Impresje

piątek, 7 czerwca 2013

TAJEMNICA ZIELONEJ PIECZĘCI, czyli Stefan vs bikiniarze

Tytuł: Tajemnica zielonej pieczęci
Autorka: Hanna Ożogowska
Pierwsze wydanie: 1959
Wydawnictwo: Młodzieżowa Agencja Wydawnicza, 1988*
ISBN: 83-203-2439-4
Stron: 310
Ocena: 4/5
SPOILERY


"Bikiniarz, dżoller, chuligan - nazwy różne, ale zjawisko to samo" - informował 22.04.1953 r. widzów PKF Andrzej Łapicki. Dżoller to - według zapisków Tyrmanda - krakowski odpowiednik warszawskiego bikiniarza.


W swoim "Dzienniku 1954" Tyrmand pisał, że napór propagandy nieco zelżał. Może tylko pozornie, bo zaczęła ona stosować nieco subtelniejsze, mniej rzucające się w oczy środki?
Prasa marksistowska popełniła błąd, albowiem przyjęła wyzwanie i wdała się w wojnę. Przeciw garstce bikiniarzy wytyczone zostały działa najpotężniejszego kalibru. Padły oskarżenia o dywersję, o agenturę, o imperialistyczną degenerację i wynaturzony styl życia. Uczniowie szkół technicznych i ślusarscy terminatorzy okazali się naraz piątą kolumną i wylęgarnią szpiegowskich komórek. Wszystkie tuby propagandowe – radio, film, prasa, wydawnictwa – rozdarły się wielkim krzykiem. ZMP ogłosiło rodzaj powszechnej mobilizacji. Druga strona bezwiednie sprężyła się do walki: nikt z nikim się nie kontaktował, niczego nie uzgadniał, nie było żadnej ideologicznej podbudowy ani „podgotowki”, nawet nie wolno było głośno o niczym mówić, ale szeregi bikiniarzy rosły, rosły, rosły. Nic, tylko milczący, głuchy wzrost naprzeciw ogniowej zapory ideologicznych argumentów i administracyjnego przymusu. Aż przerażeni "wychowawcy" zatrąbili na odwrót. "Sztandar Młodych" zainicjował szeroką dyskusję, której skrzętnie uzgodniona z góry konkluzja deklarowała, że kolorowe skarpetki nie są a priori dowodem wrogości, że można je nosić i pozostać wzorowym członkiem socjalistycznego społeczeństwa i szkolnego kolektywu, że upodobania muzyczne o odzieżowe nie są patentem na moralność, i że można kochać Marksa i Lenina tańcząc swing w krawacie z "ciuchów". [Leopold Tyrmand, "Dziennik 1954, Wydawnictwo MG, str. 132]
"Tajemnica zielonej pieczęci" Hanny Ożogowskiej ukazała się w pięć lat później, ale wynika z niej, że w 1959 roku określenia "bikiniarz" i "chuligan" nadal uważane były za synonimy, przynajmniej w pewnych kręgach. W tym samym roku autorka otrzymała nagrodę Prezesa Rady Ministrów za całokształt twórczości dla dzieci i młodzieży.

Warstwę ideologiczną zauważyłam dopiero jako dorosła osoba, po latach od pierwszego przeczytania. Wcześniej widziałam w "Tajemnicy" tylko świetną, przezabawną książkę dla młodzieży, o przyjaźni i szkolnych perypetiach, urozmaiconą wątkiem kryminalnym. Sęk w tym, że dziwnym trafem prawie wszyscy chuligani w tej powieści ubierają się po bikiniarsku. Przypadek?
   - Aleś ty jeszcze dziecinny!
   Stefan skamieniał z obrazy. On "dziecinny"! I kto mu to zarzuca, Alina? Zdaje się jej, że jest dorosła, bo przeszła do siódmej klasy!
   - A ty nie jesteś dziecinna, co? Bo z bikiniarzem chodzisz. Z mandoliną!
   - Nieprawda, krzyknęła Alina. - Kłamiesz!
   - Nie kłamię. Widziałem cię wczoraj w parku.
   - Ciemno było. Nie widziałeś.
   - A jakże! Dla mnie światła wystarczyło. Pod pachę z nim szłaś. Poczekaj, powiem twojej mamie, to cię zleje aż miło.
   - Stefku, Stefanku - głos Aliny płynął miodem. - Na żartach się nie znasz. Tak mi się powiedziało. Wcale nie jesteś dziecinny. Książkę masz pisać. I możesz naprawdę zostać sławny. [str. 23]
Alina widocznie lubiła ten typ, bo kilka stron dalej Stefan tak pisze w swoim pamiętniku:
Pożegnałem się z kolegami pod bramą, a na podwórku koło naszej klatki schodowej zobaczyłem Alinę z jakimś chłopakiem. Alina wyglądała zupełnie jak dorosła panna: uczesana w koński ogon, w ręku torebka. A ten chłopak to był Wicek Mrozowski, Nie poznałem od razu, bo włosy zapuścił i kurtkę miał nową, jakąś taką dziwną, jasnozieloną, i krawat w deseń.
Alina pożegnała się z nim zaraz i na schody wchodziliśmy razem. Pytam się jej, co robiła przez wakacje, a ona nic, tylko o Wicku, że to taki nadzwyczajny chłopiec.
"Nadzwyczajny! - mówię. Mandolinę zapuszcza i w ogóle na bikiniarza wygląda. Dadzą mu jutro w szkole, zobaczysz, zaraz będzie inaczej wyglądać".
"Co ty pleciesz? - oburzyła się Alina. - On już jest uczniem technikum fotograficznego, to jest szkoła dla dorosłych. Wicek ma już prawie szesnaście lat".
"Wiem - mówię - przecież w piątej klasie siedział dwa lata i w siódmej tak samo. Ledwo ją skończył. Mój stryjeczny brat z nim chodził. Wicek ma bardzo twardą głowę. Zobaczymy, jakie cuda pokaże w tym technikum. Już ja w to nie wierzę". [str. 29-30]
Dziewczyna próbowała przekonać Stefana o artystycznej duszy Wicka, ale Stefan wiedział lepiej. Wszak kilka tygodni wcześniej Wicek dowiódł, że honor i solidarność społeczna są mu obce - nie chciał złożyć się na szybę, którą chłopcy wybili niechcący w świetlicy robotniczej podczas gry w piłkę. "Więc zaczęła się draka. Spraliśmy porządnie Wicka i jego przyjaciół, którzy mu się podlizują, bo on ma zawsze pieniądze i funduje" [str. 26]. Młodzież socjalistyczna stawiała chuliganów do pionu poprzez sprowadzenie ich najpierw do parteru. Na wszelki wypadek, prewencyjnie, to samo robiła z ich znajomymi.

Wicek niby miał robić Alinie artystyczne zdjęcia, a tak naprawdę wepchnął dziewczynę w szpony przestępczej organizacji. Jej szef wyglądał co prawda "jak człowiek", miał studencką czapkę, ale pozostali członkowie nosili się "pretensjonalnie":
Małą uliczką, prostopadłą do Bednarskiej, wolnym spacerowym krokiem idą "zieloni". Nie mogą zobaczyć ukrytego Stefana, on za to doskonale może im się przyjrzeć. Starszy ma szesnaście lub siedemnaście lat. Ubrany w brązową, zamszową kurtkę, z pretensjonalnie podniesionym kołnierzem, w ciemne, długie spodnie i czarne półbuty - wygląda na ucznia, tym bardziej, że niesie w ręku paczkę związanych rzemykiem książek. Młodszy to chyba tzw. "łebek". Zapuszczone "na fanfana" włosy, malutki beret z wymyślnie ułożonymi po bokach fałdami, kusa marynarka; kolorowy szalik, wszystko to wygląda komicznie i wymownie świadczy, że chłopak opuścił już progi szkolne. [str. 281]
Stefan podsłuchał ich rozmowę, z której wynikało, że zamierzają okraść pewne mieszkanie i że to nie ich pierwsze tego rodzaju przestępstwo. Kiedy młodocianych złodziei złapała milicja - przy znaczącej pomocy Stefana - nie byli już tacy "szykowni": "Wszyscy wyglądali wstrętnie. Brudni, rozczochrani, widać było, że całą noc nie spali" [str. 290]. Jeden z nich płakał.

A Stefan... zyskuje uznanie w oczach własnej rodziny, kolegów, sąsiadów, nauczycieli, kierownika szkoły, a nawet surowego woźnego. Czy książka o takim bohaterze może być fajna? Może.


Bo "Tajemnica zielonej pieczęci" to jednak przede wszystkim opowieść o przyjaźni: wspomnianego Stefana, upartego, ale w gruncie rzeczy porządnego chłopca, statecznego i rozsądnego Bartka i wygadanego, w gorącej wodzie kąpanego Wiktora. Wszyscy trzej wspierają się w trudnych sytuacjach, których nie brakuje, bo niektóre ich pomysły owocują zupełnie nieprzewidzianymi skutkami.
Na początku nowego roku szkolnego zostają przeniesieni z VI a do VI b, oficjalnie - w ramach reorganizacji, w praktyce kierownik szkoły chce w ten sposób ulżyć ich poprzedniej wychowawczyni. Nowa klasa nie wita ich, łagodnie mówiąc, z entuzjazmem. W odpowiedzi Stefan, Bartek i Wiktor powołują do życia tajne Stowarzyszenie Trzech Osądzonych, które ma na celu zdobycie dobrej opinii w oczach nowych kolegów poprzez "przodowanie we wszystkich przedmiotach", co jest o tyle trudne, że każdy z nich ma swoją piętę achillesową. Nie poddają się jednak, zwłaszcza że ogłoszono, że najlepszy uczeń w szkole otrzyma pod koniec roku rower. 

Powyższy skrót fabuły sugeruje, że bohaterowie "Tajemnicy" to jakieś mdłe sztywniaki, ale wcale tak nie jest. Moim ulubieńcem jest Wiktor Kijanka, ten wygadany. Scena, w której odgrywa Juliusza Cezara przekraczającego Rubikon - kapitalna. Ale nie tylko bohaterowie się Ożogowskiej udali. Warto polecić tę książkę współczesnym dzieciakom również ze względu na sugestywny opis życia w PRL-u (konkretnie - w Łodzi) na przełomie 1957 i 1958 roku. 

W oczy rzuca się przede wszystkim bieda. Zakup nowych butów czy plecaka, nawet w rodzinie Stefana, w której matka i ojciec pracują, to poważny wydatek, który jest poprzedzony kilkoma miesiącami kalkulowania, czy domowy budżet domknie się, czy nie. Trochę lepiej wiedzie się rodzinie Bartka, ale musi się ona z kolei pogodzić z kłótliwą sublokatorką. Wiktor, którego wychowuje matka i starszy brat (ojca zabili bandyci), nie przymiera może głodem, ale też chyba nigdy się do końca nie najada. 

Autorka nie idealizuje ówczesnych realiów. Pokazuje, że w komunistycznym przedsiębiorstwie o sprawach kadrowych może decydować widzimisię przekupnego majstra; że szynkę widuje się na stole tylko przy okazji świąt; że telefon ma co najwyżej jedna rodzina w klatce; że zastępowy, a jednocześnie największy lizus w klasie, może mieć też kilka paskudnych cech charakteru. 


Wiele do myślenia może też dać nastolatkom (i nie tylko) opis przyjęcia bożonarodzeniowego u Niedźwiedzkich, podczas którego rówieśnikom imponuje się wiedzą, erudycją i elokwencją, a nie najnowszymi gadżetami.



Podsumowując: "Tajemnica zielonej pieczęci" to fajna, pełna humoru książka dla młodzieży, a wątek bikiniarzy i opis peerelowskiej rzeczywistości może być dobrym punktem wyjścia do minipogadanki historycznej i obyczajowej.


*Jeden z bohaterów używa określenia "po najmniejszej linii oporu" - celowy błąd autorki, a może błąd po stronie wydawnictwa?

11 komentarzy:

  1. A mnie się Tajemnica podobała najmniej ze wszystkich książek Ożogowskiej, pojęcia już nie mam dlaczego. Zdaje się, że bikiniarski szyk długo był synonimem chuligana, niedawno czytałem Szukam pana Kalandra Zawady i tam też bohater negatywny ubiera się pretensjonalnie, chociaż bardziej w stylu Bitelsów i Czesława Niemena niż klasycznego bikiniarza, ale zawsze.
    Czyżby powtórka stanowiła próbę zestawienia ulubionych powieści z młodości? Jest jeszcze kilka dni na przypomnienie sobie tego i owego:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Parę innych książek Ożogowskiej też swego czasu czytałam, ale ta najbardziej zapadła mi w pamięć.

      O "Tajemnicy zielonej pieczęci" miałam napisać już dawno, ale Twój pomysł mnie do tego zdopingował. Zrobię to zestawienie (krótkie) w nadchodzącym tygodniu i wyślę:).

      Usuń
    2. Zainspirowałaś mnie tymi odzieżowymi rozważaniami i faktycznie, w czytanej właśnie młodzieżówce schemat się sprawdził:)) Czekam na zestawienie, choćby krótkie, dzięki:)

      Usuń
  2. Ja się za to przyznam, że bardzo lubiłam tę książek, nawet gdy już byłam na tyle duża, żeby wyczuwać smrodek dydaktyczny ;) Czytałam ją kilka dobrych razy i nie wyrzuciłam nawet, gdy okładka odpadła. Najbardziej zafascynowały mnie szyfry w listach, swego czasu próbowałam je wprowadzić do własnej korespondencji.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nachalny dydaktyzm wyczuwa się i w innych powieściach z tego okresu. Np. milicja u Chmielewskiej jest zawsze jakoś tak sympatycznie przedstawiona, zwłaszcza w jej książkach dla młodzieży.

      Usuń
    2. Chmielewska zawsze twierdziła, że kocha milicję - kryminalną i drogową, w przeciwieństwie do politycznej. Rozkosznie to wyjaśniła w swojej autobiografii:)

      Usuń
    3. Szczerze mówiąc, nie wyobrażam sobie, z jakiego powodu tego rodzaju sentymentem można obdarzyć milicję czy nawet policję. Pewnie dlatego nie jestem pisarką:).

      Usuń
  3. Pamiętam jak to się czytało książki Ożogowskiej :) Może czas do nich wrócić :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Odświeżyłem sobie po latach. Prawie jak Trylogia Odrzywolska - Niziurskigo. Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Prawie? Czyżby te powieści Niziurskiego były lepsze?

      Również pozdrawiam:)

      Usuń
  5. Jestem pod wielkim wrażeniem. Świetny artykuł.

    OdpowiedzUsuń

"Błogosławieni, którzy nie mając nic do powiedzenia, nie ubierają tego w słowa". Z drugiej strony lubię meandrujące dyskusje, więc komentarze nie na temat również są tu mile widziane;).

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.