TYTUŁ: Wiek niewinności
AUTORKA: Edith Wharton
PIERWSZE WYDANIE: 1920
WYDAWNICTWO: Oficyna Wydawnicza RYTM
STRON:342
OCENA: 5/5
Często bywa tak, że po obejrzeniu ekranizacji jakiejś książki, nie sięga się już po pierwowzór, bo po co, skoro zna się główne wątki i zakończenie. Mnie ta znajomość akurat nie przeszkadza, a zatem kiedy dowiedziałam się, że film Martina Scorsese powstał w oparciu o powieść (wtedy jeszcze mi nie znanej) Edith Wharton pospieszyłam do biblioteki. Było to parę ładnych lat temu, ale potem do tej książki (i filmu też) wracałam.
Zwykle nie interesuje mnie biografia pisarza, którego książkę czytam, ale czasami choćby jej zarys jest konieczny, aby lepiej zrozumieć utwór i punkt widzenia autora na wykreowany albo opisany przez niego świat.
Akcja "Wieku niewinności" rozgrywa się w latach siedemdziesiątych XIX w. w Nowym Jorku, w kręgu tamtejszej elity. Ten świat Edith Wharton znała bardzo dobrze, bo urodziła się właśnie w tym mieście w 1862 r. i jej rodzina chyba też do tego kręgu należała. Przez kilka lat podróżowali po Europie, co pozwoliło jej pewnie nabrać dystansu wobec tamtejszego światka. Gdyby spędziła w Ameryce całe swoje życie, nie zdobyłaby się raczej na tak przenikliwy i złośliwy obraz tamtejszego społeczeństwa (a w każdym razie jego części).
Do rzeczy. Newland Archer, przedstawiciel jednej z najbardziej szacownych rodzin Nowego Jorku, prawnik (choć to zajęcie bardziej na pokaz), po romansie z kobietą zamężną zaręczył się z May Welland, której koneksje były równie dobre jak jego własne. W tym samym mniej więcej czasie do Nowego Jorku przybywa, a właściwie powraca, hrabina Ellen Olenska, kuzynka May. Schroniła się tu przed mężem, bardzo bogatym polskim hrabią, który traktował ją niewłaściwie - nie jest to napisane wprost, ale zdaje się, że ją bez skrupułów notorycznie zdradzał. Ellen myśli o rozwodzie, a Rodzina stara się ją od tego odwieść, m.in. dlatego, że przy okazji procesu mogłyby zostać upublicznione pewne fakty, rzucające cień na jej reputację. Newland, który po zaręczynach z May został uznany za członka klanu, na prośbę Mingottów/Mansonów/Wellandów próbuje przekonać Ellen, żeby odstąpiła od tego pomysłu. Przy okazji tych "służbowych" spotkań poznają się lepiej i rodzi się między nimi uczucie. Od początku beznadziejne. Nowy Jork nigdy nie wybaczyłby Newlandowi zerwania zaręczyn z May, porzucenia jej na rzecz jej kuzynki. Tak jak nigdy nie wybaczył Ellen porzucenia męża i jej towarzyskich faux pas, a gdyby jeszcze rozwiodła się z nim i poślubiła innego... Ich rodziny, a zwłaszcza May, którą "w międzyczasie" Newland poślubił, zdają sobie sprawę z niebezpieczeństwa i jednoczą się, aby mu zapobiec.
A zatem typowy przykład "miłości niemożliwej". Nie fabuła jednak decyduje o wartości tej powieści, ale przenikliwy obraz ówczesnej nowojorskiej elity, jej tradycji i obrządków.
"Dla Newlanda Archera jedną z najokropniejszych rzeczy był występek przeciwko Dobremu Smakowi, temu dalekiemu bóstwu, którego zwyczajnym i widomym zastępcą i przedstawicielem był Forma."
Tak, jeśli nie każdego było stać na dobry gust, to starał się przynajmniej zachowywać pozory, a te wpajano mu od dziecka. Zauważano istnienie intelektualistów i artystów, ale nikt nie ośmielał się zapraszać ich na obiad, chyba że któryś z nich był z nimi spokrewniony. Mieli długie włosy, ich żony były nieobyte towarzysko i brakowało im odpowiednich sukien, a przede wszystkim nigdy nie było wiadomo, co powiedzą.
"Profesor Emerson Sillerton był cierniem towarzystwa Newport; cierniem, którego nie dawało się wyciągnąć, jako że rósł na czcigodnym i czczonym drzewie. Jak powiadano, był on człowiekiem, który posiadał "wszystkie przywileje". Jego ojciec był wujem Sillertona Jacksona, jego matka wywodziła się z Pennilowów z Bostonu - z każdej strony było bogactwo, pozycja i wszystko tak jak trzeba. Nic - jak często powiadała pani Welland - nic na świecie nie zmuszało Emersona Sillertona, by zostać archeologiem czy jakimś innym profesorem albo mieszkać w Newport w zimie czy też wykonywać jakieś inne rewolucyjne zajęcia, jak on to robił."
"Rzeczą niewłaściwą" było też zjawienie się w operze zbyt wcześnie.
"Oczywiście śpiewała [primadonna] 'M'ama', a nie 'Kocha', odkąd niepodważalne i niekwestionowane prawo muzycznego świata wymagało, żeby niemiecki tekst francuskich oper, wykonywanych przez szwedzkich artystów, był tłumaczony na włoski, a to dla lepszego zrozumienia przez mówiącą po angielsku publiczność. Newlandowi zdawało się to równie naturalne, jak wszystkie inne utarte zwyczaje, na których opierało się całe jego życie; podobnie jak obowiązek używania do włosów dwóch szczotek w srebrnej oprawie z jego monogramem w błękitnej emalii i pokazywanie się w towarzystwie z kwiatkiem (najlepiej z gardenią) w butonierce."
Nikt nigdy nie był sam, każdy należał do jakiejś rodziny, był z kimś spokrewniony, a każda rodzina była do siebie podobna, poza paroma indywidualnymi dziwactwami. Klan rościł sobie prawo do oceniania poczynań swoich członków, a niekiedy uznawał interwencję za konieczność, jeśli jakaś jednostka za bardzo oddalała się od tego, co właściwe. Naturalnie rzadko kiedy robiono cokolwiek wprost. W mniej przyjemnych lub kłopotliwych sprawach rozumiano się bez słów - i tak było oczywiste, co kto o kim lub o czym sądzi, bo mało który nowojorczyk miał poglądy inne niż powszechnie uznane za odpowiednie.
"Według zasady Nowego Jorku należało brać życie 'bez rozlewu krwi'. Był to zwyczaj ludzi, którzy bardziej lękają się skandalu niż choroby, którzy zasady przyzwoitości przedkładają nad odwagę, którzy uważają, że w złym tonie jest robienie 'scen', nie mówiąc już o tych, którzy dali powód do tych scen."
Newland mógł sobie sprowadzać książki z Europy i przyjaźnić się z "ludźmi piszącymi", ale kiedy przyszło co do czego, May - przy wsparciu obu rodzin - poradziła sobie z nim znakomicie.
Polecam wszystkim tę książkę i jej filmową adaptację. Dodam może jeszcze, że za tę właśnie powieść Edith Wharton otrzymała w 1921 r. Nagrodę Pulitzera w dziedzinie literatury.
Uwagi:
1. Zdjęcia pochodzą oczywiście z filmu Martina Scorsese.
2. Akurat to wydanie, które posiadam ma kiczowatą okładkę, ale proszę się nią nie sugerować - wewnątrz znajduje się naprawdę elegancka proza.
Uwielbiam to łamanie barier towarzyskich przez Ellen. Podobnie, jak większą część twórczosci Edith Wharton. Kiedyś również nie czytałam ani biografii autorów, ani posłowia lub przedsłowia. Ale na studiach się tego nauczyłam i to bardzo mi ułatwia zrozumienie książki. Dlatego zachęcam :) Podoba mi się to, co piszesz, dlatego dodałam Cię na swoim blogu. Pozdrawiam, Skryptorium
OdpowiedzUsuńJa biografie pisarzy nadal czytam rzadko, ale jeśli wydanie zawiera zarys biografii autora, jakiekolwiek posłowie czy wstępy - czytam wszystko od deski do deski. Inna sprawa, że książki powstające współcześnie zawierają co najwyżej podziękowania dla wydawców, redaktorów, agentów, rodzin pisarzy i wszystkich ich znajomych i domowej menażerii, bez których dana "książka by nie powstała". Czasem takie lizusowskie wodolejstwo zajmuje kilka stron. Zgroza, a co gorsze - nuda.
OdpowiedzUsuńSzkoda, że wydawnictwa oszczędzają na profesjonalnych przedmowach.
Również pozdrawiam:)