to bardzo dobrze: bohaterów jest wielu, a jednak udaje jej się w kilku akapitach tak sportretować niemal każdego z nich, że trudno go potem pomylić z kimś innym, nawet z jego licznymi imiennikami. Jeśli nie zniechęci Was mój tekst oraz dopisek (autorki? wydawcy?) na na okładce, informujący, że "Wraz z rykiem lwa do lotu budzi się orzeł" (?!?), to ewentualnie możecie zaryzykować i przeczytać. Jeśli jednak nie zdecydujecie się na tę lekturę, to wiele nie stracicie.
***
A poza tym uważam, że osoby odpowiedzialne za demolowanie polskiego
systemu prawnego, politycznego, finansowego i społecznego powinny trafić co najmniej przed Trybunał Stanu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
"Błogosławieni, którzy nie mając nic do powiedzenia, nie ubierają tego w słowa". Z drugiej strony lubię meandrujące dyskusje, więc komentarze nie na temat również są tu mile widziane;).
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.