Impresje

środa, 28 grudnia 2016

Prehistoria

Nie jestem fanatyczką przedświątecznych porządków. Może dlatego, że święta spędzam na ogół u rodziców - moich albo męża; kupuję tylko prezenty, a o gotowanie nie muszę się martwić, bo i tak w tej dziedzinie nikt się po mnie cudów nie spodziewa;). Dom się jednak sam nie sprzątnie, jak mawiała Rebeka Dew, więc chcąc nie chcąc co jakiś czas wszystko wywracam do góry nogami i czasami przy okazji dokopuję się do ciekawych znalezisk. Nie są to oczywiście żadne skarby, tylko przedmioty, które prawie każdy na moim miejscu już dawno by wyrzucił. Ja tego nie robię, bo niestety albo stety jestem typem chomika, który pozbywa się rupieci dopiero wtedy, kiedy w jego norce zaczyna brakować miejsca dla niego samego. 

W tym roku tak się złożyło, że zamiast przedświątecznych porządków robię poświąteczne, ale takie bardziej gruntowne niż zwykle. Co udało mi się wyszperać?

Modlitewnik dla dzieci "Idę do Ojca" z 1990 roku, który towarzyszył mi od drugiej klasy szkoły podstawowej aż do mniej więcej końcówki liceum. W 1991 roku podpisałam go swoim - wówczas - dziecięcym, ale szerokim i wyraźnym pismem. Z niego nauczyłam się formułek sakramentu pokuty i mnóstwa pieśni, które śpiewaliśmy podczas komunii (proboszcz wymagał znajomości wszystkich zwrotek). Korzystałam też z tej książeczki, kiedy podczas spowiedzi ksiądz zalecał mi odmówienie w ramach pokuty jakiejś litanii. Nie sądzę, żebym jeszcze kiedykolwiek potrzebowała tego modlitewnika, ale to jedna z pamiątek z dzieciństwa, czasu, kiedy wierzyłam w anioły, diabły, Boga i w Babę Jagę.


Kolejne znalezisko to mój stary zegarek na rękę. Miałam tylko ten jeden, potem zaczęłam sprawdzać godzinę w telefonie. Mama kupiła mi ten zegarek, kiedy zdałam do liceum. Ciągle się wtedy spóźniałam, ale dzięki zegarkowi przynajmniej wiedziałam, o ile:). Zatrzymał się kiedyś na godzinie 5:17 albo 17:17 i 33 sekundy. Gdybym wymieniła baterię, być może znowu by działał, ale myślę, że profesjonalna obojętność wskazówek odmierzających kolejne chwile mojego życia działałaby mi po prostu na nerwy.


W innym pudle znalazłam stare karty telefoniczne sprzed mniej więcej piętnastu lat. Nie miałam jeszcze wtedy komórki i jeśli chciałam porozmawiać z rodzicami, dzwoniłam do nich z telefonu na korytarzu akademika. Nie było to tanie, trzeba było kupić kartę telefoniczną, na której była tylko określona liczba tzw. impulsów. Wszyscy korzystali z przerabianych kart, które co jakiś czas były rozprowadzane w akademiku za 1/4 czy 1/3 ich wartości przez jakichś ludzi z zewnątrz. 
Czy muszę dodawać, że swoją pierwszą i drugą komórkę również mam do dzisiaj? Podobnie jak pierwszego laptopa - kosztował swego czasu mnóstwo pieniędzy i dlatego jakoś nie mogę się go pozbyć. Kurzy się w szafie.

Droga młodzieży: karty z odciętym rogiem to karty magnetyczne, podobno łatwe do podrobienia, a właściwie przerobienia. Z czasem zostały zastąpione przez karty chipowe.

Wspomniany laptop posiadał jednak coś, czego współczesne sprzęty nie mają: kieszeń na dyskietki 3,5 cala, na których można było zapisać niecałe 1,5 MB danych... Podczas porządków wyszperałam skądś naklejkę na taką dyskietkę firmy Verbatim. Jakbym dobrze poszukała, to pewnie i samą dyskietkę bym znalazła, ale to już może innym razem:). Na naklejce zapisywało się, jakie dane znajdują się na danym dysku.


Trafiłam także na:
  • nieużywany "film negatywowy do zdjęć barwnych" Kodak, wyprodukowany w 2003 roku w USA (wtedy jeszcze nie wszystko pochodziło z Chin), z datą ważności do listopada 2008;
Koperty pilnuje Izaak
  • moją kartę do wypożyczalni kaset video;
  • mnóstwo znaczków do biletów miesięcznych (dziś zapisywane są na KKM);

  • ściągę ze wzorów matematycznych:);
  • tabelę przeliczeniową walu narodowych na euro;

i mnóstwo innych rupieci. 

Wiem, że teraz modny jest minimalizm, ale ja nigdy nie byłam modna;). Nie rozumiem idei wyrzucania wszystkiego, co w danej chwili wydaje mi się niepotrzebne.

14 komentarzy:

  1. Mam swojego pierwszego laptopa, czytnik dyskietek na USB, stos dyskietek, kartę wstępu do Archiwum Głównego Akt Dawnych i starą wejściówkę do Biblioteki Narodowej. Minimalizm zdecydowanie do mnie nie przemawia :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czytnik dyskietek na USB - OK, wygrałeś:).

      Swoją drogą nie rozumiem, co jest takiego złego w posiadaniu różnych drobiazgów, bibelotów, pamiątek, przedmiotów faktycznie bezużytecznych, które się jednak po prostu lubi czy ceni.

      Usuń
    2. Ten komentarz został usunięty przez autora.

      Usuń
    3. Nie mam pojęcia. Na widok mojego biurka każda japońska guru od sprzątania by się załamała.

      Usuń
    4. Myślę, że szybko by się otrząsnęła i podsunęłaby Ci swoją książkę, w której znalazłbyś łopatologiczne wyjaśnienie, jak bardzo się mylisz:).

      Usuń
    5. Jestem odporny na perswazje, nie przekonała mnie ani pani z amwaya, ani pan handlujący termomixem :D

      Usuń
    6. Moja asertywność nieco zawodzi, kiedy chodzi o książki i czasem kupuję coś, bo wydaje mi się, że powinnam to mieć, nawet jeśli wiem, że w najbliższej przyszłości tej pozycji nie przeczytam. Nie są to "stosiki" warte pokazywania na blogu, ale jednak więcej kupuję niż czytam:(. Częściowo dlatego, że oglądam też sporo seriali...

      PS. Próbowałam kilka dni temu dwa razy skomentować Twój wpis o "Lśnieniu", ale moje komentarze się nie pojawiły:(.

      Usuń
    7. No, z książkami to mam tak samo :D Ale zestawu garnków i odkurzacza Rainbow nikt mi nie wciśnie :D
      Sprawdziłem komentarze, wylądowały w spamie, nie mam pojęcia czemu. Ale już są.

      Usuń
    8. Witam chomicze koleżeństwo. Powiem tylko - książeczka SKO, lata osiemdziesiąte. I nie jest to jedyny przykład :D

      Usuń
    9. Witamy, witamy:). Po mojej książeczce SKO śladu nie ma, oszczędności też gdzieś się rozpłynęły, ale za to mam tarcze szkolne z dwóch podstawówek, do których chodziłam. Ta starsza jest z 1989 roku:).

      Usuń
  2. Ja też takich znalezisk trochę mam, wolę wywalać inne rzeczy, bez sentymentalnych wspomnień. Gdybyś chciała wyrzucić te karty telefoniczne, to ja je chętnie przyjmę :) Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Karty przechowuję, żeby kiedyś obrazowo wytłumaczyć dzieciakom w rodzinie, jak to drzewiej bywało:). Dawno, dawno temu, kiedy internet pochodził z gniazdka telefonu stacjonarnego... Nie wiem, czy będą to sobie umiały wyobrazić:).

      Usuń
    2. Moje poległy na walkmanie ostatnio :))

      Usuń
    3. No tak, odtwarzanie muzyki to dziś tylko jedna z milionów funkcji smartfonów, więc pewnie trudno im zrozumieć, że kiedyś służyło do tego osobne urządzenie, zupełnie nieporęczne i szybko zużywające baterie... Dzisiejsze dzieciaki będą kiedyś tłumaczyły swoim potomkom, co to był facebook albo snapchat i też będą się wtedy czuły jak dinozaury:).

      Usuń

"Błogosławieni, którzy nie mając nic do powiedzenia, nie ubierają tego w słowa". Z drugiej strony lubię meandrujące dyskusje, więc komentarze nie na temat również są tu mile widziane;).

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.