Pierwsze wydanie: 2005
Autor: Daniel Kehlmann
Tłumacz: Jakub Ekier
Wydawnictwo: W.A.B. 2007
Seria: Inne Historie
ISBN: 978-83-7414-353-0
Stron: 250
Krótko:
świetna książka. Zaczęłam ją czytać pewnej nocy, mniej więcej wpół do
czwartej, kiedy nie mogłam usnąć i uznałam, że w takim razie lepiej
wstać. Spodziewałam się, że powieść o dwóch niemieckich naukowcach
żyjących na przełomie XVIII i XIX wieku uśpi mnie w co najwyżej pół
godziny, ale zupełnie nagle było już wpół do siódmej, a ja zorientowałam
się, że przeczytałam ponad połowę. Położyłam się wreszcie, ale z żalem.
Myślę,
że najlepiej podsumowuje tę powieść zamieszczony na obwolucie cytat z
"Frankfurter Rundschau": "genialny figiel". Bo Daniel Kehlmann stworzył,
owszem, coś w rodzaju biografii równoległych Carla Friedricha Gaussa i
Alexandra von Humboldta i może rzeczywiście kluczowe fakty są mniej
więcej prawdziwe, natomiast szczegóły autor po prostu - jak mi się
wydaje - zmyślił, ale zrobił to elokwentnie, interesująco, zabawnie i
mądrze.
W
dodatku warstwa (powiedzmy) biograficzna to pretekst do refleksji nad
naturą świata i do obrachunków z zastaną, narzuconą rzeczywistością. W
powieści snują i rachują rasowi naukowcy: Humboldt - podróżnik i geograf
oraz Gauss - "książę matematyków", fizyk, astronom, geodeta, a wraz z
nimi - czytelnik.
Humboldt
najchętniej zwiedziłby cały świat, wszedł na każdą górę i do każdej
jaskini - żeby je pomierzyć, zbadać i opisać w pracy naukowej albo w
prasie. Gauss preferuje eksperymenty myślowe, wcale nie wychodziłby z
domu, gdyby tylko mógł tego uniknąć; jeśli już coś mierzy, to dla
pieniędzy. Z biegiem lat stosunek ich obu do życia i do nauki ulegał
zmianie i stawał się coraz bardziej zbieżny. Humboldt zaczął dostrzegać
coś, co Gauss wiedział "od zawsze": powolny proces umierania zaczyna
się zaraz po narodzinach człowieka, a poza tym świat jest fatalnie
urządzony. Z kolei Gauss z czasem nieco złagodniał i nauczył się doceniać
wagę osobistego doświadczenia i poznania. A ja? Od dawna zgadzam się z
"księciem matematyków":
Jest pewne zjawisko, ciągnął profesor, dziwne i niesprawiedliwe, najlepszy dowód na niemiłosierną przypadkowość egzystencji. Otóż człowiek rodzi się w określonym czasie i choćby chciał, nie potrafi się od niego wyzwolić. Nad przeszłością ma niegodną przewagę, a w oczach przyszłości stanie się błaznem. [str. 6]
Dlaczego się smuci? Bo widzi umieranie swojej matki, może dlatego. Bo świat tak rozczarowuje, kiedy tylko ktoś zobaczy jego cienką tkaninę, jego złudę, szytą grubymi nićmi, i amatorszczyznę, z jaką sfastrygowana jest jego podszewka. Bo wszystko czynią znośnym tylko tajemnica i zapomnienie. Bo bez snu, który codziennie wyrywa człowieka z rzeczywistości, nie sposób jej wytrzymać. Smutkiem jest niemożliwość odwrócenia wzroku. Smutkiem jest jawa. Poznanie, biedny kolego Bartels, jest rozpaczą. A dlaczego, Bartels? Bo z każdą chwilą mija czas. [str. 47]
Trudno
właściwie jednoznacznie określić stosunek powieściowego Gaussa do
religii, ale myślę, że warto przytoczyć jeszcze dwa znamienne cytaty.
Pierwszy dodatkowo zilustruje, jak Daniel Kehlmann zapisuje dialogi.
Przy pierwszym obiedzie pastor zadał [młodziutkiemu Gaussowi - przyp. E.] pytanie, jak tam w szkole.
Znośnie, powiedział Gauss.
Pastor zapytał, czy trudno mu idzie nauka.
Gauss siąknął i pokręcił głową.
Strzeż się!
Zaskoczony Gauss podniósł wzrok.
Pastor patrzył surowo. Pycha to jeden z grzechów głównych!
Gauss kiwnął głową.
Pamiętaj o tym. Do końca życia. Choćby ktoś był najmądrzejszy, powinien zachowywać pokorę.
Dlaczego?
Pastor prosił o powtórzenie, źle usłyszał.
Nic takiego, odparł Gauss. Nieważne.
Owszem. Pastor chciał jednak usłyszeć.
Chodzi o kwestię czysto teologiczną. Bóg stworzył człowieka takiego, jaki jest, a potem człowiek ma za to ciągle przepraszać. Brak tu logiki.
Pastor wyraził przypuszczenie, że niedobrze z jego słuchem.
Gauss wyjął bardzo brudną chusteczkę, wydmuchał nos i mówił dalej, że na pewno sam coś tutaj źle zrozumiał, ale to wygląda na rozmyślne odwrócenie przyczyny i skutku.
Następnym, u którego dzięki Bartelsowi jadł obiady za darmo, był profesor Zimmermann, radca dworu i wykładowca uniwersytetu w Getyndze. [str. 48]
Pomyślał teraz o Sądzie Ostatecznym. Wątpił, żeby coś takiego urządzono. Oskarżeni mogliby się bronić, a niektóre ich pytania byłyby dla Boga niezręczne. Insekty, plugastwa, ból i we wszystkim braki. Nawet czas i przestrzeń byle jak machnięte. Gdyby go postawiono przed sądem, miał zamiar głośno poruszyć kilka spraw. [str. 81]
Nie
zapominajmy jednak, że to "figiel" - Daniel Kehlmann delikatnie kpi
sobie ze swoich bohaterów, podsuwając im "dowody" na to, że świat wcale
nie jest tak do końca racjonalny, mierzalny, naukowo poznawalny, i że
nawet najpilniejszemu badaczowi pewne imponderabilia niekiedy umykają,
zwłaszcza jeśli świadomie przymyka oczy na to, co wydaje mu się
niemożliwe (prawdziwe medium na seansie spirytystycznym, pęknięcia i
bruzdy na firmamencie, niezidentyfikowane obiekty latające...).
Powieść
jest stosunkowo krótka, ale główne wątki okraszone są wieloma
subtelnymi aluzjami, których większość zapewne mi umknęła. W każdym
razie sporo w "Rachubie świata" autoironii na temat Niemców, Niemiec i
niemieckości. Przezabawny jest fragment, w którym Humboldt przekłada
najpiękniejszy jego zdaniem niemiecki wiersz ("Über allen Gipfeln ist Ruh" Goethego)
na język hiszpański: "ponad wszystkimi wierzchołkami górskimi jest
bezwietrznie, na wysokości drzew również nie czuć, żeby wiało, nawet
ptaki uspokoiły się, i niedługo nastąpi śmierć".
Wszyscy na niego patrzyli.
Już, powiedział.
Jak to już? zapytał Bonpland.
Humboldt sięgnął po sekstans.
Przepraszam bardzo, powiedział Julio. Ale chyba niemożliwe, żeby to było wszystko.
No tak, odparł baron z rozdrażnieniem. Oczywiście, ten wiersz nie jest historyjką o krwawych wojnach ani cudownych przemianach. Nie ma tutaj czarów, nikt nie zamienia się w roślinę, nie fruwa ani nie zjada drugiego. [str 104]
W ten właśnie sposób o
różnicach między literaturą niemiecką a iberoamerykańską Humboldt
dyskutował ze swoim francuskim towarzyszem oraz z czterema
hiszpańskojęzycznymi wioślarzami o imionach Carlos, Gabriel, Mario i
Julio;).
Literackich smaczków jest więcej, np. scenka, w której Humboldt i Gauss krytykują powieści, w których "autor plecie androny na temat postaci historycznych", albo inny fragment, w którym Humboldt autocenzuruje swoje dzienniki podróży, bo wie, że gdyby ogłosił światu, że pogryzły go pchły, już nikt nigdy nie potraktowałby go poważnie. A jeszcze à propos różnych smaczków: relacje między braćmi Alexandrem i Wilhelmem von Humboldtami tak niesamowicie przypominają mi stosunki między Sherlockiem i Mycroftem Holmesami, przynajmniej w serialu z 2010 roku, że naprawdę zastanawiam się, czy twórcy nie inspirowali się pod tym względem "Rachubą świata".
Cenię naturalizm, z jakim Kehlmann przedstawił dwóch genialnych naukowców i jeszcze starego Kanta. Wybitni ludzie miewają przecież swoje słabości, o ile chroniczną złośliwość i wybitną wredność Gaussa można nazwać słabością. Wszystkie postaci Kehlmanna, pierwszo- i drugoplanowe, to ludzie z krwi i kości (Gauss w znacznej mierze również z żółci), o których chce się czytać.
Wszystko mi się w tej książce podoba: pomysł,
wykonanie, styl. WSZYSTKO.
Kupiliśmy "Rachubę świata" kilka miesięcy temu w krakowskim Dedalusie,
niedawno jeszcze ją tam widziałam, a na Allegro jest po bardzo okazyjnej
cenie. POLECAM.
Brzmi dość ciekawie :)
OdpowiedzUsuńŚwietny blog :)
Buziaczki! ♥
Zapraszamy do nas :)
rodzinne-czytanie.blogspot.com
+ obserwujemy! :)
Ostatnio nieco zaniedbałam tę stronę, ponieważ zapisałam się na kurs prawa jazdy i jeśli mam czas, to grzęznę w przepisach i testach:(.
UsuńDziękuję za pochwałę i zaproszenie, ale chyba lubimy bardzo różne książki. Szczerze mówiąc, kiedy widzę pozytywną recenzję jakiejkolwiek powieści Michalak czy "Pięćdziesięciu twarzy Greya", to ewakuuję się natychmiast.