Źródło cytatu (za "Wyprawą w Dwudziestolecie" Miłosza): artykuł Marii Milkiewiczowej w "Wiadomościach Literackich" 1936, 10 V, nr 20. Autorka omawiała w nim książkę "Pamiętniki chłopów", wynik prac Instytutu Badań Społecznych.
Wiejskie dziecko nie ma dzieciństwa. Od piątego, szóstego roku życia dziewczynka niańczy i dźwiga młodsze rodzeństwo, a chłopak pasie krowy. Wzruszająca scena w Wędrówce Joanny Ewy Szelburg-Zarembiny, gdzie malutka Joanna przystawia sobie stołek, bo nie sięga do płyty kuchennej, a gotuje obiad - bynajmniej nie jest fantazją. Autorka 3. pamiętnika opowiada, że kiedy miała sześć lat, czuła się już zupełnie dorosła. Matka, wychodząc do miasta, zostawiała cały dom na jej opiece. Dziewczynka musiała wówczas nie tylko niańczyć dzieci, lecz - ugotować obiad, narządzić strawę dla bydła, wydoić krowy. Rondle stawiała na kuchni przy pomocy stołka. Tak samo czerpała wodę ze studni. Gdy miała osiem lat - całkowicie zastępowała chorą matkę. W domu niańczyła sześcioro dzieci, gotowała, sprzątała, reperowała, prała. W polu pracowała tak ciężko jak człowiek dorosły. W trzy lata potem matka jej umarła. Prócz ciężaru domowego i wiejskiego gospodarstwa, spadła na nią odpowiedzialność moralna, którą ponosił nie ojciec - skąpiec i brutal, lecz jedenastoletnia dziewczynka.
W czasach, w których zwykłą, wiejską biedę kryzys pomnaża przez krańcową nędzę - kobieta na wsi, świadoma życia, jakie czeka jej dziecko, uważa macierzyństwo za surowy dopust niebios.
Jedynym środkiem profilaktycznym, dostępnym dla chłopów, jest celibat. Gdyby to zależało wyłącznie od kobiet przeciążonych pracą koło gospodarstwa i dzieci, zmordowanych zbyt częstym rodzeniem i wyniszczonych biedą, środek ów byłby może wystarczający. Mężczyźni jednak niełatwo rezygnują z jedynej przyjemności, jaka jeszcze pozostała w ich życiu. Brutalność męża i własna religijność czyni kobietę uległą. Poddaje się woli męża, przeświadczona, że spełnia w ten sposób wolę boską, a potem nosi dziecko w łonie tak, jakby dźwigała krzyż. Chłop zapomina o roli, jaką odegrał w tej sprawie, i wyzywa brzemienną żonę od maciory, a niepożądane dzieci tłucze o byle co. "Ludzie jak ta pchła mnożą się tam, gdzie więcej brudu" - mówi autor jednego z pamiętników o nadmiernym przyroście wiejskiej biedoty.
Coraz częściej jednak kobieta na wsi buntuje się przeciwko sprowadzaniu nowego nędzarza na świat. Pozbawiona środków zapobiegawczych, usiłuje wyzbyć się skutków swego małżeńskiego pożycia w sposób rzadziej zabójczy dla płodu niż dla zdrowia, a niekiedy - śmiertelny. Jeżeli nie ma paru złotych, których żąda baba pokątnie trudniąca się spędzaniem płodu - robi tak, jak pisze autor 13. pamiętnika: "Sobie sama brudnym palcem w macicy poskrobie, krew puści i poronienie wywoła. Że ta która z tego do ziemi pójdzie - dodaje chłop - to co to kogo obchodzi. Mówią o jakichś "Malhtusach", co to zapobiegają ciąży - powiada ten sam wieśniak - to przecież chłop tego nie kupi, bo go na to nie stać za jeden raz pięćdziesiąt groszy dać... Jakby tam zrobili, coby taki Malhtus kosztował piętnaście groszy, toby i mniej kobiet albo dziewczyn szło do ziemi".
Poradnie świadomego macierzyństwa są na wsi koniecznością nie mniej palącą niż dostępne dla wszystkich i dostatecznie gęsto rozmieszczone ośrodki zdrowia. Nie leży w interesie państwa, ażeby przychodziły na świat dzieci chorowite, bo zrodzone z matek wycieńczonych nędzą i nadmiernie częstymi porodami. Człowiek pozbawiony sił i minimum utrzymania - rodzi się jedynie na własne umęczenie i na udrękę własnej matki. Korzyść z tego mogą czerpać tylko ci, co biorą rogatkowe przy wchodzeniu człowieka na ten świat i schodzeniu jego na tamten. Pomnażać ilość nędzarzy dla uszanowania tego rodzaju dochodów jest takim samym absurdem, jak nie przeciwdziałać epidemii, aby nie pozbawiać grabarzy zarobków. [str. 344-246]
Małżeństwo zawiera się prawie zawsze dla korzyści materialnej. Chłop żeni się, bo osiąga tą drogą obsługę gospodarstwa domowego i pomoc w gospodarstwie wiejskim. Póki jest kawalerem - żąda ponadto pieniędzy, ziemi, konia, słowem - posagu. Chłop rzadko kiedy odstępuje od postawionych przez niego warunków, nawet gdy jest już po ślubie. Autorka 3. pamiętnika opowiada, że mąż nie wpuścił jej do domu, dopóki nie otrzymał od teścia krowy stanowiącej posag. Kobieta, która wniosła mężowi gotówkę, wydaje się chłopu balastem, gdy ta gotówka się wyczerpie. "Posag znika jak kamfora, pozostaje sama żona" - mówi autor 38. pamiętnika, na pewno nieświadom gorzkiego cynizmu własnych słów.
Wdowiec domaga się posagu znacznie rzadziej niż kawaler. Okres spędzony z dziećmi bez kobiety nauczył go cenić jej usługi. Na płatną pomoc go nie stać, a sam nie podoła w żaden sposób. Bez kobiety dom by mu zmarniał, a dzieci - jak powiada jeden z chłopów w pamiętnikach - stałyby się łazęgami, złodziejami i bandytami. Rad nierad, żeni się powtórnie, i to możliwie prędko.
W dzisiejszych czasach powszechnej nędzy wiejskiej dziewczynie łatwiej wyjść za mąż za wdowca niż za kawalera. Kawalerowie żenią się coraz bardziej niechętnie. O posag, nawet w naturze, niezmiernie trudno. Dzieci na świat sprowadzić łatwo, a wychować prawie nie sposób. Wreszcie, rolę hamulca w zawieraniu małżeństw gra także wzgląd podany przez autora 6. pamiętnika: "Z żoną trzeba żyć trochę lepiej, trzeba (...) trochę wygód, jak opał, światło itp." [str. 350-351]
Dobry, mocny fragment. Świetnie kontrastujący z gloryfikacją II RP, która panuje wśród wielu ludzi. Zawsze trzeba pokazywać drugą stronę medalu. I uświadamiać, że przeszłość nie była taka różowa jakbyśmy sobie życzyli.
OdpowiedzUsuńA przecież bywała też całkiem czarna - my za to nie odpowiadamy, ale powinniśmy wiedzieć i pamiętać.
Usuń