Od czasu do czasu ożywa na chwilę dyskusja o kondycji i znaczeniu blogów książkowych, zwłaszcza na tle stron o innej tematyce. Niektórzy blogerzy czują się niesłusznie niedoceniani, inni utrzymują, że na statystykach im nie zależy, bo pisanie o książkach to ich pasja.
Źródła i cele tej pasji mogą być jednak bardzo różne, a co za tym idzie różne są też sposoby jej realizowania. Bardzo uogólniając, można podzielić blogerów na takich, którzy skupiają się na zachęceniu lub zniechęceniu potencjalnych czytelników do danej książki, oraz autorów głębszych analiz adresowanych głównie do osób, które omawianą pozycję już znają.
Od jednych i drugich wymaga się (przynajmniej teoretycznie) poparcia opinii rzeczowymi argumentami, przy czym zdradzanie fabuły jest zdecydowanie źle widziane. Nie raz i nie dwa docierały do mnie odgłosy oburzenia ze strony autora albo wydawnictwa, które miało do blogera pretensje o spoilery (jeśli ktoś zna sensowny odpowiednik tego słowa w języku polskim, to proszę o uświadomienie mnie w tym względzie) zawarte w recenzji/opinii. Nie chodziło, oczywiście, o mnie - rzadko piszę o polskiej literaturze współczesnej, której twórcy są pod tym względem szczególnie wrażliwi, a nawet gdybym pisała częściej, to przecież i tak mało kto by to przeczytał i skrytykował;).
Spoilerowanie potępiane jest również przez wielu blogerów, bo oni (my?) sami na innych blogach poszukują rekomendacji, a nie analiz. W związku z tym na blogach książkowych rzadko wywiązuje się dyskusja o książkach - większość komentarzy to raczej towarzyska wymiana zdań na zupełnie inny temat (nie potępiam, konstatuję;)). Blog służy do prezentowania poglądów autora, ale do ich wymiany dochodzi rzadko. Inną sprawą jest to, że zdecydowanie nie każda książka warta jest analizowania.
Na swoim blogu nie unikam spoilerów, o ile wydają mi się konieczne, ale staram się o nich ostrzegać. Pojawiają się zwłaszcza kiedy drobiazgowo analizuję jakiś konkretny wątek (np. sytuację kobiet w "Emancypantkach" Prusa albo postać ateisty u Elizabeth Gaskell). A tak swoją drogą - tego rodzaju wpisów na blogach książkowych trochę mi brakuje. Ludzie piszący o serialach, filmach czy grach często poświęcają cały sążnisty tekst konkretnej postaci albo pojedynczemu odcinkowi, a blogerzy książkowi analizując kilkusetstronicową powieść, ograniczają się do dwóch, trzech akapitów. Oczywiście nie twierdzę, że dłuższy wpis jest z definicji lepszy niż krótki;)
PS. Szablon się jeszcze "robi" i nie wszystko działa i wygląda tak jak powinno.
Ja spoilerów w opiniach nie lubię - tak jak chyba każdy i z oczywistych względów, ale nielubieniem tym obejmuję w ogóle wszelkie streszczenia fabuły (których spoilery są przecież, w różnym natężeniu, nierozerwalną częścią). Nudzą mnie te wszystkie mniej lub bardziej szczegółowe opisy perypetii książkowych bohaterów i nie ukrywam, że czytając wpisy blogerów, całkowicie je pomijam. Mam świadomość nieuniknionego posługiwania się odniesieniami do fabuły podczas dyskusji o książce i zadziwiłabym się mocno czyjąś umiejętnością prowadzenia sensownej debaty bez odwoływania się do konkretnych wskazań fabularnych. Tu sprawa jest jasna, ale w recenzjach czy opiniach najbardziej interesują mnie ogólne odczucia własne autora odnośnie czytanej książki, bez drobiazgowego wchodzenia w perypetie bohaterów. Najlepiej, kiedy recenzent pobieżnie, w dwóch, trzech zdaniach zarysowuje tylko problematykę omawianej lektury, co daje mi możliwość zorientowania się w jej rodzaju i stwierdzenia, czy jest to ewentualnie coś dla mnie (o ile, oczywiście, zawartość danego tytułu nie jest mi już znana skądinąd). Wszystko, co mi na milę pachnie streszczeniami i dłubaniną w fabule, czytelnika we mnie nie ma: ograniczam się jedynie do przeczytania końca wywodów, z reguły kilku ostatnich zdań lub jednego dłuższego akapitu. Autor opinii się napracuje, ja nie docenię wcale - taka jest prawda.
OdpowiedzUsuńNa marginesie dodam również, że nic mnie tak od recenzji nie odstręcza, jak odwoływanie się jej autora (głównie w formie sążnistego początku) do kręgu tzw. doświadczeń wspólnych (typu: "każdy z nas zapewne widział/zna z autopsji/doświadczał/myślał...", po czym następuje dłuższa deliberacja pod szyldem "z życia wzięte"). Od razu opuszczam stronę.
Swego czasu rozbawiło mnie bardzo zdanie, rozpoczynające recenzję "Korony śniegu i krwi": "Każdy chyba słyszał o Bolesławie Chrobrym..." - no tak, każdy, kto chodził do szkoły podstawowej ;)
UsuńKiedyś to może i zapamiętał ze szkoły, teraz nie byłabym już taka pewna: współcześni absolwenci szkoły podstawowej mogą się już chyba tylko poszczycić powszechną znajomością Justina Bibera.
UsuńO wyższych szczeblach edukacji nawet nie wspominam, pamiętając niegdysiejszą ankietę przeprowadzoną wśród studentów, podczas której nikt z kilkunastu osób w grupie nie potrafił rozpoznać na zdjęciu Piłsudskiego.
Mnie ostatnio jakoś mniej bawi takie typowe recenzowanie, a właściwie opiniowanie książek. Może to dlatego, że nie czytałam ostatnio powieści, którą bym się zachwyciła, albo którą bym znienawidziła - wtedy pisać jest łatwiej. W ogóle moje posty wydają mi się płaskie i beznadziejne: wstęp, o fabule, wrażenia. Nudzi mnie to już trochę. W czerwcu minie sześć lat od założenia tego blogu, nasz związek wkracza w fazę "to skomplikowane";).
UsuńZ młodzieżą kontaktu nie mam, ale chyba tak tragicznie nie jest? A jeśli nawet, to winę za to ponosimy my - dorośli.
Mam nadzieję, że w ramach odświeżania bloga nie zaczniesz nagle ubarwiać postów zdjęciami swoich śniadań (oczywiście z obowiązkową razową kromusią i kolorowym mixem malowniczo udrapowanych warzywek) czy głęboko przemyślanych "strojów dnia", skomponowanych wedle najnowszych trendów ku zawistnym spazmom koleżanek. Skomplikowałoby to, przyznaję, mój stosunek do Twojego bloga :)
UsuńZ drugiej strony, chętnie zobaczyłabym tu jakiś "haul" zakupowy, błyskotliwie opisany z ledwie skrywaną dumą wytrawnego łowcy ;)
Do winy w kwestii młodzieży w ogóle się nie poczuwam - jako dorosły, pamiętając doskonale swoje lata szkolne, upływające mi głównie na samodokształcaniu się w ciągłej pogoni za rzadko kiedy zaspokojoną ciekawością wszystkiego. I chociaż kujonem nigdy nie byłam, w liceum miałam np. większą wiedzę niż nasza polonistka i czasami z nudów na lekcjach, przyznaję bez bicia, potrafiłam wciągać ją w męczarnie tłumaczenia mi rzeczy, o których nie miała zielonego pojęcia.
Także winy w sobie, powtarzam, nie widzę. bo przecież można, jak się chce, z własnej inicjatywy szukać czegoś więcej i wychodzić nieco dalej.
Na razie odświeżyłam tylko szablon (tzn. nakreśliłam komu trzeba pewne wytyczne, jak ma wyglądać). To, o czym napisałaś w pierwszym akapicie, w moim przypadku jest absolutnie niemożliwe, bo rano jem to, co da się przygotować w maksymalnie pięć minut (staram się wygospodarować 20 minut na czytanie), a to wyklucza wszelki artyzm, no i nie zdarza mi się głęboko zastanawiać nad "strojem dnia", bo jestem absolutnie pozbawiona gustu i wkładam to, co tam akurat mam pod ręką (oczywiście - nie do pracy). Musiałam sprawdzić, co to jest "haul" zakupowy, bo w życiu o czymś takim nie słyszałam:). Wolę parodiować coś, na czym się trochę znam.
UsuńPolonistka pewnie Cię "uwielbiała";). Moja nauczycielka z liceum myślała, że nazwisko Umberto Eco powinno się zapisywać jako "Ecco". No cóż...
Mój wkład w edukację przyszłej młodzieży polega na tym, że bratanicy męża kupuję książeczki z bajkami i wierszykami Tuwima czy Brzechwy zamiast zabawek. Może to jakoś zaprocentuje:).
Ale co się Tobie nie podoba we własnych postach, to już zupełnie zrozumieć nie mogę. Według mnie wszystko jest w porządku. Masz swój styl, dobrze się to czyta. Można się czegoś dowiedzieć, widać Twoją osobowość. Skrupulatność i konkretność tych wpisów jest godna podziwu.
UsuńNo, ale jak już tam sobie chcesz - w końcu to Twój blog i Tobie ma sprawiać przede wszystkim przyjemność :) Tylko, proszę, ostrożnie z radykalizmem ;)
Muszę od czasu do czasu sobie pomarudzić, zaczynam do siebie, a potem zabieram się za resztę świata;).
UsuńA tak serio, to widzę, że inni (amatorzy, jak ja) piszą o książkach o wiele lepiej ode mnie, więc zastanawiam się, czy upublicznianie moich tekścików ma sens, bo aż mi głupio, kiedy się z niektórymi porównuję. Może zmiana szablonu (wirtualny odpowiednik uporządkowania biurka) zdopinguje mnie do poczynienia jakichś postępów? Zobaczymy:).
A propos ostatniego akapitu: wydaje mi się, że łatwiej jest zanalizować postać znaną z filmu, niż z literatury. Przynajmniej mnie i zwłaszcza dotyczy to seriali - ich bohaterowie sa dla mnie wyraziści, poznajemy ich przez dłuższy okres czasu, podczas gdy obraz postaci literackiej opiera się głownie o wyobrażenia czytelnika. Wiec to by była inna analiza. Btw. gdy napisałam kilka wpisów z analizą postaci Sherlocka Holmesa, nie zainteresował się tym pies z kulawą nogą
OdpowiedzUsuńWłaśnie. Przez dłuższy czas. Lubię seriale, ale ich twórcy często nie wiedzą, kiedy skończyć, więc ja porzucam je po dwóch, maksymalnie trzech sezonach. Z seriami książkowymi rzadziej mi się to zdarza. I łatwiej mi pisać o literaturze, może dlatego, że robię to mniej nieumiejętnie;). Jeśli nikt tego nie czyta, to trudno;).
UsuńPodobają mi się właśnie te sążniste recenzje. Sama chciałabym umieć pisać takie głębokie analizy, ale wciąż tylko się uczę. Staram się nie spoilerować, gdy jednak wydaje mi się, że napisałam za dużo zawsze to zaznaczam.
OdpowiedzUsuńNie przeszkadzają mi też recenzje ze spoilerami. Czytam je po prostu zazwyczaj po przeczytaniu książki. Zdarza mi się jednak sięgać po teksty, które nie są wolne od spoilerów, w przypadkach, gdy wiem, że daną lekturę nie przeczytam w najbliższym czasie, albo nie przeczytam wcale.
Myślę, że to taki odpowiedni kompromis :)
Może rozwiązaniem jest podzielenie wpisu na część ogólną i część zawierającą spoilery. Zdarzało mi się tak robić.
UsuńMnie znajomość zakończenia przeszkadzałaby tylko w czytaniu kryminałów, horrorów i tego typu książek. Jeśli powieść jest dobra, to mogę ją czytać nawet kilka razy pod rząd.
Ależ mnie denerwuje ta nagonka na spoilery. Mistrzynią w tym względzie jest jedna moja koleżanka, której przeszkadzają nawet nieistotne szczegóły, które ciężko wcisnąć w definicję spoilera – kto gdzie mieszkał albo jak się wabił jego pies. A jak opowiedzieć o książce w zupełnym oderwaniu od fabuły i świata przedstawionego?
OdpowiedzUsuńOsobiście, gdybym była autorem, to bym się cieszyła, jakby ktoś rozebrał moją książkę na czynniki pierwsze. Nawet, gdyby wynik tej analizy nie był zbyt korzystny. Lepsza jedna taka recenzja, świadcząca o wnikliwej lekturze, niż tysiąc laurek, które ślizgają się po powierzchni i tak naprawdę nie wiadomo, czy ktoś rzeczywiście przeczytał, czy tylko zrobił kompilację z tekstów znalezionych w sieci.
Więc ogólnie też jestem za sążnistymi recenzjami. Tylko też nie z każdą książką się tak da.
Jasne, są książki, których przeczytanie wymaga tak wielkiego samozaparcia, że na pisanie o nich już go nie starcza. Nie ma też sensu tworzyć elaboratów o książkach przeciętnych. Ale jeśli się już coś o książce pisze, dobrej czy złej, to powinno się - moim zdaniem - jednak choćby wspomnieć, o czym ona jest. Pytasz, "jak opowiedzieć o książce w zupełnym oderwaniu od fabuły i świata przedstawionego". Wielu prasowych recenzentów udowadnia, że można;).
UsuńTylko raz mi się zdarzyło, że autorka odniosła się do mojej opinii o jej książce, ale nie doceniła mojej analizy:).
Szkoda że nie doceniła, bo pamiętam tę Twoją recenzję i uważam ją za mistrzostwo świata. To właśnie miałam na myśli, kiedy pisałam o rozbieraniu na czynniki pierwsze, nawet z niezbyt korzystnym rezultatem – to byłby dla mnie zaszczyt, gdyby ktoś poświęcił moim wypocinom tyle uwagi i zdobył się na tak konstruktywną krytykę. Ale cóż... niektórzy wolą tonę lukru. A lukier tuczy. I ma mało wartości odżywczych.
UsuńJa tam lubię lukier - na pączkach z różą;).
Usuń