Tytuł: Poza krawędź świata. Opowieść o Magellanie i jego przejmującym grozą rejsie dookoła Ziemi (Over the Edge of the World: Magellan's Terrifying Circumnavigation of the Globe)
Pierwsze wydanie: 2003
Autor: Laurence Bergreen
Tłumaczenie: Jan Pyka
Wydawnictwo: Rebis
ISBN: 83-7301-575-2
Stron: 408
Ocena: 4+/5
Wprawdzie prolog zdradza zarys całej historii, ale jednocześnie jest klimatyczny i intrygujący. Spodobał mi się, więc przytoczyłam go w całości. To żaden spoiler, w końcu o Ferdynandzie Magellanie słyszeli chyba wszyscy, choćby na lekcjach historii. Na ogół nudziłam się na nich niemożebnie, nie był to mój ulubiony przedmiot i niemal żaden temat nie zdołał wyrwać mnie z letargu, w jaki na te czterdzieści pięć minut zapadałam. Próbowano wbić mi do głowy najważniejsze fakty, ze szczególnym uwzględnieniem mnóstwa dat, ale ja mniejszą wagę przykładałam i przykładam do tego, kiedy - co do dnia coś się wydarzyło, o wiele bardziej interesuje mnie to, dlaczego i jak. I dlatego "Poza krawędź świata" przeczytałam dwa razy.
Stwierdzenie, że wyprawa Magellana jako pierwsza (udokumentowana) opłynęła świat, jest tak oczywiste, że aż banalne, za to szczegóły tego przedsięwzięcia są naprawdę ciekawe, właściwie to gotowy scenariusz filmu przygodowego.
Laurence Bergreen opowiedział o niej w sposób, który lubię najbardziej: najpierw tło historyczne i przedstawienie głównego bohatera, potem chronologiczna relacja z dziejów ekspedycji (przygotowania, przebieg, finał) i podsumowanie jej osiągnięć. Bez fabularyzowania, bez przydługich osobistych dygresji, rzetelnie i na podstawie bogatej bibliografii. Autor wzbogacił swoją opowieść licznymi cytatami z opowieści uczestników tej wyprawy, najczęściej przywołuje fragmenty relacji Antonia Pigafetty.
Pigafetta to bardzo ciekawa postać. Chyba on jeden pożeglował z Magellanem nie dla pieniędzy, ale z czystej ciekawości świata i może jeszcze dla sławy. Był Włochem, a do Hiszpanii przybył w świcie papieskiego posła. Magellan powierzył mu prowadzenie kroniki wyprawy, ale Pigafetta nie ograniczał się do odnotowywania pokonanego danego dnia dystansu. Najciekawsze są chyba jego opisy zwyczajów (zwłaszcza seksualnych) napotykanych podczas podróży ludów, starał się też zawsze poznać choćby podstawy ich języków. Po powrocie do Europy stworzył ze swych zapisków "Relację z wyprawy Magellana dookoła świata" (zamierzam przeczytać jej polski przekład), którą przedstawiał na różnych dworach, a w końcu wydał drukiem. Liczył, że jego dzieło zdobędzie takie uznanie i sławę jak "Opisania świata" Marca Polo. Czy tak się stało, nie wiem, ale nie ulega wątpliwości, że choć Pigafetta to i owo przemilczał, a obiektywizm nie był jego mocną stroną, o wiele mocniej trzymał się faktów niż Polo.
Prawdopodobnie angielski przekład relacji Pigafetty czytał sam Szekspir, któremu być może posłużyła za częściową inspirację do stworzenia Kalibana z "Burzy". Postać ta wymienia boga Setebos, o którym wspominał Pigafetcie pewien Indianin. Marynarze porwali go, żeby zabrać do Hiszpanii i pokazać królowi, ale Patagończyk zmarł wskutek jakiejś choroby.
Wspomniałam o pieniądzach. Uczestnicy wyprawy otrzymywali wynagrodzenie stosowne do miejsca, które zajmowali w hierarchii załogi, ale mogli liczyć na to, że jeśli armada rzeczywiście dotrze na Moluki, zarobią wystarczająco, żeby do końca swoich dni żyć w dostatku. Wystarczy, że przywiozą ze sobą po małym worku przypraw. To one były głównym celem wyprawy, Magellan miał znaleźć nową drogę do Wysp Korzennych i zawrzeć traktat pokojowy i handlowy z ich władcą.
Przyprawy, zwłaszcza goździki, gałka muszkatołowa czy cynamon, osiągały w ówczesnej Europie niebotyczne ceny, m.in. dlatego, że zanim do niej dotarły, przechodziły przez ręce wielu pośredników, głównie arabskich.
O bezpośredni dostęp do tych bogactw rywalizowały Hiszpania i Portugalia, między które papież Aleksander VI podzielił Nowy Świat, co potwierdzono jeszcze traktatem z Tordesillas i kolejnymi. Linia demarkacyjna oddzielająca strefy wpływów była bardzo umowna, bo kiedy ją wyznaczano, nie znano jeszcze nawet przybliżonych rozmiarów naszej planety ani kształtu większości kontynentów.
Od mniej więcej dwudziestu lat, od wyprawy Portugalczyka Vasco da Gamy żeglowano do Indii kierując się na wschód, wokół Przylądka Dobrej Nadziei. Magellan, również Portugalczyk, uważał - nie wiadomo do końca, na jakiej podstawie - że w tamte rejony świata można się dostać, płynąc na zachód przez cieśninę na południu Ameryki Południowej, skąd Wyspy Korzenne miały być o rzut kamieniem.
Magellan i Ruy Faleiro, matematyk, astronom i kosmograf, najpierw zaoferowali swoje usługi królowi Portugalii, a kiedy ten je odrzucił, udali się do sąsiedniego kraju. Młody Karol I, od niedawna król Hiszpanii i cesarz Świętego Cesarstwa Rzymskiego Narodu Niemieckiego, rozpaczliwie potrzebował pieniędzy i zgodził się współfinansować wyprawę, która dawała nadzieję na ogromne zyski.
Laurence Bergreen interesująco pisze i o "zimnej wojnie" między władcami Portugalii i Hiszpanii, o trudach i niebezpieczeństwach, na jakie prości marynarze narażeni byli każdego dnia (najgroźniejszy był szkorbut, którego nie umiano wtedy i jeszcze długo potem leczyć), i o mieszkańcach krain, do których przybywała armada. Najbardziej uderzyło mnie bogactwo Indonezji. Oczywiście nie był to raj na ziemi, jak wszędzie, tak i tam miały miejsce lokalne wojny i nieurodzaje, ale krajowcy mieli własne tradycje, religie, kultury i ustroje społeczne. Sprzedawali swoje bogactwa naturalne, a nie byli z nich okradani. Europejskie wyprawy nie były początkowo wystarczająco liczne, żeby zagarniać wszystko siłą, ale już wówczas nie były to ekspedycje pokojowe. I tak sam Magellan, człowiek na ogół rozsądny, wzniecił lokalny konflikt i zginął w bitwie, bo wydawało mu się, że czterdziestu dziewięciu uzbrojonych Europejczyków bez problemu pokona kilka tysięcy dzikich wojowników.
Od wyprawy Magellana minęło prawie pięćset lat, ale osiągnięcia Armady Molukańskiej nadal zadziwiają i budzą respekt. Płynęli bez dokładnej mapy, w nieznane, na pohybel morskim potworom i krwiożerczym tubylcom, o których opowiadały uczone księgi. Miesiącami jedli zepsutą żywność i z każdym nowym dniem powiększali swój zasób wiadomości z dziedziny entomologii. Przetrwali sztormy, szkorbut, głód i mróz.
Dla pieniędzy i sławy ludzie są w stanie zrobić naprawdę wiele. I chyba tylko nienawiść jest bardziej efektywnym katalizatorem rozwoju ludzkości.
PS. Brawa dla wydawnictwa za staranną redakcję merytoryczną (dr Maciej Forycki).
Pierwsze wydanie: 2003
Autor: Laurence Bergreen
Tłumaczenie: Jan Pyka
Wydawnictwo: Rebis
ISBN: 83-7301-575-2
Stron: 408
Ocena: 4+/5
PROLOG
Zjawa
6 września roku 1522 z portu Sanlúcar de Barrameda w Hiszpanii ujrzano na horyzoncie samotny statek.
Gdy podpłynął bliżej, ludzie, którzy zgromadzili się na nabrzeżu, dostrzegli, że jego porwane żagle łopoczą na wietrze, takielunek jest wystrzępiony, flaga wyblakła na słońcu, a burty są nadgryzione przez sztormy. Wysłano małą łódź pilotową, żeby przeprowadziła dziwny statek między rafami do portu. Ci, którzy nią popłynęli, znaleźli się nagle w obliczu koszmaru każdego żeglarza. Statek, który wprowadzali do portu, był obsadzony przez szkieletową załogę liczącą zaledwie osiemnastu marynarzy i trzech niewolników. Wszyscy ci ludzie byli skrajnie niedożywieni, większości brakowało sił, żeby chodzić, a nawet mówić. Języki mieli opuchnięte, a ciała pokryte bolesnymi wrzodami. Kapitan, z którym wyszli w rejs, nie żył, tak jak większość oficerów, podoficerów i nawigatorów; w gruncie rzeczy zginęła prawie cała załoga.
Łódź pilotowa ostrożnie przeprowadziła ten niemal wrak przez naturalną barierę chroniącą port i Victoria, tak się bowiem nazywał, powoli wpłynęła na łagodnie wijący się Gwadalkiwir, którym ruszyła do Sewilli, skąd wyszła w rejs przed trzema laty. Nikt nie wiedział, co się z nią od tego czasu działo, i jej pojawienie się było niespodzianką dla tych, którzy wypatrywali żagli na horyzoncie. Wychudzone twarze resztek załogi kryły mroczne sekrety długiej podróży do nieznanych lądów. Mimo wszystkich trudności wyprawy Victoria i ci członkowie jej załogi, którzy przeżyli, dokonali tego, czego przed nimi nie osiągnął nikt inny. Żeglując na zachód, dotarli na Wschód, a potem, płynąc nadal w tym samym kierunku, urzeczywistnili pragnienie tak stare jak ludzka wyobraźnia: po raz pierwszy opłynęli świat.
Trzy lata wcześniej Victoria należała do flotylli pięciu statków z mniej więcej dwustu sześćdziesięciu ludźmi na pokładach, na czele których stał Fernão de Magalhães, znany nam jako Ferdynand Magellan. Ten portugalski szlachcic i żeglarz opuścił ojczyznę, by wypłynąć w służbie Hiszpanii z zadaniem zbadania nie odkrytych jeszcze części świata i przyłączenia ich do Korony. Ekspedycja, którą prowadził, należała do największych i najlepiej wyposażonych w epoce wielkich odkryć geograficznych. Victoria i jej wyniszczona mała załoga były wszystkim, co z niej pozostało. Ponad dwustu marynarzy umarło na skutek szkorbutu, tortur, zginęło w walce bądź utonęło. Co gorsza, Magellan, kapitan generalny, został brutalnie zabity. Pomimo swej śmiałej nazwy, Victoria nie była statkiem święcącym tryumf, ale pogrążonym w bezmiernym smutku i bólu. Ale za to ileż mogli opowiedzieć ci nieliczni, którzy ocaleli – o buncie, orgiach na odległych lądach i o tym, jak opłynęli cały glob. Ich opowieści miały zmienić bieg historii i to, jak patrzymy na świat. W epoce wielkich odkryć geograficznych wiele wypraw kończyło się katastrofą i szybko o nich zapominano, ale ta jedna, pomimo nieszczęść, które na nią spadły, stała się najważniejszą, jaką kiedykolwiek przedsięwzięto. To opłynięcie globu na zawsze zmieniło panujące w zachodnim świecie poglądy na temat kosmografii, stanowiącej zbiór ogólnych wiadomości z zakresu astronomii, geografii, geologii i meteorologii. Udowodniło, między innymi, że Ziemia jest kulą, że Ameryka nie jest częścią Indii, ale odrębnym kontynentem, i że oceany pokrywają większość powierzchni naszej planety. Koszt tych odkryć w kategoriach ludzkiego życia i cierpienia był większy, niż ktokolwiek przewidywał na początku wyprawy. Ci, którzy wrócili, przeżyli podróż na krańce świata i w głąb najmroczniejszych zakamarków duszy ludzkiej. [str. 19-20]
Wprawdzie prolog zdradza zarys całej historii, ale jednocześnie jest klimatyczny i intrygujący. Spodobał mi się, więc przytoczyłam go w całości. To żaden spoiler, w końcu o Ferdynandzie Magellanie słyszeli chyba wszyscy, choćby na lekcjach historii. Na ogół nudziłam się na nich niemożebnie, nie był to mój ulubiony przedmiot i niemal żaden temat nie zdołał wyrwać mnie z letargu, w jaki na te czterdzieści pięć minut zapadałam. Próbowano wbić mi do głowy najważniejsze fakty, ze szczególnym uwzględnieniem mnóstwa dat, ale ja mniejszą wagę przykładałam i przykładam do tego, kiedy - co do dnia coś się wydarzyło, o wiele bardziej interesuje mnie to, dlaczego i jak. I dlatego "Poza krawędź świata" przeczytałam dwa razy.
Stwierdzenie, że wyprawa Magellana jako pierwsza (udokumentowana) opłynęła świat, jest tak oczywiste, że aż banalne, za to szczegóły tego przedsięwzięcia są naprawdę ciekawe, właściwie to gotowy scenariusz filmu przygodowego.
Laurence Bergreen opowiedział o niej w sposób, który lubię najbardziej: najpierw tło historyczne i przedstawienie głównego bohatera, potem chronologiczna relacja z dziejów ekspedycji (przygotowania, przebieg, finał) i podsumowanie jej osiągnięć. Bez fabularyzowania, bez przydługich osobistych dygresji, rzetelnie i na podstawie bogatej bibliografii. Autor wzbogacił swoją opowieść licznymi cytatami z opowieści uczestników tej wyprawy, najczęściej przywołuje fragmenty relacji Antonia Pigafetty.
Pigafetta to bardzo ciekawa postać. Chyba on jeden pożeglował z Magellanem nie dla pieniędzy, ale z czystej ciekawości świata i może jeszcze dla sławy. Był Włochem, a do Hiszpanii przybył w świcie papieskiego posła. Magellan powierzył mu prowadzenie kroniki wyprawy, ale Pigafetta nie ograniczał się do odnotowywania pokonanego danego dnia dystansu. Najciekawsze są chyba jego opisy zwyczajów (zwłaszcza seksualnych) napotykanych podczas podróży ludów, starał się też zawsze poznać choćby podstawy ich języków. Po powrocie do Europy stworzył ze swych zapisków "Relację z wyprawy Magellana dookoła świata" (zamierzam przeczytać jej polski przekład), którą przedstawiał na różnych dworach, a w końcu wydał drukiem. Liczył, że jego dzieło zdobędzie takie uznanie i sławę jak "Opisania świata" Marca Polo. Czy tak się stało, nie wiem, ale nie ulega wątpliwości, że choć Pigafetta to i owo przemilczał, a obiektywizm nie był jego mocną stroną, o wiele mocniej trzymał się faktów niż Polo.
Prawdopodobnie angielski przekład relacji Pigafetty czytał sam Szekspir, któremu być może posłużyła za częściową inspirację do stworzenia Kalibana z "Burzy". Postać ta wymienia boga Setebos, o którym wspominał Pigafetcie pewien Indianin. Marynarze porwali go, żeby zabrać do Hiszpanii i pokazać królowi, ale Patagończyk zmarł wskutek jakiejś choroby.
Wspomniałam o pieniądzach. Uczestnicy wyprawy otrzymywali wynagrodzenie stosowne do miejsca, które zajmowali w hierarchii załogi, ale mogli liczyć na to, że jeśli armada rzeczywiście dotrze na Moluki, zarobią wystarczająco, żeby do końca swoich dni żyć w dostatku. Wystarczy, że przywiozą ze sobą po małym worku przypraw. To one były głównym celem wyprawy, Magellan miał znaleźć nową drogę do Wysp Korzennych i zawrzeć traktat pokojowy i handlowy z ich władcą.
Przyprawy, zwłaszcza goździki, gałka muszkatołowa czy cynamon, osiągały w ówczesnej Europie niebotyczne ceny, m.in. dlatego, że zanim do niej dotarły, przechodziły przez ręce wielu pośredników, głównie arabskich.
O bezpośredni dostęp do tych bogactw rywalizowały Hiszpania i Portugalia, między które papież Aleksander VI podzielił Nowy Świat, co potwierdzono jeszcze traktatem z Tordesillas i kolejnymi. Linia demarkacyjna oddzielająca strefy wpływów była bardzo umowna, bo kiedy ją wyznaczano, nie znano jeszcze nawet przybliżonych rozmiarów naszej planety ani kształtu większości kontynentów.
Od mniej więcej dwudziestu lat, od wyprawy Portugalczyka Vasco da Gamy żeglowano do Indii kierując się na wschód, wokół Przylądka Dobrej Nadziei. Magellan, również Portugalczyk, uważał - nie wiadomo do końca, na jakiej podstawie - że w tamte rejony świata można się dostać, płynąc na zachód przez cieśninę na południu Ameryki Południowej, skąd Wyspy Korzenne miały być o rzut kamieniem.
Magellan i Ruy Faleiro, matematyk, astronom i kosmograf, najpierw zaoferowali swoje usługi królowi Portugalii, a kiedy ten je odrzucił, udali się do sąsiedniego kraju. Młody Karol I, od niedawna król Hiszpanii i cesarz Świętego Cesarstwa Rzymskiego Narodu Niemieckiego, rozpaczliwie potrzebował pieniędzy i zgodził się współfinansować wyprawę, która dawała nadzieję na ogromne zyski.
Laurence Bergreen interesująco pisze i o "zimnej wojnie" między władcami Portugalii i Hiszpanii, o trudach i niebezpieczeństwach, na jakie prości marynarze narażeni byli każdego dnia (najgroźniejszy był szkorbut, którego nie umiano wtedy i jeszcze długo potem leczyć), i o mieszkańcach krain, do których przybywała armada. Najbardziej uderzyło mnie bogactwo Indonezji. Oczywiście nie był to raj na ziemi, jak wszędzie, tak i tam miały miejsce lokalne wojny i nieurodzaje, ale krajowcy mieli własne tradycje, religie, kultury i ustroje społeczne. Sprzedawali swoje bogactwa naturalne, a nie byli z nich okradani. Europejskie wyprawy nie były początkowo wystarczająco liczne, żeby zagarniać wszystko siłą, ale już wówczas nie były to ekspedycje pokojowe. I tak sam Magellan, człowiek na ogół rozsądny, wzniecił lokalny konflikt i zginął w bitwie, bo wydawało mu się, że czterdziestu dziewięciu uzbrojonych Europejczyków bez problemu pokona kilka tysięcy dzikich wojowników.
Od wyprawy Magellana minęło prawie pięćset lat, ale osiągnięcia Armady Molukańskiej nadal zadziwiają i budzą respekt. Płynęli bez dokładnej mapy, w nieznane, na pohybel morskim potworom i krwiożerczym tubylcom, o których opowiadały uczone księgi. Miesiącami jedli zepsutą żywność i z każdym nowym dniem powiększali swój zasób wiadomości z dziedziny entomologii. Przetrwali sztormy, szkorbut, głód i mróz.
Dla pieniędzy i sławy ludzie są w stanie zrobić naprawdę wiele. I chyba tylko nienawiść jest bardziej efektywnym katalizatorem rozwoju ludzkości.
PS. Brawa dla wydawnictwa za staranną redakcję merytoryczną (dr Maciej Forycki).
To jedna z moich ulubionych książek w ogóle, napisana pasjonująco, tak że aż chce się dowiedzieć więcej - tak właśnie powinny wyglądać lekcje historii! Miałam w dodatku to szczęście, że zaraz po jej przeczytaniu wyruszyłam w podróż częściowo śladami Magellana, niezwykłe przeżycie!:) Cieszę się, że o tej książce piszesz:)
OdpowiedzUsuńW porównaniu do Twojego komentarza mój wpis nie wypadł zbyt entuzjastycznie, bo - jak zwykle - zamiast pisać o książce, musiałam upchnąć tu swoje pesymistyczne zapatrywania na ludzkość i świat, mam jednak nadzieję, że ktoś zauważy informację o tym, że przeczytałam "Poza krawędź świata" dwa razy:).
OdpowiedzUsuńNa pewno sięgnę też kiedyś po inną pozycję Bergreena, tę o Marco Polo. Próbowałam czytać kiedyś "Opisanie świata", ale zniechęcił mnie już sam wstęp.
Chętnie zobaczyłabym na własne oczy Cieśninę Magellana, ale w najbliższym czasie wybiorę się co najwyżej w nasze góry:).