Impresje

sobota, 12 października 2013

IMPERIUM

Tytuł: Imperium. Jak Wielka Brytania zbudowała nowoczesny świat (Empire. How Britain Made the Modern World)
Autor: Niall Ferguson
Pierwsze wydanie: 2003
Tłumaczenie: Beata Wilga

Wydawnictwo Sprawy Polityczne
ISBN: 978-73-92106-8-4
Stron: 367



Przeważnie co najmniej kilka miesięcy dzieli moment zakupu książki od dnia, w którym zaczynam ją czytać. Często jest to kilka lat i tak właśnie było z "Imperium" Nialla Fergusona, znanego brytyjskiego historyka. Ta akurat książka należy właściwie do P., ale mamy przecież wspólność majątkową, a poza tym ja częściej ścieram kurze z naszej "biblioteczki", więc jej zawartość jest chyba jednak bardziej moja;).

John Locke, siedemnastowieczny angielski filozof i lekarz, poparłby zapewne mój punkt widzenia. Uważał, że człowiek posiada ziemię tylko wtedy, kiedy "zmiesza ją ze swoją pracą i połączy z czymś, co jest jego własnością" [str. 77]. Ogrodzi ją, będzie uprawiał, wybuduje na niej dom czy osadę. Indianie tego nie robili, więc angielscy kolonizatorzy bez skrupułów wypierali ich z żyznych ziem, do których - jeśli podążało się tokiem myślenia Locke'a - rdzenni mieszkańcy nie mieli żadnych praw. Co więcej: jeśli swoją niesubordynacją zagrażali ludziom, którzy chcieli "stworzyć społeczeństwa i zaznać spokoju", należało ich unicestwić.

Locke mógł sobie pisać takie farmazony, ale jasne jest, że nie wyprawiano się na nieznane wody i lądy, żeby tworzyć społeczeństwa, tylko dla złota i korzeni. Co do złota, to Anglicy mieli pecha, bo jakoś na jego pokłady nie trafiali. Pozostało im tylko okradanie tych, którym bardziej się poszczęściło, czyli Hiszpanów. Podwaliny pod budowę Imperium Brytyjskiego położyli więc piraci. Oraz brytyjscy konsumenci, którzy bez opamiętania kupowali cukier, tytoń i herbatę. Ale to był zaledwie początek. A finał?
Istniało kiedyś Imperium, które rządziło jedną czwartą światowej populacji i zajmowało taką samą część powierzchni ziemi, dominując na prawie wszystkich oceanach. Imperium Brytyjskie było największym imperium w dziejach ludzkości. W jaki sposób archipelag deszczowych wysp na północno-zachodnim wybrzeżu Europy zdołał rządzić światem? - to jedno z fundamentalnych pytań nie tylko brytyjskiej, ale i światowej historii. Jest to jedno z pytań, na które w tej książce poszukuje się odpowiedzi. Inną, prawdopodobnie trudniejszą kwestią jest odpowiedź na pytanie, czy Imperium to było dobre, czy złe. [str. 7]
Ferguson nie pomija ciemnych kart historii Wielkiej Brytanii, skłania się jednak ku opinii, że tych jasnych było więcej. Do zasług Imperium zalicza m.in. upowszechnienie kapitalizmu, języka angielskiego, protestantyzmu, anglicyzację Ameryki Północnej i Australazji, przetrwanie instytucji parlamentarnych. A poza tym inne imperia - rzeczywiste i potencjalne - były lub byłyby jego zdaniem znacznie gorsze. 

Co by nie sądzić o finalnych wnioskach autora, przyznać trzeba, że pisze naprawdę ciekawie i przystępnie. Książka podzielona jest na sześć rozdziałów, w których Ferguson omawia następujące zagadnienia: (an)globalizację rynku towarów, rynku pracy, kultury, władzy, rynku kapitałów, działań wojennych. Nie jest przeładowana szczegółami, autorowi chodziło raczej o pokazanie pewnych procesów i mechanizmów. Czasami robi to opisując nieco szerzej losy jakiejś konkretnej osoby, np. Cecila Rhodesa lub Davida Livingstone'a, którego kojarzyłam z powieści Szklarskiego.

Nie będę tu - tym razem - streszczać całej książki, wynotuję tylko kilka faktów, które z różnych względów szczególnie mnie zainteresowały.

Przede wszystkim zaskoczyła mnie skala emigracji z Wysp Brytyjskich. Między początkiem XVII wielu i latami pięćdziesiątymi XX wieku wyjechało stamtąd ponad dwadzieścia milionów mieszkańców, z których tylko część wróciła. Współcześni Brytyjczycy, tak niechętnie widzący u siebie imigrantów, zapomnieli chyba o tej części historii swojego kraju.
Zresztą ci dawni nie tylko sami wyjeżdżali - między 1662 i 1807 rokiem na brytyjskich statkach przywieziono do Nowego Świata prawie 3,5 miliona Afrykanów. Śmiertelność niewolników w ładowniach i potem na plantacjach była ogromna, ale i tak handel ludźmi był - nadal jest - bardzo dochodowym interesem.

Zakazano go w 1807 roku nie dlatego, że nagle zrobił się mniej opłacalny czy bardziej niebezpieczny, ale dlatego, że tego chciała opinia publiczna, prominenci i tysiące zwykłych ludzi. Nie było to równoznaczne ze zniesieniem niewolnictwa, jednak i do tego z czasem doszło. Co ciekawe, królewska flota patrolowała część afrykańskiego wybrzeża, żeby egzekwować nowe prawo.

Ci sami ludzie, którzy doprowadzili do zakazu handlu ludźmi, odnieśli również sukces na innym polu. Jak wspomniałam, w brytyjskiej ekspansji chodziło przede wszystkim o zyski. Dopiero z czasem zaczęto myśleć o eksporcie "cywilizacji", czyli religii, kapitalizmu i europejskich instytucji.
Ciekawie to wyglądało w Indiach. Przez długi czas Kompania Wschodnioindyjska, która w tym państwie reprezentowała Imperium, bardzo niechętnie widziała u siebie chrześcijańskich misjonarzy, a swoim kapelanom wręcz zabraniała wygłaszania kazań dla Hindusów. Tolerancja sprzyjała rozwojowi interesów.
W 1813 roku odebrano Kompanii kontrolę nad działalnością misyjną i stworzono zręby hierarchii kościelnej w Indiach. Ruszyli tam kaznodzieje i modernizatorzy, którzy postanowili ukrócić hinduskie barbarzyństwo (m.in. lokalne wierzenia, ale i zwyczaje w rodzaju sati). Mieli poparcie Brytyjczyków, którzy pozostawali na Wyspach, natomiast Brytyjczycy, którzy w Indiach przebywali od lat, podchodzili do tej kampanii znacznie mniej entuzjastycznie. Wiedzieli, że miejscowa ludność traktuje religię równie poważnie jak Anglicy.
Zwłaszcza sipajowie wywodzący się z tradycyjnych kast wojowników, stanowiący ok. 80% Indian Army. I to właśnie oni rozpoczęli w 1857 roku powstanie przeciwko Brytyjczykom.
Zaczęło się od pogłosek, że nowe naboje, które miały się pojawić, były nasycone tłuszczem zwierzęcym. Ponieważ przed użyciem ich końcówki musiałyby być odgryzane, zarówno hinduiści, jak i muzułmanie ryzykowali profanację - pierwsi, jeśli tłuszcz pochodził od krowy, drudzy, jeśli pochodził od świni. W ten sposób kula rozpoczęła konflikt, zanim nawet została naładowana, a co dopiero wystrzelona. Wielu sipajom wydawało się, iż jest to świadectwo faktu, że Brytyjczycy rzeczywiście mieli plan, aby schrystianizować Indie. Fakt, że naboje nie miały nic wspólnego z planem, nie miał nic do rzeczy. [str. 145]
Nie chodziło tu jednak tylko o religię, ale też o sprawy gospodarcze: wysokie podatki, monopolizację przez Brytyjczyków urzędów i handlu. Powstanie było krwawe i krwawo zostało stłumione, obie strony dopuszczały się okrucieństw.
Ewangelicy uważali, że powstanie wybuchło dlatego, że zbyt późno zabrano się za cywilizowanie Indii. Postanowili wysłać tam jeszcze więcej misjonarzy, a w przyszłości w nowych dominiach równocześnie rozwijać handel i oświecać tubylców. Ich zamiary, przynajmniej co do Indii, ukrócili politycy, choć duża część opinii publicznej popierała ewangelików. Rozwiązano Komapanię Wschodnioindyjską, krajem tym miała odtąd rządzić korona reprezentowana przez wicekróla Indii, a brytyjska polityka miała być prowadzona w zgodzie z miejscową tradycją. Nie współczujmy jednak zbytnio ewangelikom - wszak zostawiono im spory kawał Afryki.


Na Czarnym Lądzie Brytyjczycy musieli się zmierzyć nie tylko lokalnymi plemionami, ale i z Burami, potomkami Europejczyków, którzy przybyli na ten kontynent w XVII i XVIII wieku. Co prawda Burowie byli głównie rolnikami, ale świetnie uzbrojonymi i znającymi teren, więc początkowo wygrywali, co w Wielkiej Brytanii wywołało szok. A jednak wygrana Brytyjczyków była tylko kwestią czasu, zwłaszcza odkąd zaczęli systematycznie niszczyć domy Burów (w sumie ok. 30 tys.), a ich żony i dzieci zamykać w obozach koncentracyjnych.
Nie były to pierwsze obozy koncentracyjne w historii - oddziały hiszpańskie wykorzystały podobną taktykę na Kubie w 1896 roku - ale pierwsze zdobyły złą sławę. Ogółem w brytyjskich obozach zmarło 27 927 Burów (w większości dzieci). Stanowiło to 14,5% ludności burskiej, zmarłej głównie w wyniku niedożywienia i złych warunków sanitarnych. W ten sposób zginęło więcej dorosłych Burów niż w wyniku bezpośrednich działań wojennych. Dalszych 14 000 z 115 700 czarnych internowanych - 81% z nich to dzieci - zmarło w odrębnych obozach. [257]
Doszło do tego, jak twierdzi Ferguson, w wyniku "katastrofalnego braku dalekowzroczności i kompletnej niekompetencji" władz wojskowych. Opinię publiczną zaalarmowała dopiero Emily Hobhouse, która pojechała do Afryki Południowej, żeby osobiście przekonać się, jakie warunki panują w obozach. Powołano komisję, która zbadała sprawę i doprowadziła do szybkiej poprawy sytuacji. Współczynnik śmiertelności spadł z 34% w październiku 1901 roku do 2% w maju 1902 roku. Ten sam współczynnik w obozach dla czarnoskórych spadał o wiele, wiele wolniej.


Kiedy czytam to, co napisałam powyżej, dochodzę do wniosku, że najbardziej zainteresowały mnie te mniej przyjemne fragmenty brytyjskiej historii. Może powinnam zacząć czytać tabloidy, w nich opisów nieszczęść nie brakuje. Z drugiej strony trzeba Brytyjczykom przyznać, że jako kraj potrafili uczyć się na błędach - mam tu na myśli np. wspomnianą rezygnację z europeizowania Indii i takie postępowanie w stosunkach z Kanadą, które zapobiegło oderwaniu się tego kraju od Imperium (jak to zrobiły wcześniej Stany Zjednoczone). No i położyli kable telegraficzne pod Atlantykiem.


Książkę Nialla Fergusona czytało mi się świetnie, choć przecież nigdy jakoś za historią nie przepadałam. Na pewno kiedyś sięgnę po jeszcze inne jego prace. Wydawnictwo Literackie wydało niedawno jego "Cywilizację" oraz "Potęgę pieniądza". Na początek listopada zapowiadają również premierę "Imperium", choć ta książka ukazała się u nas już sześć lat temu nakładem Wydawnictwa Sprawy Polityczne. Mamy właśnie to wydanie. Zdaje się, że jest to firma bardzo niewielka, dlatego wspaniałomyślnie wybaczam jej nieuważną miejscami korektę i redakcję (np. brak przypisów, przypisy na niewłaściwej stronie itd.)


6 komentarzy:

  1. Książka wygląda interesująco, tym bardziej, że historię zawsze lubiłam, a książki o historii napisane w sposób wciągający, a zarazem mądry cenię szczególnie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Myślę, że się nie zawiedziesz, jeśli zdecydujesz się na lekturę.

      Usuń
  2. Interesująca pozycja. Postaram się sięgnąć po nią w wolnym czasie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja ostatnio prawie nie mam wolnego czasu, druga połowa miesiąca zapowiada się pod tym względem nieco lepiej. Może znajdę wreszcie chwilę nie tylko na czytanie, ale i na pisanie o tym. Czego wszystkim życzę:).

      Usuń
  3. Ja z innej beczki.
    Wspomniałaś o swojej przewadze nad P. w odkurzaniu książek :) Masz jakąś własną metodę czy staromodna miotełka? Borykam się z kurzem na książkach od zawsze i nic lepszego od wytrzepywania ich za okno nie wymyśliłam, ale to zbyt wybiórcze; w praktyce otrzepuję tylko tę książkę, po którą właśnie sięgam do czytania, reszta stoi grzecznie i pokrywa się kurzem :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pisząc o "biblioteczce", miałam właściwie na myśli półki, na których stoją książki. Same woluminy odkurzam trochę tylko przy okazji zmiany systemu ustawiania ich na półkach. Przesuwam wtedy odrobinkę wilgotnym papierowym ręcznikiem po okładce i, oczywiście, wstawiam je na odpowiednie miejsce dopiero, kiedy wyschną. Sprawdza się to najlepiej w przypadku okładek papierowych. Starocie wydane w okładce z materiału można chyba tylko otrzepać.

      Usuń

"Błogosławieni, którzy nie mając nic do powiedzenia, nie ubierają tego w słowa". Z drugiej strony lubię meandrujące dyskusje, więc komentarze nie na temat również są tu mile widziane;).

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.