Impresje

środa, 11 lipca 2012

DZIENNIKI KOŁYMSKIE

Tytuł: Dzienniki kołymskie
Autor: Jacek Hugo-Bader
Pierwsze wydanie: 2011

Wydawnictwo: Czarne
ISBN: 978-83-7536-292-3
Stron: 318

Ocena: 3+/5


"Dzienniki kołymskie" czytałam w czasie, kiedy temperatura w cieniu przekraczała 30 stopni, ale dzięki tej książce na słupek rtęci spoglądałam z nieco mniejszą niż zwykle o tej porze roku dozą nienawiści. Schadenfreude, przyznaję się. 

Jacek Hugo-Bader wybrał się na Kołymę pod koniec września 2010 roku, ale w tamtym rejonie jesień podobniejsza jest naszym zimom, i to nie tym łagodnym. Trudno się tam żyje, więc i ludzi mieszka tam mało i z roku na rok coraz mniej. Wielu z nich to potomkowie dawnych zesłańców: więźniów politycznych i kryminalnych. Ci pierwsi byli zaprzęgani do niewolniczej pracy przy budowie infrastruktury i wydobyciu z wiecznej zmarzliny cennych surowców. Ucieczki były praktycznie niemożliwe, próby kończyły się prawie zawsze śmiercią lub ponownym uwięzieniem. Zresztą nie było dokąd uciekać, archipelag łagrów otaczało morze trudnych do przebycia nawet latem lasów i gór.

Na Kołymie wydobywano przede wszystkim złoto, które przewożono z obozów do portu w Magadanie tzw. Trasą Kołymską. Dziś biegnie ona nieco inaczej, jest dłuższa - liczy około dwa tysiące kilometrów, łączy Magadan z Jakuckiem; daleko jej do autostrady, ale od niedawna jest przejezdna nawet zimą. Tę właśnie drogę postanowił przebyć Jacek Hugo-Bader, żeby zobaczyć, jak się na tym cmentarzu żyje zwykłym ludziom.

Podczas trwającej około miesiąca podróży autostopem z Magadanu do Jakucka spotkał takich wielu, a niektórych opisał w tej książce. Wśród nich byli kierowcy ciężarówek, z których uprzejmości korzystał na co dzień, lokalni urzędnicy, miejscowi oligarchowie, poszukiwacze złota, drobni przedsiębiorcy, uzdrawiacze, dawni więźniowie, córka Nikołaja Jeżowa i rosyjska arystokratka. Hugo-Bader w Rosji bywał już nieraz, więc nawiązywanie kontaktów przychodziło mu łatwo, zwłaszcza że swoich rozmówców nie oceniał. W "Dziennikach kołymskich" przekazuje ich historie w takich wersjach, w jakich je usłyszał. Nagrywał je dyktafonem, więc nie miał potem problemu z odtworzeniem w książce sposobu mówienia swoich interlokutorów; zamieścił w niej również zdjęcia niektórych z nich, dzięki czemu łatwiej sobie te konserwacje wyobrazić.
Mój zasób wiadomości o Rosji jest bardzo skromny, a o obwodzie magadańskim i Jakucji nie wiedziałam do tej pory praktycznie nic, wiec parę rzeczy mnie zaskoczyło oczywiście - o ile można wyciągać jakieś wnioski na podstawie jednego reportażu.

Jest prawdą powszechnie znaną, że konsumpcja wódki w Rosji jest bardzo wysoka, ale nie wiedziałam, że ludzie niepijący albo pijący w rozsądnych ilościach są właściwie skazani na społeczny ostracyzm, zakłada się z góry, że nie piją, bo mają coś do ukrycia.
Druga taka prawda dotyczy wszechobecnej korupcji i silnych, bezpośrednich związków między biznesem i służbami specjalnymi.

Kolejna sprawa to świadoma amnezja dotycząca wstydliwych kart historii tego kraju. Rosjanie nie są zresztą pod tym względem wyjątkowi, u nas jest podobnie. Oczywiście my, współcześni, nie odpowiadamy za to, co się stało dziesiątki lat temu, ale nieprzyjemnie jest pomyśleć, że, kto wie, może któryś z naszych przodków brał udział w pogromie żydów albo współpracował z gestapo czy NKWD. A wielu mieszkańców Kołymy nie chce pamiętać o milionach ciał upchniętych pod tą ziemią, płytko - ze względu na wieczną zmarzlinę, czasami wydobywanych na powierzchnię po latach przez buldożery dokopujące się do złotych żył.  Byli więźniowie często ukrywali swój pobyt w łagrach, nawet przed dziećmi, bo propaganda zrobiła z nich przestępców, szpiegów i wrogów państwa. Marija Jakowlewna Koszalenko pracowała w czasie wojny fabryce min, maszyna urwała jej palec, więc poszła na zwolnienie lekarskie. Wróciła z niego o jeden dzień za późno, co uznano za gospodarczą kontrrewolucję i ukarano zesłaniem na Kołymę na sześć lat. Takie to były przestępstwa.

Zaskoczyło mnie również to, że zdaniem Mustafy, którego spotkał na Trasie Hugo-Bader, w ZSRR nacjonalizm rosyjski nie był tak widoczny jak obecnie, co Mustafa jako Ingusz mocno teraz odczuwa.


W niektórych rozdziałach Hugo-Bader pisze nie tylko o spotykanych ludziach, ale prowadzi też typowy dziennik podróży. Migawki z miejscowości, przez które przejeżdżał, uzupełnione nieco encyklopedycznie brzmiącymi wstawkami o ich historii (chwilami kojarzyło mi się to z powieściami Szklarskiego o Tomku Wilmowskim, ale tylko trochę). Żadne tam analizy, raczej widoczki, ale ciekawe.

***
Całą książka jest napisana prostym, potocznym stylem, co - jak zrozumiałam - zaleciła autorowi jakucka szamanka Dora ("przepowiedziała" również kolor okładki i tytułu). Moim zdaniem miejscami trochę zbyt potocznym. ("Dupa. Wygląda na to, że dupa! Jestem w dupie. Ale po kolei". [str. 249]) Mam tu na myśli przede wszystkim rozdziały stanowiące dziennik podróży. Autor prowadził go na bieżąco i w miarę możliwości fragmenty wysyłał mailem do redakcji Gazety Wyborczej, na której stronach można go znaleźć do dziś. To, co jest w książce, to znacznie bardziej rozbudowana wersja tych maili. O ile jestem w stanie zrozumieć obecność wstawek w rodzaju wyżej cytowanej w bieżących notatkach, sporządzanych w wyziębionych pokojach hotelowych, to w obrobionym materiale nie bardzo mi pasują.
Podobało mi się wplatanie w tekst rosyjskich słów czy zwrotów, nie podobało - sugerowanie czytelnikowi, że za chwilę wydarzy się nie wiadomo co, ale szybko okazywało się, że to puste obietnice.
Dzisiaj przeprowadzam swoją pierwszą operacje w życiu. Złamanie kości udowej. Otwarte, bardzo skomplikowane. Z silnym krwotokiem, bo kość przecina tętnicę udową. [str. 43]
No cóż, szybko okazuje się, że w rzeczywistości autor tych słów siedział sobie w restauracji wraz z byłym lekarzem zwolnionym ze szpitala za pijaństwo, do którego zadzwonili mniej doświadczeni koledzy z prośbą o pomoc. Wkład Hugo-Badera w tę operację polegał na pobiegnięciu do kiosku po doładowania do telefonu komórkowego i papierosy dla tego lekarza.

Fanką stylu tego autora nie zostanę również dlatego, że nie ujęła mnie w ogóle metafora, którą Hugo-Bader najwyraźniej sobie upodobał, skoro użył jej kilkakrotnie w niewielkich odstępach tekstu. "Oplata mnie jedwabnymi rzemykami przydymionych swoich spojrzeń". To podobno (jak mi internet podpowiada) cytat, ale mniejsza z tym. Rzemyki, ze swej natury, nie mogą być jedwabne!

***

Mimo wszystko polecam "Dzienniki kołymskie", zwłaszcza jeśli powrócą upały:). Może nie jest to wielka literatura, ale zbiór ciekawych historii - na pewno. Przytoczę na koniec fragment jednej z nich:

Maleńka wnuczka Marii Jakowlewnej bardzo choruje. Lekarze mówią, że jedyny ratunek to wynieść się z Kołymy gdzieś, gdzie łagodniejszy klimat. Ale Jura i jego młoda żona nie mają grosza przy duszy. Związek Radziecki się rozpada, wszyscy są w tarapatach, to nie ma nawet od kogo pożyczyć na wyjazd.
   Marija oddaje im więc na sprzedaż swoją wspaniałą bibliotekę.
  - Imperium upada, a w dziurze w środku tajgi ludzie mają kupować książki?
  - Kupowali! Wydawali ostatnie kopiejki, ale kupowali - mówi z dumą kobieta. - To uratowało życie mojej wnuczki. Braliśmy za książki tylko tyle, ile sama zapłaciłam. Jak cztery dwadzieścia, to cztery dwadzieścia. Ważne, żeby na bilety starczyło. Wśród książek było pięćdziesięciotomowe, przepiękne wydanie światowej literatury dziecięcej. Jakie tam ilustracje! Tego synowa nie sprzedała. Zabrali ze sobą na kontynent. Mieli pięć waliz i plecak, bo wyjeżdżali na zawsze, a w dwóch walizkach literatura dziecięca.
   - Kochali swoje dziecko - mówię.
   - I książki. Zostawili też... To najwspanialsze, co miał Związek Radziecki obok Szostakowicza, Achmatowej, Gagarina, Wysockiego...
   - Co takiego?
 - Wielkie, dwustutomowe wydanie literatury światowej. Dla dorosłych. Wszyscy chcieli je kupić, bo to najwspanialszy skarb, jaki można mieć w domu, ale nie wiedzieliśmy, ile zbierzemy pieniędzy, to na te dwieście tomów robiliśmy zapisy. Ponad sto osób się na nie zapisało! W takim posiołku, gdzie żyło parę tysięcy mieszkańców! W takich trudnych czasach! Ale policzyliśmy, że na trzy bilety już mamy, i nie sprzedaliśmy. Pojechali z dziecięcą literaturą, a dorosłą syn zabrał dopiero w tym roku.
   - Nie musieliście oddawać.
   - Ale chciałam - mówi Marija Jakowlewna. - Bardzo lubię dawać książki moim dzieciom. Kupowałam je całe życie, a te dwieście i pięćdziesiąt tomów było na zapisy, subskrypcje. Co miesiąc przychodził jeden tom. Wyobrażacie sobie?! Całość zbierałam ponad dwadzieścia lat. Na poczcie się odbierało. [str. 165-166]


12 komentarzy:

  1. Nie wierzę - w tej książce też pojawiają się "jedwabne rzemyki"?;) Kończąc "W rajskiej dolinie..." miałam tego zwrotu serdecznie dość, podobnie jak i wszędobylskiej osoby autora. Dla mnie reportaż to taki tekst, gdzie reportera jest mało lub w ogóle go nie ma. I to mi u JH-B b. przeszkadza. Podczytując fragmenty "Dzienników..." w GW miałam wrażenie, że wciąż jest na pierwszym planie.

    OdpowiedzUsuń
  2. W "Dziennikach kołymskich" ten zwrot pojawia się bodajże pięć razy. Nie przeszkadzała mi częstotliwość, ale irytował bezsens tej metafory.

    Nie wiem, jak to wygląda w innych książkach Hugo-Badera, ale w tej nie pisał o sobie aż tak znowu dużo. Zresztą ja nastawiłam się właśnie raczej na dzienniki niż reportaż, więc uwagi na tematy osobiste jakoś mi specjalnie nie przeszkadzały. Są rozdziały bardziej autotematyczne, a są i takie, w których reporter oddaje głos swoim rozmówcom - wygląda to mniej więcej jak w tym fragmencie, choć w książce ten tekst jest troszkę inaczej zredagowany.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Właśnie - czy to jest dziennik czy reportaż? Dla mnie to są dwa różne gatunki, a widzę, że dla wydawnictwa nie stanowi to różnicy.

      Co do metafory - skoro pojawia się już w drugiej książce JH-B, to traktuję ten zabieg jako tani chwyt. Przy czym zaznaczam, że nie lubię autora, więc moja opinia jest wyjątkowo subiektywna.;)

      Usuń
    2. Niektóre rozdziały to dziennik, inne - raczej reportaż:).

      A tak z zupełnie innej beczki: czytałam kiedyś w "Polityce" recenzję "Dzienników kołymskich" autorstwa Justyny Sobolewskiej. Kupuję ten tygodnik od lat, ale dział kulturalny nie jest jego mocną stroną. W każdym razie tekst Sobolewskiej umocnił mnie w mojej niechęci do gazetowych recenzji: pod koniec stwierdza, że Hugo-Bader podróżował po Kołymie motocyklem, z czego jasno wynika, że albo nie czytała książki, albo tylko ją przejrzała. Owszem, autor miał zamiar przemieszczać się jednośladem, ale z różnych względów zdecydował się w końcu na autostop. Zdjęcie na okładce przedstawia jedną z osób, które Hugo-Bader spotkał podczas podróży.

      Usuń
    3. Pamiętam, że omawiała ją też w Tygodniku Kulturalnym TVP Kultura i była wstrzemięźliwa w ocenie. I nie wiem, czy to ona nie szukała paraleli z Dziennikami motocyklowymi Che G. Litości!

      Co do Polityki, to zaglądam do niej nieregularnie, ale zaczynam właśnie od działu kulturalnego. Sobolewska to nic, zwróć uwagę na recenzję Cieślika dot. Bolano. Nawet się nie zająknął pisząc, że Borges chwalił książkę Bolano - chyba że robił to z zaświatów.;( W mojej ocenie Polityka obniżyła loty.

      Usuń
    4. Właśnie się zastanawiam, jak wyrazić swoje oburzenie: zakląć czy odwołać się do jakiejś istoty boskiej, w którą nie wierzę:). Język polski jest pod tym względem dość ubogi.

      "Polityce" dobrze by zrobił dopływ świeżej krwi, zwłaszcza do działu kulturalnego. Na szczęście publikują też teksty osób z zewnątrz.

      Usuń
    5. Cieślik to raczej świeża krew, rocznik 1985 r. Brak wiedzy można nadrobić, ale czujność też się przyda.;)

      Usuń
  3. Też recenzowałam wczoraj tę książkę i przyznaję, że mimo bardzo entuzjastycznych recenzji - mnie jakoś nie zachwyciła. Rzemyki są, ale tylko w jednym rozdziale ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Choćby pojawiły się tylko raz, to i tak bym się przyczepiła, bo nie lubię dziwacznych metafor, które - w gruncie rzeczy, jak się tak im bliżej człowiek przyjrzy - nie mają sensu.

      Usuń
  4. Swego czasu bardzo chciałam przeczytać "Dzienniki kołymskie", ze względu na to, że lubię książki, które w jakiś sposób traktują o Rosji. No ale teraz to już sama nie wiem :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mnie mimo wszystko książka zainteresowała. O Rosji za wiele się z niej nie dowiedziałam, ale o ludziach mieszkających na Kołymie trochę tak.

      Usuń

"Błogosławieni, którzy nie mając nic do powiedzenia, nie ubierają tego w słowa". Z drugiej strony lubię meandrujące dyskusje, więc komentarze nie na temat również są tu mile widziane;).

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.