Impresje

wtorek, 4 czerwca 2013

Książki mojego dzieciństwa

Ponieważ wczoraj od rana lało niemal bez przerwy, nie wybrałam się na planowany spacer do biblioteki. Zrobiłam sobie, dla odmiany, dzień nicnierobienia, w co wpisuje się również - jako działanie całkowicie niekonstruktywne - tworzenie tekstów na blog. 

Zainspirował mnie pomysł Zacofanego w lekturze, który zaprasza czytelników swojego blogu do stworzenia listy godnych polecenia książek dla młodzieży "napisanych przez polskich autorów i wydanych w latach 1945-1989". Większość tytułów zaproponowanych w komentarzach pod linkowanym wpisem zupełnie nic mi nie mówi, co sprawiło, że przez chwilę poczułam się znowu młodo:). 

Nastolatką będąc pochłaniałam książki w ilościach hurtowych, stąd niewiele z nich utkwiło mi w pamięci na dłużej. Może to i dobrze, bo pewnie nie wszystkie były najwyższych lotów. Na pewno przeczytałam poważną część serii "Portrety", ale dziś nie umiałabym sobie przypomnieć ani jednej fabuły. Lubiłam powieści Siesickiej, Ożogowskiej, Bahdaja, serię o Tomku Wilmowskim Szklarskiego, "Zwyczajne życie" i "Nawiedzony dom" Chmielewskiej, "Pięć przygód detektywa Konopki" Domagalika, "Wielka, większa i największa" Broszkiewicza, natomiast nie wciągnęłam się jakoś w przygody Pana Samochodzika. Pod koniec podstawówki poznałam pierwsze tomy "Jeżycjady", co miało ten negatywny skutek, że wyobraziłam sobie, że kiedy będę już w liceum moje rozmowy ze znajomymi będą na poziomie dywagacji Grupy ESD. Nawet filozofów zaczęłam czytać. Rozczarowanie przyszło nieuchronnie:).


Lepiej zapamiętałam książki, które poznałam jako małe dziecko i to one wywarły na mnie większy wpływ. Rzadko ukazywały się na dobrym papierze, ale kolorowe zwykle ilustracje i tak były atrakcyjne na tle ówczesnej szarzyzny (zwłaszcza gdy się miało w domu tylko czarno-biały telewizor). Teraz jest mi na ogół wszystko jedno, jak wydana jest książka, którą czytam, ale dawniej przedkładałam obrazki nad ciekawą fabułę:). Postanowiłam przypomnieć sobie (i Wam) parę tytułów.

***

W drugiej połowie lat osiemdziesiątych większość moich rówieśników miała w domu te same tytuły (o ile w ogóle jakieś miała). Były to przede wszystkim kwadratowe książeczki z serii Poczytaj mi mamo (Nasza Księgarnia niedawno je wznowiła). Często widziało się też serię z Krasnalem - do dziś pamiętam niektóre ilustracje - np. z "Serca dzwonu" Marii Krüger, "Calineczki" Andersena, "Kwiatu paproci" Kraszewskiego... 
seria Poczytaj mi mamo
"Chory kotek" Stanisława Jachowicza
seria z Krasnalem
Wszyscy mieli właśnie to wydanie "Baśni Narodów Związku Radzieckiego":


Najbardziej lubiłam opowieści "O złotopiórym gołębiu", "O okrutnym carze, złotym dzbanie, kochającym synu i mądrym starcu", "Prządki złota" i "O mądrej Sałym-Chan". Najpierw czytała je nam mama i babcia, z czasem zaczęłyśmy radzić sobie same, a potem to my czytałyśmy te baśnie młodszym kuzynkom.


Pierwszą książką, którą przeczytałam sobie zupełnie sama, była "Królowa śniegu" Andersena wydana przez Naszą Księgarnię. To był prezent pod choinkę. Od razu rozłożyłam się na dywanie i zaczęłam czytać. Uwielbiałam ilustracje Srokowskiego! Również te z "Króla Maciusia I" Korczaka, chociaż były takie smutne.



Przepadałam też za "Bajkami Samograjkami"  (umiałyśmy je z siostrą praktycznie na pamięć) i zbiorem "Tańcowała igła z nitką" Brzechwy.


A pamiętacie "Bajeczki z obrazkami" Sutiejewa? Bajeczki jak bajeczki, ale obrazki były świetne. Powycinałyśmy je sobie z tej książki:).


Czytywało się też "Koziołka Matołka" i komiksy o Kleksie, np. "Porwanie księżniczki":


Zdarzało się nam też sięgnąć po książeczki, powiedzmy, edukacyjne, np. "Jak Krak zbudował Kraków" Anny Świrszczyńskiej:

I komiksy, w których historię Polski opisywano w dwóch językach:


Niektórzy z Was pamiętają też może książeczki rozkładanki. Ja i moja siostra dostałyśmy po jednej od Mikołaja, który wręczał nam paczki po mszy, w salce katechetycznej (musiał to być zatem 1989 albo 1990 rok). Moja była o Kaczorze Donaldzie, a Agnieszki o Królewnie Śnieżce. Dziś po tych książeczkach nie został nawet ślad, ale wyglądały one mniej więcej tak.


Potem przyszła pora na pierwsze lektury szkolne. Tekst zaczął dominować nad ilustracjami, ale nadal zdarzały się w tych książeczkach świetne obrazki.

W pamięć wryła mi się "Oto jest Kasia" Miry Jaworczakowej. Książka edukacyjna o tym, że nie wolno być egoistą (również dla własnego dobra) i że trzeba opiekować się młodszym rodzeństwem - w przeciwnym razie będą cię wytykać palcami, tak jak na tej okładce.


Inne lektury:
"Jak Wojtek został strażakiem" Czesława Janczarskiego
"Pilot i ja" Bahdaja
"Czarna owieczka" Jana Grabowskiego
"O psie, który jeździł koleją"Romana Pisarskiego
Czy był ktoś, kogo nie wzruszał los Lampo?

"Kajtkowe przygody" Marii Kownackiej
"Plastusiowy pamiętnik" również autorstwa Kownackiej
Niejednego Plastusia ulepiłam z plasteliny (najtrudniejsze były uszy), ale żaden nie miał tyle przygód co ten Tosiny. Albo miały one miejsce, kiedy akurat nie patrzyłam.

"Pinokio" Collodiego
Mam w domu inne wydanie (nie mogłam znaleźć w sieci właściwej okładki), ale też z ilustracjami Szancera.
"Porwanie w Tiutiurlistanie" Wojciecha Żukrowskiego
Stopniowo zabierałam się za książki, w których obrazków było coraz mniej. W pierwszej kolejności sięgałam po te, które były w domu. Wcześnie przeczytałam "W pustyni i w puszczy" (kto nie chciał być odważny jak Staś?), "Anię z Zielonego Wzgórza", "Akademię Pana Kleksa" i "Księcia i żebraka" Twaina.
Najlepiej dziś pamiętam właśnie te książeczki i książki, które były naszą własnością, bo mogłam do nich w każdej chwili wrócić. Niestety, znacznie później większość z nich pod moją nieobecność mama rozdała młodszym kuzynkom i kuzynom. Ech... 


Już od pierwszej klasy podstawówki zachęcano nas do wypożyczania książek z biblioteki. Należało o nie dbać - w plecaku nosiło je się w specjalnej tekturowej teczce, a po jej wewnętrznej stronie wpisywało się listę przeczytanych książek - liczba ta świadczyła bardzo na korzyść ucznia (nauczycielka to sprawdzała).

***   ***   ***
Oczywiście było tych książek znacznie więcej, ale napisałam o tych dla mnie najważniejszych. Jest też kilka takich, z których kojarzę tylko ilustracje, ale pojęcia nie mam, jaki mogły mieć tytuł ani kto je napisał. 

***

Skoro już tak się rozpisałam o czytelniczym aspekcie mojego dzieciństwa (ktoś dotrwał do tego momentu?), to nie mogę pominąć jeszcze dwóch źródeł pochodzenia bajeczek: klisz do aparatu Ania (i znowu - wszyscy go mieli) i płyt winylowych z bajkami muzycznymi (o audiobookach nikt wtedy jeszcze nie słyszał;)).

[źródło]
Ten charakterystyczny zapach rozgrzanego od żarówki plastiku... 
Szczególnie dobrze pamiętam "Jasia i Małgosię", "Słonia Trąbalskiego", "Trzech muszkieterów". W tej pierwszej bajce przerażała mnie Baba Jaga, mimo że była taka kolorowa; jej kukła w ludowej zapasce wisiała również na dworcu PKS w Kielcach, co pogłębiało we mnie tę traumę. 

Z bajek muzycznych najcieplej wspominam "Pchłę Szachrajkę" Brzechwy w interpretacji m.in. Ireny Kwiatkowskiej. Dostępna jest w całości na youtube! Znaleźć tam można cały kanał poświęcony tego rodzaju bajkom. Bardzo polecam!



***

Na fali wspomnień, szukając w sieci książeczek z dzieciństwa, trafiłam na kilka miejsc, których gospodarze podzielają widocznie mój sentyment do staroci:

16 komentarzy:

  1. Uprzejmie proszę o przerobienie pierwszej części na listę z podaniem konkretnych tytułów w seriach i podesłanie mailem albo wklejenie do komentarza:) Plebiscyt na ulubioną książkę trwa:D
    Uwielbiałem Serce dzwonu, chociaż ilustracje Stasysa były przerażające. A baśni narodów nie miałem własnych:( Za to miałem Porwanie księżniczki i projektor Ania. Bajki do niego mam do dziś.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nooo może się zmobilizuję przed jego zakończeniem, choć w porównaniu z innymi uczestnikami to ja mam niewiele do powiedzenia:).

      Projektor też gdzieś czeluściach szafy u rodziców leży, ale bajki do niego jakoś dziwnie się porozchodziły. Szkoda.

      Zapomniałam napisać, że mam nadzieję, że serię z Krasnalem też wznowią - tak jak Poczytaj mi mamo.

      Usuń
    2. Nie musisz przecież całej piętnastki obsadzać. I pięć się przyda:)
      Z Krasnalem miałem cudnie ilustrowany Kwiat paproci Kraszewskiego i Wdzięczność szczupaczą Tołstoja, a na obrazku piec jadący przez wieś:))

      Usuń
    3. Ja też MIAŁAM kiedyś obie te książki. Cóż, kiedy moim rodzicom sentymentalizm jest zupełnie obcy. A mnie wręcz przeciwnie. Może ja jestem podrzucona. Zawsze się zastanawiałam, dlaczego ciocia mówiła na mnie dawniej "Cyganka":).

      Może ja jednak przestanę głupoty pisać i pójdę spać:).

      Usuń
    4. Daj spokój Rodzicom. Ja sam, w wieku 8 czy 9 lat, barbarzyńską ręką pociąłem Kwiat paproci, bo mi obrazki były potrzebne Bóg wie do czego :(

      Usuń
    5. Ja też mam kilka książek na sumieniu, np. wspomniane "Bajeczki z obrazkami". Człowiek był młody i głupi; teraz już nawet młody nie jest.

      Usuń
    6. Stasys fantastycznie zilustrował też "Małą złą czarownicę" Czwartka, oj, mrocznie tam było i ponuro, ale zapadało w pamięć jak trza.
      http://mcagnes.blogspot.com/2010/08/maa-za-czarownica-vaclav-ctvrtek.html

      A cały wpis podziwiam, głównie za potężną pracę wspomnieniową.

      Usuń
    7. O tej "Małej złej czarownicy" nie słyszałam. Natomiast rozumiem chęć posiadania książek zapamiętanych z dzieciństwa. Zastanawiałam się, czy nie kupić sobie na Allegro wspomnianego we wpisie wydania "Królowej Śniegu", ale jeszcze nie rozstrzygnęłam, czy w moim przypadku miałoby to sens, skoro ilustracje akurat do tej książki można obejrzeć w internecie.

      Sporo czasu zajęło mi napisanie powyzszego, bo wciągnęło mnie przeglądanie blogów i stron, do których linkuję na końcu albo np. wysłuchanie ponownie "Pchły Szachrajki". Świetnie się przy tym bawiłam:).

      Usuń
  2. Nie dane mi było pamiętać takich książek, gdy było można je kupić w księgarniach (trochę za późno się urodziłam), jednak większość mama potem mi podtykała.
    Jednak uśmiechnęłam się na myśl o słuchowiskach. Nie słuchałam na winylach, jednak te same opowiastki. Kochałam szczególnie Muminki...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cóż, niniejszym wyjawię moją największą tajemnicę: nie czytałam "Muminków". Oglądałam w telewizji, ale żadnej książki Jansson nawet w rękach nie miałam. Może kiedyś się wezmę;).

      Usuń
  3. Oj, czytałam lub czytano mi wiele z tych książek, o których tu piszesz! Ja jeszcze jako dziecko uwielbiałam czytać o Filemonie i wszelkie baśnie, zwłaszcza tzw. polskie (bo to głównie były przeróbki baśni Grimm lub Andersena, a nawet chyba rosyjskich), wśród których ukochanych miałam kilka (Żelazne trzewiczki, O 12 miesiącach, Szklana góra). Czasami nadal do nich wracam, a mam piękne wydanie, zniszczone już niestety przez czas (książka ma ponad 40 lat), może najwyższy czas je doprowadzić do porządku... I to nieprawda, że wpis na blog jest niekonstruktywny - zobacz, ile dobrych wspomnień wywołałaś!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Filemona widywałam tylko w telewizji, ale większą sympatią darzyłam sybarytę i stoika Bonifacego:). O tej parze czytać już raczej nie będę, ale zamierzam kiedyś sięgnąć po baśnie braci Grimm, o ile znajdę w bibliotece jakąś dobrą wersję.

      Usuń
  4. uwielbiam takie wspomnienia książkowe. Niestety nie miałam księgi baśni narodu rosyjskiego, a bardzo chciałam, uważam, że ich baśnie sa przepiękne, zawsze mi się podobały, wbrew modzie.
    W ogóle trzeba pamiętać, że czasy były ciężkie dla miłośnika książek, bo po prostu trzeba było zdobywać, przez Dziurkę od klucza udało mi się dorwać dopiero, kiedy sama zostałam mamą, czyli w roku 1990.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Na zdobywanie książek już się nie załapałam:). Jedyny problem tego rodzaju wypłynął, kiedy byłam w podstawówce, gdzieś tak w połowie lat dziewięćdziesiątych. Mieliśmy przeczytać "Opowieść o pilocie Pirxie", ale dosłownie nigdzie (w moim rodzinnym mieście) nie można było tego dostać - ani w księgarniach, ani w bibliotekach. To była jedyna szkolna lektura, której nie przeczytałam, w dodatku zraziłam się wtedy jakoś do Lema, mało brakowało, a dostałabym dwóję.

      Usuń
  5. Widzę, że w 80% czytałyśmy te same książki, na dodatek te same wydania.;) Okładki "O psie..." i "Oto jest Kasia" to jedne z najlepszych, jakie do dzisiaj wspominam z sentymentem.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mnie okładka książki Jaworczakowej zawsze nieco przerażała:).

      Usuń

"Błogosławieni, którzy nie mając nic do powiedzenia, nie ubierają tego w słowa". Z drugiej strony lubię meandrujące dyskusje, więc komentarze nie na temat również są tu mile widziane;).

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.