Polecam dyskusję o tym opowiadaniu Iwaszkiewicza na blogu Anny, a tu zanotuję tylko fragment (z kontekstem), który zwrócił mą szczególną uwagę:
Przez ten czas ksiądz Suryn płakał gorzko, choć cicho, łzy spływały mu po policzkach i wilżyły stół.
Z przerażeniem spoglądał w swoje wnętrze. Rozumiał teraz, że samo pójście do rabina było już początkiem opętania, i że wpuściło mu pierwszą kroplę jadu do duszy. I właściwie, kiedy teraz rozmyślał o zdarzeniach pierwszych dni, nie wracał do najważniejszych spraw ani do najważniejszych słów, tylko miał przed oczami czarną brodę cadyka Isze z Zabłudowa i w uszach mu brzmiały jego słowa, jak nieustanny szmer wody dobywającej się z ziemi. Nie pamiętał, co się z nim działo przez te kilka dni, miał tylko niejasne wspomnienie czegoś strasznego, a zarazem pełnego okropnej nudy. I teraz, kiedy oprzytomniał, zawezwany został przed oblicze ojca prowincjała, spoglądał na całe swe życie wewnętrzne jak na olbrzymie ruiny, jak na równinę pustą i nagą, gdzie nie kwitnął ani jeden kwiatek. Ze wszyskiego, czym był dawniej, zostały tylko ślady, jak owe nogi posągów w niszach na domu, gdzie mieszkał cadyk. Ślady cnót, ślady modlitw, czarne przepaście na miejscu zamyśleń i powywracane świeczniki na miejscu świateł. Pozostało tylko wielkie pomyślenie o matce Joannie, która bez przerwy przytomna była jego wspomnieniom. [str. 208, Kolekcja Gazety Wyborczej, tom 21]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
"Błogosławieni, którzy nie mając nic do powiedzenia, nie ubierają tego w słowa". Z drugiej strony lubię meandrujące dyskusje, więc komentarze nie na temat również są tu mile widziane;).
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.