Nie mogłam nie obejrzeć najnowszej ekranizacji "Ani z Zielonego Wzgórza", która zresztą okazała się raczej oryginalną adaptacją powieści.
Na początku wszystko względnie się zgadza, ale z każdym kolejnym odcinkiem obserwujemy coraz większe rozbieżności między scenariuszem a książką Lucy Maud Montgomery. Z jednej strony w serialu więcej jest realizmu i naturalizmu: pokazano np. jak źle traktowano Anię w domach, w których wcześniej pracowała, i jak to na nią wpłynęło. Bardziej prawdopodobne wydaje się chłodne - łagodnie mówiąc - przyjęcie sieroty przez społeczność Avonlea, zwłaszcza przez dzieci, niż powieściowe ostrożne zaciekawienie. Za to zupełnie nierealne wydaje się zachowanie Ani i parobka Jerry'ego pod dachem ciotki Józefiny - nie sądzę, żeby taka dziewczynka pozwoliła spać w swoim łóżku jakiemukolwiek przedstawicielowi płci przeciwnej, nawet rówieśnikowi, bo ten bał się zasnąć w luksusowym pokoju gościnnym. Bieganie po okolicy w piżamce lub bieliźnie też chyba nie było typowe dla mieszkanek Wyspy Księcia Edwarda.
Kiedy obejrzałam sceny, w których Maryla i pani Linde rozmawiają o menstruacji i feminizmie, myślałam, że nic mnie już nie zdziwi. A jednak - z odcinka na odcinek robiło się coraz bardziej dramatycznie i cała historia zmierza w kierunku, którego już nie potrafię przewidzieć. Pierwszy sezon ma (tylko) siedem odcinków, oczywiście widziałam już wszystkie, ale nadal nie wiem, w jakim stopniu autorzy serialu zrealizowali już swoje zamierzenia dotyczące pierwszego tomu, tzn. czy w kolejnych sezonach pojawią się jeszcze takie wątki jak organizowanie szkolnego koncertu, odgrywanie Elaine, gra w wyzywanki, farbowanie włosów, nauka w seminarium itd., czy może wydarzy się coś zupełnie innego, o czym Lucy Maud Montgomery nie tylko nie napisała, ale o czym bałaby się nawet pomyśleć.
Czytałam "Anię" milion razy, więc każde odstępstwo od oryginału (ale i każde nawiązanie do niego) natychmiast wychwytuję. Nie oczekiwałam dokładnego przeniesienia na ekran całej powieści, akceptuję proponowane zmiany, ale jedno mi przeszkadza - relacja Ani i Gilberta. Zdecydowanie zbyt szybko ich znajomość przechodzi od etapu "dumy i uprzedzenia" do etapu, no cóż, jeśli nie przyjaźni, to przynajmniej wzajemnej sympatii. Szczęśliwe zakończenie jest tym szczęśliwsze, im później nastąpi. Tu niestety dzieje się to już w pierwszym sezonie, ale wyobraźnia scenarzystów jest rzeczywiście imponująca, więc zapewne jeszcze parę razy mnie zaskoczą: Ania i Gilbert pozostają dziećmi, więc mają jeszcze trochę czasu, żeby się znowu na siebie poobrażać, a potem pogodzić.
Można mieć różne opinie o scenariuszu, ale chyba trudno coś zarzucić obsadzie. Amybeth McNullty wygląda tak, jak dziewczynka wymyślona przez Lucy Maud Montgomery: bardzo chuda i niezbyt ładna, zwłaszcza w świetle obowiązujących wtedy kanonów urody (tak jak Ania nie mogła powiedzieć o Rebece Dew po prostu "Rebeka" albo "panna Dew", tak jak nie mogę napisać "Montgomery" albo nawet "Lucy Montgomery" - to absolutnie niemożliwe bez cudzysłowu). Oczywiście aktorka wcale nie jest brzydka, ale zadbano o to, żeby jej uroda jeszcze nie rzucała się w oczy. I bardzo dobrze gra, jak zresztą wszyscy aktorzy w tym serialu. Szczególnie jednak ujęła mnie Geraldine James w roli Maryli. Zawsze wyobrażałam sobie, że Maryla wygląda jak Colleen Dewhurst, więc potrzebowałam chwili, żeby zaakceptować w tej roli kogoś innego, ale w końcu mi się udało. Przepadałam też za Patricią Hamilton w roli pani Linde, ale ponieważ tę postać przypominała mi też jedna z moich cioć, to łatwiej przyszło mi pogodzić się z jej kolejną odsłoną. Cieszę się z poszerzenia wątku Mateusza, fajnie wypada też Diana, ale z jej rodziców niepotrzebnie zrobiono parę snobów.
W tym serialu zabrakło mi trochę sielskości i pogody Avonlea. Tytułowej bohaterce, Gilbertowi i Cuthbertom (a nawet Gillisom!) niemal ciągle przydarzają się jakieś nieszczęścia, a przecież od przybycia na Zielone Wzgórze Ania miała całkiem szczęśliwe dzieciństwo, przynajmniej do śmierci Mateusza. I nawet kiedy przebywała w "otchłani rozpaczy", to z powodów względnie błahych. Scenarzyści serialu najwyraźniej doszli jednak do wniosku, że sielskość jest passé - i niewykluczone, że mają rację, przynajmniej jeśli chodzi o współczesne nastolatki, do których - zdaje się - adresowana jest ta produkcja.
Nie jest to serial pozbawiony wad, ale na pewno chętnie obejrzę kolejne sezony. Z ciekawości, dla gry aktorskiej i wrażeń estetycznych (wreszcie widać, że Wyspa Księcia Edwarda to naprawdę wyspa!). Mam tylko nadzieję, że ludzie, którzy dla Netfliksa robili napisy w języku polskim, przestaną w końcu tłumaczyć imię pani Linde jako "Małgorzata". Przypuszczam, że nawiązują do tłumaczenia Rozalii Bernsteinowej, ale to bez sensu, skoro widz ciągle SŁYSZY "Rachel".
Zapowiedź:
Czołówka:
***
A poza tym uważam, że osoby odpowiedzialne za demolowanie polskiego
systemu prawnego powinny trafić co najmniej przed Trybunał Stanu.
Bardzo dziękuję za tą garść szczegółów, ponieważ facebook dzień w dzień reklamuje mi ten serial, a ja nawet nie kliknęłam do tej pory na trailer :) Trochę mnie zniechęca tendencja do uwspółcześniania (nie podobało mi się to też w przypadku "Wikingów"), ale ogólnie Twoje słowa i zwiastun pozostawiają dobre wrażenie. Na pewno kiedyś obejrzę, poczekam na kolejne sezony.
OdpowiedzUsuńps.
Twoje peesy jak zawsze w punkt!
Przed seansem ja też unikałam trailerów i recenzji, nie miałam więc żadnych oczekiwań. Uwspółcześnienie jestem w stanie przeboleć, ale niektóre pomysły scenarzystów wydały mi się po prostu bezsensowne (np. wątek Gilberta, ale nie tylko). Z drugiej strony aktorstwo, scenografia i sceneria w dużej mierze to rekompensują. Liczę na to, że w kolejnych sezonach będzie trochę więcej sielskiej niewinności Avonlea - przecież właśnie za to lubimy powieści Lucy Maud Montgomery!
UsuńCo do peesów: bardzo martwi mnie obecna sytuacja, fatalnie oceniam obecnie rządzących, ale najgorsze jest to, że w sondażach politycy PiS wciąż wypadają całkiem nieźle, a to oznacza, że istotna część naszego społeczeństwa to ludzie głupi, naiwni, obłudni, egoistyczni, prostaccy i cholernie krótkowzroczni. I właśnie to napawa mnie największym pesymizmem. Polityków można odsunąć od władzy, ale co zrobić z popierającymi ich w ciemno obywatelami?
Bardzo dziękuję za wnikliwą analizę. Mnie też zapowiedzi atakują, ale Netflixa nie posiadam, więc ignorowałam. A tu widzę, że może niesłusznie.
OdpowiedzUsuńNetflix to straszny pożeracz czasu:). Zawsze planuję obejrzeć tylko jeden odcinek, no najwyżej dwa, a potem nagle jest już druga w nocy, za pięć godzin trzeba wstać i iść do pracy... "Anię" obejrzałam za jednym posiedzeniem;).
UsuńNie nazwałabym mojego wpisu wnikliwą analizą, może raczej krótkim komentarzem:).