Impresje

wtorek, 17 czerwca 2014

MOJE ŻYCIE

Tytuł: Moje życie (My Life)
Autorka: Izadora Duncan
Pierwsze wydanie: 1927

Tłumaczenie: Karol Bunsch
Polskie Wydawnictwo Muzyczne 1982
ISBN: 83-224-0189-2
Stron: 399




Izadora Duncan uważana jest za jedną z prekursorek współczesnego tańca. Na przełomie XIX i XX wieku szokowała publiczność skąpym strojem i oryginalną choreografią. Czasami bywała wielbiona, czasami znienawidzona, zwykle niezrozumiana.

Zaznała biedy, pławiła się w luksusie, a jednocześnie głośno zachwalała nowe porządki w porewolucyjnej Rosji, gdzie nawet przez pewien czas mieszkała. Była Amerykanką rozkochaną w kulturze starożytnej Grecji. Występowała w wielu krajach i na różnych kontynentach, a wszędzie, gdzie się znalazła, przyciągała artystów i oryginałów.

Twierdziła, że w jej życiu Sztuka jest najważniejsza, ale też przyznawała sobie prawo do bycia szczęśliwą kobietą - miewała romanse, z którymi się wcale nie kryła. Gardziła obłudną purytańską obyczajowością, nie tylko głosiła idee emancypacyjne, ale też postępowała zgodnie z nimi.

Nawet umarła w zgoła niekonwencjonalny sposób. W posłowiu Karol Bunsch, tłumacz, opisał to następująco:
Czternastego września 1927 roku wsiadła do otwartego samochodu, owijając szyję dla zabezpieczenia od pędu powietrza długim szalem. Jeden jego koniec zwisający daleko owinął się o koło i szarpnięcie przetrąciło jej kręgosłup. Taneczny korowód jej uczennic ubranych w sandały i tuniki odprowadził ją na wieczny spoczynek przy dźwiękach Koncertu D-dur Bacha.
Odegrała znaczącą rolę w rozwoju sztuki tańca, ale ten wątek jej autobiografii jest dziś interesujący chyba tylko dla specjalistów w tej dziedzinie. Na podstawie egzaltowanych wynurzeń pani Duncan wnioskuję, że jej nowatorstwo polegało na odejściu od mechanicznej sprawności baletu na rzecz tańca wyrażającego raczej stan ducha i puls świata.
Spędzałam w pracowni długie dni i noce, pracując nad koncepcją takiego tańca, który by mógł dać boski wyraz treści ludzkiego ducha za pomocą ruchu. [str. 83]
Zachowały się jakieś króciutkie urywki ukazujące ją w ruchu, ale istotę jej fenomenu można sobie jednak tylko wyobrazić.



Przyznaję, że obyczajowe wątki tej autobiografii zainteresowały mnie o wiele bardziej niż artystyczne i może dlatego czytało mi się tę książkę nadspodziewanie dobrze. Dawniej ludzie chodzili do lunaparków, żeby napatrzeć się na zamknięte w klatce kurioza i móc pogratulować sobie swojej przeciętności. Na trochę podobnej zasadzie ta lektura pozwoliła mi skonfrontować moją zwyczajność z wybujałą osobowością artystki. Podziwiam idealistów, ale nigdy nie pożyczyłabym żadnemu pieniędzy. Z drugiej jednak strony tacy ludzie czasami się społeczeństwu przydają, więc jestem gotowa to i owo im wybaczyć, np. afektowany styl wypowiedzi:

1899 (źródło)

Urodziłam się nad morzem. Zauważyłam, że wszystkie wielkie wypadki mego życia rozegrały się nad morzem. Moje pierwsze wyobrażenie ruchu, tańca, z pewnością zrodziło się z rytmu fal. Urodziłam się pod gwiazdą Afrodyty, która także wyłoniła się z morza. (...) Wiedza astrologiczna nie ma zapewne dzisiaj takiego znaczenia, jakie miała w czasach starożytnego Egiptu lub Chaldei, nie ulega jednak wątpliwości, że nasze życie fizyczne pozostaje pod wpływem planet, i gdyby rodzice to rozumieli, studiowaliby gwiazdy, by płodzić piękniejsze dzieci. [str. 13]


Co za farmazony! Na styl Izadory Duncan co rusz musiałam przymykać oko. Zresztą podejrzewam, że to nie tyle styl, co stylizacja, o której niekiedy zapominała, i wtedy potrafiła pisać zupełnie rozsądnie.
Może nie wszyscy łamiemy Dziesięcioro Przykazań, ale wszyscy jesteśmy do tego zdolni. Czai się w nas przestępca łamiący wszystkie prawa, gotów skoczyć przy pierwszej lepszej sposobności. Ludzie cnotliwi to po prostu tacy, którzy albo nigdy nie podlegali dość silnym pokusom, ponieważ prowadzą wegetatywne życie, albo dlatego, że cele ich są tak jednokierunkowo skoncentrowane, iż nie mają czasu rozejrzeć się dokoła. [str. 8]

Ateny, 1921 (źródło)
Izadora była specyficzną, łagodnie mówiąc, postacią, ale też cała jej rodzina taka była. Rodzina, czyli troje jej rodzeństwa oraz matka, która rozwiodła się z mężem i dzieci wychowywała samotnie. Izadora określała ich mianem "klanu Duncanów" - byli ze sobą blisko i z niechęcią dopuszczali obcych do swojego grona. W każdym razie setnie się ubawiłam czytając opis ich "pielgrzymki do najświętszego przybytku Sztuki", czyli do Aten. "Ku wielkiemu zdziwieniu nowożytnych Greków" postanowili nie profanować Partenonu współczesnymi strojami, zaopatrzyli się więc w tuniki, chlamidy, pepla i przepaski na włosy. Planowali pozostać w Grecji i w związku z tym zaczęli budować dla siebie świątynię na jałowym pagórku, który co prawda był zupełnie pozbawiony ujęć wody, ale pozwalał im zamieszkać na tym samym poziomie, na jakim znajdował się Akropol.

Postanowiliśmy wstawać o wschodzie słońca. Wschodzące słońce witać będziemy wesołym śpiewem i tańcem. Potem mieliśmy posilać się skromną czarką koziego mleka. Ranki poświęcimy nauczaniu mieszkańców tańca i śpiewu. Muszą czcić greckich bogów i porzucić swą przeraźliwą odzież. Potem, po śniadaniu złożonym ze świeżych jarzyn - postanowiliśmy bowiem wyrzec się mięsa i zostać wegetarianami - popołudnia spędzać będziemy na medytacji, a wieczory na ceremoniach pogańskich przy odpowiedniej muzyce. [str. 138]
Cóż, Izadora była cokolwiek niekonsekwentna: tak ceniła naturalność, ale nie tylko zamierzała udawać starożytną Greczynkę, ale jeszcze narzucać innym "powrót do korzeni". Może już zapomniała o upokorzeniu, jakiego doznała jako dziecko w szkole, kiedy powiedziała prawdę: że św. Mikołaj nie istnieje. Teraz chciała, żeby miejscowi chłopi modlili się bogów sprzed prawie dwóch tysięcy lat.
W Grecji Duncanowie przebywali rok, potem pieniądze się skończyły i Izadora musiała udać się na północ, żeby zarobić na przyszłe ekspensy.

Autobiografia Izadory Duncan obejmuje okres do około 1921 roku, kiedy artystka wyjechała do Związku Radzieckiego, gdzie zaproponowano jej prowadzenie szkoły tańca. Była "gotowa wszystkie siły mego życia i swe poglądy artystyczne poświęcić ideałom komunizmu". Może przez chwilę rzeczywiście w to wierzyła. Dopóki się nie przekonała, że fundusze na jej szkołę nie są nieograniczone.
Gdy po raz pierwszy zaproponowano mi napisanie tej książki, przyznaję, że odczułam niepokój. Nie dlatego, by moje życie wydawało mi się mniej interesujące od jakiejś powieści czy mniej awanturnicze niż film, by przedstawione zgodnie z prawdą, nie okazało się epokową opowieścią. Trudność tkwiła w napisaniu jej.
   Lata zmagań, twardej pracy, poszukiwań kosztowało mnie nauczenie się jakiegoś jednego prostego gestu. Nie jest mi na tyle obca sztuka pisania, abym nie zdawała sobie sprawy, że znowu wiele lat skupionego wysiłku będę musiała poświęcić. by napisać jedno proste, piękne zdanie. Jakże często miałam sposobność stwierdzić, że można przedsięwziąć mozolną podróż do równika, przeżyć straszliwe przygody z lwami i tygrysami, a chybić próbując opisać to wszystko; ktoś inny, nie ruszając się z werandy, potrafi pisać o zabijaniu tygrysów w dżungli, tak że czytelnikom wydaje się, że byli tam rzeczywiście, przeżywają wraz z nim jego zmagania i trwogę, czują woń lwa i słyszą z przerażeniem zbliżanie się grzechotnika. Poza wyobraźnią nie istnieje chyba nic, toteż wszystkie te cudowne przeżycia, jakich doznałam, stracą swój smak wskutek tego, że nie mam pióra Cervantesa czy Casanovy. [str. 5]
Prawdopodobnie Izadora Duncan była znacznie lepszą tancerką niż pisarką, ale myślę, że ta książka, taka, jaka jest, nieźle oddaje osobliwość autorki i klimat tamtych czasów.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

"Błogosławieni, którzy nie mając nic do powiedzenia, nie ubierają tego w słowa". Z drugiej strony lubię meandrujące dyskusje, więc komentarze nie na temat również są tu mile widziane;).

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.