Impresje

środa, 21 czerwca 2017

KSIĄŻKA

Tytuł: Książka. Najpotężniejszy przedmiot naszych czasów zbadany od deski do deski (The Book. A Cover-to-Cover Exploration of the Most Powerful Objects of Our Time)
Pierwsze wydanie: 2016
Autor: Keith Houston
Tłumaczenie: Paweł Lipszyc

Wydawnictwo Karakter 2017
ISBN: 978-83-65271-36-5
Stron: 464

Książka jako przedmiot w ciągu ostatniego tysiąclecia zmieniła się stosunkowo niewiele. Ja nie potrzebowałabym instrukcji obsługi, żeby zajrzeć do Księgi z Kells (zbiór ewangelii wyprodukowany prawdopodobnie ok. 800 roku w Irlandii), a średniowieczny mnich lub uczony wiedziałby, jak przewertować zawartość moich półek. W obu przypadkach zadziałałaby bariera językowa, ale nie techniczna.


Oczywiście inaczej ma się rzecz z ebookami i audiobookami. Nie kupuję ich, bo obawiam się, że gdybym za kilka czy kilkanaście lat chciała do nich wrócić, nie byłoby to już możliwe z powodu zmiany sposobu przechowywania i odtwarzania danych. Przykład: mam parę wygranych w różnych konkursach audiobooków, ale nie wysłucham ich na moim obecnym laptopie, bo nie jest wyposażony w czytnik CD. Wkrótce tych kilka płyt trafi do szuflady, w której już od dawna leżą stare kasety magnetofonowe. Przeczytanie książki wydanej sto lat temu nie stanowi żadnego problemu, ale odtworzenie ścieżki dźwiękowej z "Titanica" z kasety kupionej dwadzieścia lat temu wydaje się zupełnie niemożliwe, bo nie znam nikogo, kto miałby działający magnetofon. Oczywiście książka papierowa też nie jest wieczna i ma swoje wady, ale zalety nadal przeważają.

Od dawna i do niedawna dłuższe teksty publikowano w formie książki. Wypracowanie tego standardu zajęło ludzkości mnóstwo czasu, miało wiele etapów i kilka ślepych zaułków, a finał nie był przecież wcale taki oczywisty. Książka Keitha Houstona opowiada o tym, jak nasi (szeroko rozumiani) przodkowie przeszli od rycia znaków w glinie ostrym patykiem do współczesnych maszyn poligraficznych; o tym, jak papirus został zastąpiony pergaminem, a potem papierem; jak ewoluowały ilustracje i o tym, dlaczego książka ma taki, a nie inny kształt.

Książka o książce na pewno nie stanie się bestsellerem w kraju, w którym dominują wtórni analfabeci, ale tych nielicznych, którzy jeszcze czytają, powinna zainteresować. To pozycja popularnonaukowa, ubarwiona anegdotami, którymi można błysnąć w towarzystwie, dość łatwa w odbiorze, może poza fragmentami o rozwoju maszyn drukarskich (podane w nich informacje trochę mnie przytłoczyły, bo moja nauka o tym, jak działają maszyny, ograniczyła się do przerysowania kuchenki gazowej z instrukcji obsługi do zeszytu od techniki, a było to ponad dwadzieścia lat temu).

Szczególnie interesujące wydały mi się informacje o tym, jak produkowano pergamin. Nigdy wcześniej się nad tym nie zastanawiałam. Kiedy na przykład oglądałam średniowieczne antyfonarze w klasztorze karmelitów w Krakowie, zwracałam uwagę na walory estetyczne tych ksiąg, podziwiałam doskonały stan, w którym przetrwały ponad sześćset lat, ale nie zaprzątałam sobie głowy cierpieniem zarżniętych zwierząt ani całym tym nieprzyjemnym procesem obróbki ich skór. Teraz już wiem, że następnym razem warto spojrzeć uważniej, bo na pergaminie można podobno dostrzec drobne włoski, ewentualne skazy na skórze "dawcy", a pod światło nawet siateczkę żył, ciemniejszą, jeśli producent pergaminu nie przyłożył się do należytego spuszczenia krwi. Dowiedziałam się również o istnieniu tzw. welinu dziewiczego, wytwarzanego z "cieląt i jagniąt uzyskanych w wyniku aborcji lub poronionych" - taka skóra nie była zniekształcona przez ugryzienia i blizny i była łatwiejsza w obróbce, pergamin był nieskazitelny i chętnie wykorzystywany przez twórców magicznych zaklęć. No i czy mogłabym przypuszczać, że do produkcji papieru używano dawniej między innymi zużytych lnianych szmat (a bielizna osobista zużywała się najszybciej)? Nie, nie mogłabym.

Informacja z gabloty: "Antyfonarze karmelitańskie stanowiące uposażenie krakowskiego klasztoru w 1397 roku. Praga, klasztor karmelitów, 1394-1397"

W części trzeciej autor przedstawił zmiany, jakie stopniowo zachodziły w technikach ilustrowania ksiąg. Interesująco opisał pochodzenie i rozwój drzeworytów i miedziorytów, w tym udział kościoła katolickiego w upowszechnieniu produkcji powielanych obrazków. Kościół zarabiał m.in. na sprzedaży wizerunków świętych, które miały chronić wiernych przed różnymi nieszczęściami. Zysk tej organizacji był tym większy, im niższy koszt produkcji. Drzeworyt był zdecydowanie tańszy niż ręczna robota.

Wielu wynalazców i twórców, którzy przyczynili się do rozwoju książki, niestety nie miało za sobą takiego doświadczenia w biznesie, jakie kościół zdobywał przez całe wieki. Tylko nieliczni dorobili się na swoich innowacjach. Gutenberg zbankrutował, ale np. żyjący prawie dwa tysiące lat temu chiński urzędnik Cai Lun, który prawdopodobnie znacząco przyczynił się do usprawnienia procesu produkcji papieru, już za życia cieszył się w swoim kraju wielkim poważaniem i wpływami. Albrecht Dürer podobno nieźle zarabiał na swoich wspaniałych drzeworytach do Apokalipsy, a John James Audubon i londyńscy grawerzy Robert Havell i Syn też raczej nie stracili na ekskluzywnej serii miedziorytów "Ptaki Ameryki", której nabywcami byli przeważnie europejscy arystokraci. W 2010 roku pierwsze wydanie tej pozycji sprzedano na aukcji w Londynie za ponad 11 milionów dolarów. Niektórzy kolekcjonerzy są w stanie zrobić naprawdę dużo, żeby zdobyć upragnioną pozycję. 

Tak było i dawniej. Keith Houston opisał sposób, w jaki Ptolemeusz III Euergetes, władca Egiptu w III wieku p.n.e., powiększał zbiory Biblioteki Aleksandryjskiej (wtedy były to jeszcze zwoje).
Wypożyczywszy z Aten zbiór dzieł klasycznych w zamian za sowity depozyt  - piętnaście "talentów" w srebrze, o łącznej wadze blisko czterystu kilogramów - kazał skrybom z Muzejonu skopiować oryginały, a nowe wersje (z pewnością zawierające nowe błędy, nieuniknione w ręcznym przepisywaniu) polecił odesłać zaskoczonym Ateńczykom. Przekaz był czytelny: proszę bardzo, jeśli nie jesteście zadowoleni, możecie zwrócić srebro. Ateńczycy srebro zachowali, a oryginały zostały w Muzejonie. Metodę uzyskiwania nowych dóbr w zamian za stare Euergetes zastosował do statków zawijających do portu w Aleksandrii, polecając urzędnikom celnym, by odbierali książki pasażerom. I tym razem oryginały zasilały zbiory biblioteki w Muzejonie, statki zaś odpływały ze świeżo wykonanymi kopiami. Jeśli w wyniku tego pirackiego procederu nie udało się zdobyć pożądanej pozycji, Euergetes wysyłał po nią emisariusza na targi książki w Atenach i na Rodos. [str. 286]
Gdyby żył obecnie, wykupiłby pewnie całą ofertę Amazona. 

Proces produkcji książki niesamowicie się uprościł i staniał, więc i sama wartość książek mocno się zdewaluowała. Dawniej posiadali je wyłącznie ludzie zamożni, i to w niewielkich ilościach, a dziś walają się w koszach w hipermarketach i kosztują czasami mniej niż filiżanka kawy. Niektórzy przewidują jednak, że w nieodległej przyszłości będzie odwrotnie: papierowa książka stanie się dobrem luksusowym, kolekcjonerskim. A więc... kolekcjonujmy:). W "Książkę" Keitha Houstona warto zainwestować, bo - abstrahując już od interesującej treści - jest naprawdę świetnie wydana.



***
A poza tym uważam, że osoby odpowiedzialne za demolowanie polskiego systemu prawnego, politycznego i społecznego powinny trafić co najmniej przed Trybunał Stanu. 


2 komentarze:

  1. "Książka" jest na mojej liście: do przeczytania. Absolutnie zgadzam się z tym, że papier to jednak papier. Zresztą inna forma książki niż tradycyjna jest dla mnie nie do przejścia. Audiobooki - nie potrafię się skupić, czytnik: jakieś bezduszne urządzenie (dla mnie!). Pozdrawiam serdecznie i zapraszam do mnie! http://matkapolkaczytajaca.blox.pl/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie mam problemu z czytaniem na telefonie albo tablecie, czytam w ten sposób prasę i przeglądam internet. To chyba kwestia przyzwyczajenia (albo konieczności). Z kolei audiobook uważam za świetne uzupełnienie wersji papierowej, przydatne, kiedy z różnych przyczyn nie można czytać, ale da się słuchać. Są jednak teksty przyswajalne tylko w formie tradycyjnej, papierowej, gdzie bez problemu można wrócić do poprzedniego akapitu czy cofnąć się o kilka stron, żeby się co do czegoś upewnić.

      Również pozdrawiam:).

      Usuń

"Błogosławieni, którzy nie mając nic do powiedzenia, nie ubierają tego w słowa". Z drugiej strony lubię meandrujące dyskusje, więc komentarze nie na temat również są tu mile widziane;).

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.