Impresje

środa, 29 lutego 2012

TSOTSI

Tytuł: Tsotsi
Pierwsze wydanie: 1980
Autor: Athol Fugard
Wstęp: Jonathan Kaplan
Tłumaczenie: Paweł Cichawa

Wydawnictwo: Sonia Draga
ISBN: 978-83-89779-88-5
Stron: 230

Ocena: 3+/5


Ekranizacja powieści Athola Fugarda została w 2006 roku nagrodzona Oscarem dla najlepszego filmu nieanglojęzycznego. Podobała mi się, ale o tym, że powstała na podstawie książki, dowiedziałam się dopiero niedawno, podczas wizyty w bibliotece. Na okładce widnieją sprytnie dobrane cytaty z recenzji w poważanej prasie zagranicznej sugerujące, że wewnątrz kryje się arcydzieło. Nie wydaje mi się, ale książka jest całkiem niezła. Wiem, że wielu współczesnych pisarzy się ze mną nie zgodzi, ale uważam, że celem autora powieści powinno być przede wszystkim przedstawienie ciekawej historii, która zainteresuje czytelnika, zachęci go do przewracania kartek. Fugardowi się to udało. 

Słowo "tsotsi" oznacza w języku afrikaans "zbira", "oprycha" lub "żula". Główny bohater nie mógłby wybrać sobie bardziej adekwatnej ksywki - jest przywódcą czteroosobowego gangu działającego na przedmieściach Johannesburga mniej więcej na przełomie lat pięćdziesiątych i sześćdziesiątych. I to właściwie wszystko, co może o nim powiedzieć osoba postronna i on sam. 
Tsotsi zawsze myślał o życiu jak o prostej linii, tak nieugiętej jak jego wola, by podążać za kaleką do Terminal Place, i tak nieelastycznej jak biegnące obok tory kolejowe, po których można dotrzeć tylko tam, dokąd prowadzą. A ponieważ nie miał starych wspomnień i nie zbierał nowych, nie mógł nawet cofać się po torach swego życia w czasie. Była tylko chwila obecna, tylko teraz, ten jeden moment przenoszący go do przodu. On sam o nic nie pytał i niczego nie żałował. [str. 129-130]
Sceneria wydarzeń jest egzotyczna, ale historia Tsotsiego ma uniwersalny wymiar, typowy np. dla przypowieści. Miejscami jest także równie schematyczna. 

Pewnego wieczoru po zamordowaniu i ograbieniu człowieka w pociągu jeden z członków gangu, Boston, odczuwa wyrzuty sumienia, pyta Tsotsiego o to, czy on ma w ogóle jakieś ludzkie uczucia, pyta o jego przeszłość, wspomnienia. W rezultacie Tsotsi katuje go niemal na śmierć. Bo nie potrafi Bostonowi odpowiedzieć.
I jeszcze tej samej nocy, zupełnie przypadkowo (albo i nie), deus ex machina, na prostej do tej pory drodze życia Tsotsiego pojawia się niemowlę, które drogę tę bardzo zapętla, sprawia, że pojawiają się na niej skrzyżowania i rozstaje. Tsotsi uświadamia sobie, że musi wybierać; że może wybierać.
Dziecko zakrzywia czasoprzestrzeń chłopaka, staje się jego łącznikiem z przeszłością, przywraca mu ją. Skoro cudem niemal uniknęło śmierci, to może i dla Tsotsiego jest nadzieja? Zyskuje odwagę, żeby zadawać pytania, przede wszystkim samemu sobie. Do tej pory nie chciał nawet pamiętać, jak ma na imię. 
A potem... Więcej nie zdradzę. Powiem tylko, że książka kończy się zupełnie inaczej niż film.

Tych różnic jest zresztą więcej. Przede wszystkim akcję filmu przeniesiono w czasy współczesne i pominięto uwypuklony w książce problem apartheidu. Fugard bardzo obrazowo, sugestywnie opisuje getto na przedmieściach Johannesburga, w którym biali zamknęli miejscowych - biedę, przemoc, bezradność rdzennej ludności wobec niezrozumiałych dla nich przepisów, a pośród tego wszystkiego - sąsiedzką życzliwość.
To, że Dawid stał się Tsotsim, było w dużej mierze skutkiem rasistowskiej polityki. To, że nie dano mu szansy na stanie się na powrót człowiekiem - również. 

Wspomniany już schematyzm trochę mnie miejscami raził, ale może nie da się inaczej opowiedzieć takiej historii. Zakończenie wypadło nieco melodramatycznie, pasuje jednak do całej historii.

Brakło mi jakiejś sceny między rozmową Tsotsiego z Izajaszem a finałem, która potwierdziłaby przemianę głównego bohatera. Być może przyczyna tkwi w historii powstania tej książki (przedstawiona we wstępie Jonathana Kaplana). Fugard zaczął ją pisać w 1960 roku, przerywał jednak pracę, żeby zająć się m.in. reżyserowaniem swojej sztuki (jest przede wszystkim dramaturgiem). Powstało kilka wersji "Tsotsiego", ale autor uważał, że nie warto ich publikować. Rękopis trafił wraz z innymi dokumentami do National English Literatury Museum w Grahmstown, gdzie natknął się na niego jeden z badaczy, Stephen Gray. Uzyskał zgodę Fugarda na zredagowanie i wydanie powieści. 

I jeszcze jedna uwaga o tłumaczeniu: wydaje mi się, że można było trochę bardziej wystylizować dialogi na jakiś uliczny slang. Czytając wypowiedzi Tsotsiego i jego kompanów, nie miałam jakoś wrażenia, że to (w większości) niepiśmienni przestępcy z czarnego getta w RPA.


Kiedy zastanawiał się nad sobą samym, myślał o ciemności. Bo pogrążony był w ciemności, czarnej jak środek nocy i bardziej jeszcze nieprzeniknionej. Kiedy nocą leżał w swoim łóżku, wydawało mu się, że jego ciało oddziela mrok wewnętrzny od mroku nocy. Sen zacierał granicę i ciemność stawała się wszechobecna. [str. 49]

PS Cały film można obejrzeć, póki co,  na youtube (z polskim lektorem).



6 komentarzy:

  1. Oglądałam dawno temu film, podobała mi się muzyka, ale sama historia jakos nie wywarła na mnie wrażenia większego, chociaż była wzruszająca. Zresztą chyba ten film jakies nagrody dostał.. o ile dobrze kojarzę

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W scenariuszu trochę, właściwie bardzo spłycono tę historię, bo pominięto problem apartheidu. Losy Tsotsiego zupełnie inaczej wypadają w takim kontekście.

      Usuń
  2. Widziałem film niestety ;/ Znam go całkiem dobrze, także jak na razie po książkę nie siegnę, bo tego nie lubię. Zazwyczaj najpierw czytam książkę.

    http://destroyed-future.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nieraz mi się zdarzało, że najpierw oglądałam ekranizację, a dopiero potem czytałam książkę i jakoś nigdy mi to specjalnie nie przeszkadzało. Zresztą czasami film jest lepszy:).

      Usuń
  3. Zdecydowanie wolę najpierw przeczytać książkę, a potem dopiero obejrzeć film, ale skoro adaptacja została nagrodzona Oskarem, to musi coś w niej być.;)
    Historia wydaje się być niesamowita - bardzo często ludzie z naszych stron nie wiedzą, jak żyją ludzie z getta. A tutaj mamy gang, czwórkę ludzi zdolnych do wszystkiego, skoro Tsotsi zabił swojego wspólnika dlatego, że nie wiedział, kim naprawdę jest... Chcę to przeczytać.;)

    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Niko, skoro już komentujesz mój wpis, to wypadałoby go najpierw uważnie przeczytać. Gdzie ja napisałam, że Tsotsi zabił Bostona? Ech...

      Usuń

"Błogosławieni, którzy nie mając nic do powiedzenia, nie ubierają tego w słowa". Z drugiej strony lubię meandrujące dyskusje, więc komentarze nie na temat również są tu mile widziane;).

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.