Pierwsze wydanie: Szklane miasto (City of Glass) - 1985, Duchy (Ghosts) - 1986, Zamknięty pokój (The Locked Room) - 1986
Autor: Paul Auster
Tłumaczenie: Michał Kłobukowski
Wydawnictwo: Rebis
Seria: Mistrzowie Literatury
ISBN: 83-7301-556-6
Stron: 351
Ocena: 2+/5 (plus za "Zamknięty pokój")
Paul Auster jest, jak przeczytałam na skrzydełku okładki, jednym z najwybitniejszych współczesnych amerykańskich pisarzy. No cóż, być może inne jego utwory są lepsze niż "Trylogia nowojorska", która nie spodobała mi się wcale.
To zbiór trzech opowieści pt. "Szklane miasto", "Duchy" i "Zamknięty pokój", które łączy miejsce akcji, czyli Nowy Jork, przesłanie, w pewnym stopniu również fabularny schemat oraz część bohaterów. Ta powtarzalność bardzo mnie irytowała - miałam nadzieję, że kolejny utwór skończy się inaczej niż poprzedni i dwa razy srodze się zawiodłam.
Trudno powiedzieć, do którego gatunku można zaliczyć te utwory. Specjalista powie pewnie, że to literatura postmodernistyczna, ale ja, laik, uważam "Trylogię nowojorską" za niezbyt udany pisarski performance (w moim słowniku to słowo ma pejoratywny odcień).
Początek dwóch pierwszych tekstów sugeruje, że mamy do czynienia z detektywistyczną nowelą, w trzecim też nie brak elementów śledztwa, ale szybko okazuje się, że wcale nie chodzi o rozwikłanie zagadki w rodzaju "kto zabił". Kryminał zmienia się w rozprawkę egzystencjalną, psychologiczną, lingwistyczną, socjologiczną. Główny bohater porzuca dotychczasowe zajęcia, dotychczasowe życie i poświęca się bez reszty śledzeniu swojego "adwersarza". Izoluje się od otoczenia, skupia się wyłącznie na podążaniu za "tym drugim", z którym coraz bardziej się utożsamia. Samotność sprzyja autorefleksji, autoanalizie (w jednym z utworów przywołany jest "Walden" Thoreau), a ich konsekwencją jest nienawiść protagonisty do samego siebie i poczucie, że jego dotychczasowe życie było bezsensowne. Finały wszystkich opowiadań pozostają otwarte.
Naprawdę nie rozumiem, po co pisać trzy podobne teksty o tym samym, w tak niewielkich odstępach czasu. W "Zamkniętym pokoju" jest przynajmniej rozwijająca się fabuła, ale dwa pierwsze to jakieś nieporozumienie, zbyt nachalny popis erudycji autora. W ogóle nie zainteresowała mnie próba gry z czytelnikiem: uczynienie siebie jednym z bohaterów "Szklanego miasta", rozważania o stosunku pisarzy do swoich dzieł, bohaterów i czytelników itd. Jakby Auster chciał w poszczególnych utworach zmieścić zbyt wiele, ale to się nie udało, niektóre elementy wystają, co sprawia, że całość wypada niezbyt estetycznie.
Poza tym skoro już zaczął bawić się konwencją kryminału, to nie powinien jej, ot tak sobie, porzucać w środku utworu. Umberto Eco udowodnił w "Imieniu róży", że można opisać ciekawe śledztwo, a niejako przy okazji wpleść w interesującą historię głębsze treści, refleksje, przesłanie.
Również styl Paula Austera nie wywarł na mnie żadnego wrażenia, zwłaszcza że czytałam "Trylogię nowojorską" po "Autobiografiach" Bernharda.
Naprawdę nie rozumiem, po co pisać trzy podobne teksty o tym samym, w tak niewielkich odstępach czasu. W "Zamkniętym pokoju" jest przynajmniej rozwijająca się fabuła, ale dwa pierwsze to jakieś nieporozumienie, zbyt nachalny popis erudycji autora. W ogóle nie zainteresowała mnie próba gry z czytelnikiem: uczynienie siebie jednym z bohaterów "Szklanego miasta", rozważania o stosunku pisarzy do swoich dzieł, bohaterów i czytelników itd. Jakby Auster chciał w poszczególnych utworach zmieścić zbyt wiele, ale to się nie udało, niektóre elementy wystają, co sprawia, że całość wypada niezbyt estetycznie.
Poza tym skoro już zaczął bawić się konwencją kryminału, to nie powinien jej, ot tak sobie, porzucać w środku utworu. Umberto Eco udowodnił w "Imieniu róży", że można opisać ciekawe śledztwo, a niejako przy okazji wpleść w interesującą historię głębsze treści, refleksje, przesłanie.
Również styl Paula Austera nie wywarł na mnie żadnego wrażenia, zwłaszcza że czytałam "Trylogię nowojorską" po "Autobiografiach" Bernharda.
Rozczarowanie.
Niestety ostatnio amerykańska literatura zachwyca mnie coraz mniej.
OdpowiedzUsuńNadal lubię sięgnąć po dobrą klasykę: Hemingwaya, Fitzgeralda,Kinga, ale reszta dość mocno mnie odstrasza:)
,,Trylogie nowojorską,, zdecydowanie pominę w moich czytelniczych planach, chociaż dam kredyt zaufania ,,Zamkniętemu pokojowi,, skoro pozytywnie się wyróżnia na tle innych opowiadań:)
No cóż, nie tak trudno się wyróżnić na takim tle:). Ale to tylko moja opinia, większość recenzji "Trylogii", np. na Amazonie, jest wręcz entuzjastyczna, choć nie pojmuję, dlaczego.
OdpowiedzUsuńSkoro pociąga Cię amerykańska klasyka, to może sięgnij po coś Steinbecka, np. "Na wschód od Edenu", o ile jeszcze nie czytałaś. Tę powieść zdecydowanie polecam.
Czytałam "Miasto ze szkła", ale kompletnie niczym nie zapisało się w mojej pamięci. Zero, null.
OdpowiedzUsuńNawet Peter Stillman, w każdym razie któryś z nich?
OdpowiedzUsuń"Specjalista powie pewnie, że to literatura postmodernistyczna, ale ja, laik, uważam "Trylogię nowojorską" za niezbyt udany pisarski performance (w moim słowniku to słowo ma pejoratywny odcień)". Ja to uważam za udany performance - w ogóle co to zdanie znaczy w gruncie rzeczy?
OdpowiedzUsuńTo jest jedna z jego lepszych powieści, faktycznie, postmodernistycznych. ale nie o grę z czytelnikiem w tej powieści chodzi. Bardziej o uświadomienie, że pasja to coś, co prowadzi każdego do szaleństwa i samotności. To może banalna interpretacja, ale lepsza taka niż żadna. Broniłbym tego dzieła, nigdy nie dałbym mu 2+/5, ale po co bronić, skoro twój gust jest tak określony. zajrzyj sobie kiedyś do takiej książki Jerzego Jarniewicza. On znacznie wyżej ocenia tę powieść.
Moim zdaniem performer to ktoś, kto ma za mało talentu, by tworzyć arcydzieła, czy nawet dzieła, więc np. siada sobie w galerii sztuki, obiera ziemniaki, a tłumy mają się nim zachwycać i interpretować każdy jego gest. W "Trylogii nowojorskiej" Auster wyłożył swoje poglądy na to i owo, ale ja, jako czytelniczka, uważam ten jego występ za nieudany i nieciekawy.
OdpowiedzUsuńNie zgadzam się z Twoją interpretacją. O jakiej pasji piszesz? Bohaterów poszczególnych utworów toczyła raczej chorobliwa obsesja, narzucona im częściowo przez zewnętrzne okoliczności. Być może i moja interpretacja może się wydać banalna czy chybiona.
Szkoda, że nie polemizujesz z moją oceną. Zdaję sobie sprawę z tego, że większości czytelników ta książka się podoba, nawet bardzo. Ciekawa jestem, dlaczego.
O jakie pasji piszę? Pomyśl trochę... pasji poszukiwania. Szukali sensu, chcieli rozwiązać zagadkę, chyba szukali książki. Niech ci będzie, że to była chorobliwa obsesja, choć nie wydaje mi się, by ta fraza była użyta zgodnie z jej znaczeniem... ale ty używasz pewna słowa po swojemu, to co ja mogę...
OdpowiedzUsuńTam nie chodzi o zbyt nachalny popis erudycji autora (a który popis jest ze swej natury "nienachalny"?). Zresztą te wstawki o pisarzach, np. Bachtinie, który wyrzucił, czy spalił przed wojną książkę poświęconą w całości literaturze niemieckiej, były bardzo ciekawe.
Postmodernizm, czyli te twoim zdaniem nachalne popisy erudycji? Nie, to np. przeróbka gatunku w określonym celu. A nie chwalenie się ile ja to przeczytałem i ile ja to cytatów znam i nie zawaham się ich użyć. Był kryminał, ale zmienia się to w kryminał metafizyczny, są więc tam,by uprościć sprawę, także problemy bytu,Boga, duszy ludzkiej. I ta książka nie ma nic z rozprawki. Właśnie u Austera dobre jest to, że w przeciwieństwie do niektórych postmodernistów, więcej jest fabuły, a mniej rozprawki.
Czytałem to w czerwcu lub w maju. Mnie się książka podobała. Jakbym przeczytał ponownie książkę i zrobił notatki, to odbiłbym wszystkie argumenty za tym, że książka zasługuje na 2+. Ale to jest blog i jak mi napisałaś kiedyś, nie powinno się ich traktować zbyt serio. więc już daje na luz. To nie jest wielka książka, ale wybitna. interesująca konstrukcja fabuły, ma kilka wzruszających i zaskakujących momentów. A najciekawsze? wiadomo, sceny erotyczne z drugiej części ;). do książki nie wrócę, bo mam co innego w planach, więc więcej polemizować nie będę.
P.S. To trochę dziwne,że pouczasz, czy doradzasz Austerowi, jak ma pisać: "Poza tym skoro już zaczął bawić się konwencją kryminału, to nie powinien jej, ot tak sobie, porzucać w środku utworu". To od początku nie był kryminał, to raczej w 1/4 kryminał.
Owszem, definiuję czasem słowa po swojemu, ale chyba nie częściej niż inni. W każdym razie w moim słowniku "pasja" i "obsesja" bardzo się od siebie różnią.
OdpowiedzUsuńPorównujesz fabuły "Trylogii nowojorskiej" z fabułami z innych utworów postmodernistycznych, ale ja się nimi nie zaczytuję, oceniam opowiadania Austera na tle literatury bardziej klasycznej. I z tego punktu widzenia w pierwszych dwóch tekstach prawie nic się nie dzieje.
Tak, te dygresje, nie tylko o pisarzach, były interesujące, ale wystarczyłaby jedna czy dwie, by udowodnić to, co autor (bohater) chciał udowodnić - że różnie to w życiu bywa (bardzo odkrywcza teza). Wolę popisy erudycji w rodzaju tych z "Pierścieni Saturna" Sebalda.
Moim zdaniem to, co na początku było kryminałem, zmienia się stopniowo w nie wiadomo co właśnie, ale na pewno nie w "kryminał metafizyczny".
Austera nie pouczam, przecież on nigdy tych moich wynurzeń nie przeczyta. Chodziło mi o to, że wolę utwory bardziej spójne i autorów bardziej konsekwentnych. Uważam, że jeśli utwór ma mieć kilka warstw znaczeniowych, to musi być sensowny w tej najbardziej podstawowej, żeby mi, jako czytelnikowi, chciało się sięgać głębiej.