Impresje

niedziela, 9 sierpnia 2020

Migawki z podróży po Polsce w czasach stanisławowskich, czyli na jak małym człowiek potrafi poprzestać

Źródło: "Polska stanisławowska w oczach cudzoziemców", tom II, PIW 1963, str. 21-23, dzienniki Ernsta Ahasverusa von Lehndorffa



   Wyjeżdżam 2 maja o godzinie siódmej rano. O szóstej wieczorem przybyłem do Myszyńca, pierwszego polskiego miasteczka, gdzie znalazłem wprawdzie dobrych ludzi, ale taką nędzę i bród w gospodach, że przyjdzie mi zapewne spędzić tu bardzo złą noc. Cztery albo pięć dni, jakie przeznaczyłem na obejrzenie osobliwości Warszawy, upłynie mi, sądząc z tego, co tu widzę, chyba dość smutno. Piję herbatę i noc spędzam w pomieszczeniu, w którym wtedy, kiedy przybyłem, znajdowały się świnie. Na szczęście spotykam kobietę, która rozumie nieco po niemiecku. Polecam jej, aby porządnie wymiotła izbę, a następnie wykadziła. Ale do gospody przybywa stale tyle ludzi, że zaduch nie ustępuje. Wreszcie o godzinie dziewiątej pozwalają mi zamknąć drzwi do mojej izby. Muszę ją jednak dzielić z gospodarzem, jego żoną, trojgiem dzieci i mymi dwoma lokajami.

   Wstaję o godzinie czwartej, a o szóstej odjeżdżam. Okolice są tu strasznie piaszczyste i smutne. W południe przybywam do Dylewa. Znalezienie pokoju należy tu do rzeczy niemożliwych. Wobec tego proszę o ustawienie na wolnym powietrzu stołu, przy którym piszę, jem obiad i czekam, dopóki konie moje nie wypoczną. O godzinie drugiej jadę dalej, nie wstąpiwszy do żadnego z tutejszych domów. 

   Droga prowadzi ciągle przez rozległe piaski i lasy sosnowe aż do Bertokowa [?]. Żyd proponuje mi zatrzymanie się w jedynym tak zwanym pokoju mieszkalnym, który jest jednak tak brudny, że nie mogę przemóc wstrętu, by tam wejść. Rozglądając się wokoło spostrzegłem coś w rodzaju stajni, wyglądającej dość zachęcająco. Zaproponowałem zatem Żydówce, żeby mnie tu urządziła. Odpowiedziała mi, że zimowały tu wprawdzie cielęta, ale że wyrzuci gnój i wyporządzi ją dla mnie. Ludzie są tu dobroduszni. Kiedy rozdałem im kilka groszy, chyba więcej niż dziesięć osób zabrało się do pracy i wydaje mi się, że z wyjątkiem stajni Augiasza żadnej innej tak szybko nie oczyszczono. W ciągu godziny - czekałem wówczas na dworze - nieczystości wywieziono, ale ponieważ w stajni nie ma okien, trzeba było zostawić drzwi otwarte. Zażądałem, aby wykadzono w owym pomieszczeniu, po czym wietrzę i sam kadzę powtórnie. Wreszcie o godzinie dziewiątej jakoś się urządziłem: wniesiono mi starą ławę i deskę, którą ułożono na beczce. Miało to wyobrażać stół. W końcu ustawiono też moje łóżko. Wypiłem herbatę, poczytałem nieco i o dziesiątej czułem się w mojej budzie już zupełnie zadomowiony. Jeszcze raz przekonałem się, na jak małym człowiek potrafi poprzestać.

   4 maja. Wstaję, piję kawę i o godzinie szóstej odjeżdżam. Ogromnie się cieszę, że noc spędziłem w stajni, gdyż przechodząc obok mieszkania gospodarza spostrzegłem tam ponad dwudziestu Żydów, wrzeszczących jak w synagodze i wydających przy tym takie dźwięki, że z całą pewnością straciłbym słuch, gdybym pozostał w owym pokoju. 

   Pola i drogi stają się teraz lepsze. Mieszane lasy, przez które przejeżdżamy, są zachwycające w swej wiosennej zieloności. Po przebyciu pięciu mil przyjechałem do Pułtuska, rezydencji biskupiej, należącej do brata króla, w której znajdują się klasztory i wspaniałe kościoły. W gospodzie otrzymałem osobny pokój.

   Po obiedzie zwiedzałem miasto. Prezentuje się ono dość ładnie. Gdy jednak ogląda się drewniane domy z ich dachami i kominami, trzeba je uznać za szkaradne. Nie mogę zrozumieć, jak to się dzieje, że polskie miasta nie palą się każdej doby. Drewniane domy stłoczone są jeden obok drugiego, a na ulicach panuje taki smród i brud, że można się udusić. Gdy trzeba uzyskać jakąkolwiek informację, należy zwracać się z tym do Żydów, którzy zarówno tu, jak i w całym kraju stanowią najinteligentniejszą część ludności. Miejscowi ludzie są o wiele głupsi.

   O godzinie piątej odjeżdżam, przebywam jeszcze dwie mile, a na noc zatrzymuję się w nędznej żydowskiej karczmie. Ponieważ Żydzi obchodzili szabas, nie chcieli się niczego tknąć i moja służba musiała rozpalić ogień i narąbać drzewa. Byłem tym bardzo uradowany, ponieważ ludzie owi sprawiali bardzo nieprzyjemne wrażenie, mimo że z okazji szabasu włożyli wszyscy białe koszule i wyglądali nieco mniej brudno niż zwykle.

 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

"Błogosławieni, którzy nie mając nic do powiedzenia, nie ubierają tego w słowa". Z drugiej strony lubię meandrujące dyskusje, więc komentarze nie na temat również są tu mile widziane;).

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.