Impresje

piątek, 1 lipca 2016

OLIVE KITTERIDGE

Tytuł: Olive Kitteridge
Pierwsze wydanie: 2008
Autorka: Elizabeth Strout
Tłumaczenie: Ewa Horodyska

Wydawnictwo Nasza Księgarnia
ISBN: 978-83-10-12833-1
Stron: 341

 
Czytając tę książkę, wciąż miałam przed oczami (oczywiście metaforycznie) jej wybitną ekranizację. Nie potrafię rozpatrywać tych dwóch dzieł osobno, Olive zawsze będzie miała dla mnie spojrzenie Frances McDormand, a Henry - twarz Richarda Jenkinsa.

Gdyby nie serial, prawdopodobnie wcale nie zwróciłabym uwagi na te opowiadania. Niedawno zdałam sobie sprawę z tego, że częściej sięgam po pozycje autorstwa panów, a jeśli już decyduję się na przeczytanie beletrystyki napisanej przez kobietę, robię to na ogół dopiero wskutek czyjejś rekomendacji. Gdybym zobaczyła tę książkę w bibliotece lub księgarni, wyobraziłabym sobie niechybnie, że to coś w rodzaju "Olive Kitteridge wśród lawendy" albo "nad rozlewiskiem" i ominęłabym cały regał szerokim łukiem. Preferuję mniej - jakby to powiedzieć - emocjonalny rodzaj narracji niż ten charakterystyczny dla tzw. literatury kobiecej. I między innymi właśnie dlatego opowiadania Elizabeth Strout bardzo mi się spodobały.

W zbiorze jest ich trzynaście. Łączy je tematyka, miejsce akcji i postać Olive, która w każdym opowiadaniu odgrywa większą lub mniejszą rolę. Narracja jest równie oszczędna w opisywaniu uczuć bohaterów jak główna bohaterka w wyrażaniu swoich własnych.

Fabularnie to po prostu sceny z życia amerykańskich prowincjuszy: ktoś ma kłopoty z wychowaniem syna, tego dręczą traumatyczne wspomnienia z dzieciństwa, ów planuje rozstać się z żoną i zamieszkać z inną kobietą, a ten niedawno został wdowcem i nie ma pojęcia, co zrobić z czasem, który mu pozostał.

Jeśli spojrzymy głębiej, dostrzeżemy historie o samotności odczuwanej nawet (a czasem zwłaszcza) w gronie najbliższych; o dobrych intencjach i dobrych uczuciach, którymi trzeba się pochwalić i które trzeba wypowiedzieć, a nie tylko okazać, bo w przeciwnym razie inni ich nie dostrzegą i nie docenią; o nieprzemijającej potrzebie miłości i bliskości, również fizycznej, drugiego człowieka, którą odczuwa się przez całe życie, nawet u jego schyłku. 

Szczególnie ujęła mnie Olive Kitteridge - jedna z najciekawszych i najlepiej napisanych bohaterek literackich spośród tych, z którymi się ostatnio zetknęłam. Poznajemy ją, kiedy ma kilkunastoletniego syna, którego bardzo kocha i który się jej boi, oraz męża, którego czasami akceptuje, czasami odpycha, a niemal zawsze strofuje. Żegnamy jako kobietę po siedemdziesiątce, która wreszcie, dopiero wtedy, "zdecydowała się zamknąć oczy na ziejącą samotność tego rozświetlonego świata" i nauczyła się cieszyć tym, co jej dano, słoneczną chwilą, która przecież każdemu niekiedy się przytrafia.

"Olive Kitteridge" raczej nie znajdzie się w żadnym "topie książek idealnych na wakacje", ale jeśli ktoś szuka dobrej literatury obyczajowej, to polecam. Wszechobecny w tym tomie smutek może nawet nieco zmrozić - wprawdzie nie powietrze, ale nastrój czytelnika.



 ***   ***   ***

A poza tym uważam, że wyrok Trybunału Konstytucyjnego z 9 marca 2016 roku powinien zostać opublikowany.
 

11 komentarzy:

  1. Mam ją wpisaną na listę do przeczytania od czasu, gdy ukazała się jako "Okruchy codzienności". A teraz wywiad z autorką w "Książkach" (zaimponowała mi swoim dążeniem do bycia pisarką i pracą nad tym), jak na zawołanie wpis u Ciebie... ;-) Może jesienią ją w końcu przeczytam. Bardzo interesująco zapowiada się też najnowsza powieść Strout; kartkowałam ją dziś w empiku i wydaje się, że też ma oszczędną narrację.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zbieżność zupełnie przypadkowa:).

      Czytałam niedawno recenzję "Mam na imię Lucy" na pewnym blogu. Niby była pozytywna, ale jakoś zniechęciła mnie do lektury. Zresztą raczej nie lubię czytać pod rząd kilku książek tego samego autora.

      Wywiadu ze Strout nie czytałam, ale przypuszczam, że powinny się z nim zapoznać osoby, którym się wydaje, że są pisarzami, bo jakaś firma wydała ich książkę. Imię ich Legion, niestety.

      Usuń
    2. Powinny, tylko nie wiadomo, czy odniosłoby to pożądany skutek. Strout mówi m.in. o prowadzonych przez siebie zajęciach creative writing - dla jej studentów najważniejsze było jak najszybsze opublikowanie książki, nie bardzo chcieli pracować nad swoim dziełem i rozwijać własne umiejętności. Szybki efekt jak najmniejszym wysiłkiem... znamienne dla naszych czasów :-/

      Usuń
    3. Może jestem staromodna, ale wydaje mi się, że osoba utalentowana i pracowita potrzebuje czasu i dobrego redaktora, żeby publikować dobre rzeczy, natomiast tym, którzy talentu nie mają, nie pomogą żadne kursy, nawet najbardziej "kreatywne".

      Potencjalni pisarze chcą szybko publikować, wydawcy chcą szybko i dużo zarobić, więc wciąż ukazują się nowe książki, ale większość jest niewiele warta.

      Usuń
    4. Zgadzam się w całej rozciągłości :-). Choć myślę, że uwagi uznanego pisarza mogą być pomocne, o ile początkujący twórca zechce się do nich zastosować.

      Usuń
    5. Ktoś, kto chce pisać porządną literaturę popularną, chyba rzeczywiście może na takich kursach skorzystać, ale osoba, która planuje tworzyć ambitną literaturę piękną - raczej nie. Wyobraźmy sobie takiego Gombrowicza, Lema, Pilcha czy Tokarczuk na jakichś kursach...

      Usuń
  2. Czytałam pierwsze wydanie i byłam rozczarowana. Może dlatego, że wcześniej naczytałam się Munro i miałam wrażenie, że Strout jest jej gorszą wersją. Ale mam plan, żeby wrócić do Olive i przekonać się, czy tym razem będzie lepiej.;)
    Serialu nie znam, więc chociaż jedno obciążenie odpada.;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dla mnie książka była właściwie uzupełnieniem serialu, który widziałam wcześniej, i właśnie przez pryzmat ekranizacji oceniałam opowiadania Strout. Po lekturze też przyszła mi na myśl Munro, a konkretnie "Uciekinierka", a skoro i Ty miałaś podobne skojarzenia, to chyba coś jest na rzeczy:).

      Usuń
    2. Tez pomyślałaś o Munro? Na dodatek o "Uciekinierce"?;) To nie może być przypadek.;)

      Usuń
    3. Nie może, bo tylko "Uciekinierkę" czytałam:)).

      Usuń

"Błogosławieni, którzy nie mając nic do powiedzenia, nie ubierają tego w słowa". Z drugiej strony lubię meandrujące dyskusje, więc komentarze nie na temat również są tu mile widziane;).

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.